Przejdź do głównej zawartości

Pandemia wiosny człowieczeństwa nie czyni. ROZMOWA Z JANKIEM

Jan Paweł Skupiński: We wpisie z 2015 roku na chrześcijańskim blogu Prosty Kościół pojawiło się takie zdanie: Argumentowano, iż pierwszy Kościół nie wznosił budynków dlatego, że wciąż był w powijakach. Ale ów okres „niemowlęctwa” trwał przez kilka dobrych dekad, opisanych w Nowym Testamencie (oraz jeszcze przez ponad dwa stulecia). Jeśli wznoszenie budynków jest oznaką dojrzałości Kościoła, to Kościół opisany w Dziejach, a prowadzony przez apostołów, nigdy nie dojrzał.[1] Nie chcę być szermierzem broniącym inicjatywy Prostego Kościoła, ale w tym wypadku trudno mi się nie zgodzić. Z naszej perspektywy – w optyce Kościoła Przywróconego – Kościół Starożytny ciszył się wszystkimi potrzebnymi narzędziami zbawienia. Nie twierdzimy, że dziś budując okazałe świątynie wzywamy wszystkich wiernych świętych, by uczestniczyli w ich obrzędach. To jest dobrowolne. To, co jest przykazaniem, to aby miłować Pana, Boga, całym swoim sercem, całą swoją duszą, całym swoim umysłem i całą swoją mocą oraz bliźniego jak samego siebie (por. Ewangelia Marka 12).

Eliza: Do czego zmierzasz?

Zmierzam do tego, że nie mamy wiążącego przykazania by tłumnie gromadzić się w specjalnych budynkach. One mają nam tylko ułatwić dokonywanie obrzędów. Gdy warunki na to nie pozwalają, możemy inwestować w całe spektrum alternatyw. Kościół domowy, środki komunikacji, codzienna praktyka – oto piękne miejsca i okoliczności.

No tak, ale pewne obrzędy waszego Kościoła jak chrzest za zmarłych lub Obdarowanie potrzebują świątyni.

Gdy ona jest dostępna. Święci XIX wieku zanim wybudowano tę w Salt Lake City, dokonywali obdarowania w specjalnych endowment rooms. W chwili obecnej, w czasie trwania przerażającej pandemii koronawirusa, powinniśmy się skupić na zasobach, które mamy, gdy świątynie i kaplice zostały zamknięte... Ale też trzeba czekać na objawienia.

Liczysz na specjalne objawienie, które w związku z pandemią ogłosi Kościół na najwyższych szczeblach?

Wcale nie! Dostęp do Ducha Świętego ma każdy z nas – czy raczej Duch Święty ma dostęp do każdego otwartego serca. W chwili próby – takiej jak pandemia – warto wsłuchać się w Boży Głos, zastanowić się: do kogo by tu pójść z Sakramentem? do kogo z Błogosławieństwem? komu zrobić zakupy? komu wynieść śmieci? za kogo się pomodlić? w jakiej intencji pościć? do kogo zadzwonić...? Opcji jest wiele.

To, co Ty nazywasz głosem Ducha, inni pewnie nazwą głosem zdrowego rozsądku.

(śmiech) Zwał jak chciał! Duch Święty ma wiele Imion – Zdrowy Rozsądek to jedno z nich.

Święci uważają to, co się teraz rozgrywa, za Bożą karę?

Bynajmniej! Ostatnim globalnym kataklizmem jaki Bóg zesłał za karę, był Potop za czasów Noego. Były też inne kary wymierzone przez Boga w czasach Księgi Rodzaju – jak zniszczenie Gomory i Sodomy. Choć osobiście wątpię czy ta ostatnia to w istocie była kara – temat na inną rozmowę. Ale wracając do Twojego pytania. Pan Jezus o Dniach Ostatnich powiedział: słońce się zaćmi i księżyc nie da swego blasku; gwiazdy zaczną padać z nieba i moce niebios zostaną wstrząśnięte (Ew. Mateusza 24,29). Moim zdaniem tych słów nie należy sobie brać dosłownie do serca. Pan Jezus zapowiedział czas wielkich kataklizmów. Możemy rozważać czy dzieją się one za przyczyną czy bez przyczyny człowieka. Nie wiemy też dlaczego się dzieją – w sensie egzystencjalnym. Gdybanie na temat tego co jest egzystencjalną zasadą dziania się katastrof w naszym życiu jest bezowocne. Jak bezowocne jest doszukiwanie się dobra w cierpieniu.

Nie wierzysz, że cierpienie jest dobrem?

Elizo, widziałaś niedawne zdjęcia z Włoch?... Nie! Cierpienie nie jest żadnym dobrem. Cierpienie może być okazją do pojawienia się dobra, ale nigdy samo w sobie nie jest żadnym błogosławieństwem. Nie można nikomu mówić, by dziękował za cierpienie. Powinniśmy dołożyć starań, by zwalczać cudze cierpienie – koić je błogosławieństwem naszej obecności lub wynajdowaniem czy podawaniem leków na choroby.

Nie mówisz trochę jak młodzieniaszek, który próbuje uciec od cierpienia?

Absolutnie nie! Dojrzałość nakazuje nam takie działanie, że gdy jest cierpienie, tym bardziej uruchomiamy cały arsenał dobra. A mamy go pod dostatkiem: są nimi leki, opieka, troska i zdrowy rozsądek. Dlatego chwała naszym kościelnym przywódcom, że w tych czasach pandemii miast pchać nas do kościołów, kazali nam siedzieć w domu, zatroszczyć się o bliskich i sprawować Sakrament w domowym zaciszu. W trosce, której jestem orędownikiem, zawiera się działanie odpowiedzialne. Wiara, że obrzędy sprawowane w specjalnych miejscach polepszą nasza sytuację zdrowotną jest tępym totemizmem i wulgarnym bałwochwalstwem! Jest odwróceniem się od Troski, która jest zasadą i probierzem człowieczeństwa... i dojrzałości.

Ale nie unoś się.

Przepraszam... Może przesadzam, ale zmierzam do tego, że... Chciałem powiedzieć, że nasze człowieczeństwo jest w swej istocie boskie. Boska moc polega na tym, że nawet w niedołężności potrafimy odróżnić w jakimś stopniu jeden wybór od drugiego. Wybór zły od wyboru dobrego. Dla przykładu, jeśli mam chore gardło, biorę stosowny syrop; jeśli jest komuś smutno, idę do tego kogoś, by mi się w rękaw wypłakał – pomagam. Jeśli jest pandemia, słucham się głosu rozsądku.

Słyszałam opinię, że puste kościoły, zbory i kaplice to znak zwycięstwa ateizmu.

Nie! To znak, że wyznawcy są ludźmi rozsądnymi. W gminie Kościoła, do której należę padło ostatnio mądre wezwanie podczas spotkania wirtualnego: martwmy się! Nikt nie powiedział: „nie martwmy się, bo jakoś to będzie”, bo „Bóg uczyni cud i nikt z nas się nie zarazi”. Wręcz przeciwnie, idźmy za głosem rozsądku – martwmy się: o siebie, naszych najbliższych, nasze społeczeństwo i ludzkość, o nasze dochody i o samowystarczalność. Bardzo do serca wziąłem sobie te słowa. Jestem przekonany, że to, czego doświadczamy to w istocie koniec świata – to znaczy: koniec tego świata, jaki znaliśmy do tej pory. Ogromnym znakiem zapytania kończą się myśli o naszą przyszłość, lęki o nasze dochody i relacje rodzinne. Koronawirus to nie literalny koniec świata, ale początek poważnego kryzysu, w którym zapytamy samych siebie co jest (było) dla nas ważne, jak gospodarujemy (gospodarowaliśmy) finansami i czasem oraz zasobami pracy. Poważne pytanie postawił na łamach Polska Times polski filozof, Aleksander Temkin, w tytule swojego artykułu: Kim chcemy być po drugiej stronie pandemii?[2] Pytanie adresowane jest do obywateli, ale też firm i rządu. Zachęcam do lektury.

A Twoim zdaniem kim chcemy być po drugiej stornie pandemii?

Mam nadzieję, że W KOŃCU chcemy być ludźmi, choć człowieczeństwa w człowieku od wieków.. ze świecą można szukać. Naprawdę ludzki jest tylko Bóg. Nie człowiek. Tak twierdzili potężni myśliciele prawosławia: Aleksander Sołżenicyn oraz mniej znany w Polsce, Jakow Golosowker – autor książki, Spalona powieść. Będę bardzo, ale to bardzo rozczarowany braćmi i siostrami z różnych krajów i religii – ale też zupełnie nie zaskoczony – gdy po drugiej stronie pandemii nadal będziemy zawzięci, uprzedzeni, zapatrzeni w siebie i w dobro tylko nasze...

Potrzebna będzie kolejna pandemia?

Oby nie. Pandemia wiąże się z ryzykiem, że nie tylko będzie nam niewygodnie, ale będą straty w ludziach – będą zgony. A śmierć jednostki jest zawsze tragedią. Trochę o tym zapomnieliśmy – my, naród. Gloryfikujemy tych, co ginęli i zabijali w imię wyższych wartości. A ja zdziwiony i przerażony pytam się: cóż to za wartości, które każą cierpieć, zabijać i konać? Bóg chce naszego dobra, naszego szczęścia i powodzenia – nas wszystkich. Wszystkich swoich małych „bąbelków”, którzy na tej małej dalekiej od Jego Tronu „planetce” wymyśliliśmy sobie, że jesteśmy bohaterami, szczególnymi jednostkami, wybranymi narodami lub głosicielami słusznych idei, za które trzeba płacić swoim lub cudzym życiem. Jezus-Mesjasz znienawidził serdecznie śmierć. Gdy umarł Jego najlepszy przyjaciel, Łazarz, Jezus tak płakał, że z trudem szedł do jego grobu. Był Panem życia z woli Ojca Niebieskiego i na Jego prośbę, Ojciec mógł przywróć Łazarzowi życie. I to się stało... A jednak – Jezus, nim wskrzesił Łazarza, gorzko zapłakał.

Dlaczego?

Bo śmierć jest zawsze tragedią. Zawsze. Bardzo współczuć należy tym, którzy w tej pandemii stracili swych najukochańszych. I jeszcze stracą.

Z tej perspektywy, słuszne są posunięcia rządów krajów i władz lokalnych nakładających na ludzi liczne restrykcje.

Tak, owszem.

A jednak śmierć nadchodzi nieubłaganie na człowieka.

Tak, ale nie możemy się nigdy o nią prosić! Częścią życia jest też cierpienie, ale nie możemy... - co ja w ogóle mówię! – NIE WOLNO NAM prosić się o cierpienie. Śmierć naturalna, o której mówisz, jest nieunikniona – jest częścią życia i jego koniecznym zwieńczeniem. Jest momentem zakończenia naszej doczesności, czasu próby i pielgrzymki po Ziemi. Jako taka śmierć jest tragedią dla tych, którzy zostają – którzy są opuszczani. Podobnie, jak z własnego (nigdy cudzego!) cierpienia można zrobić coś twórczego i dobrego, tak tylko na własną śmierć czekać można z nadzieją albo lękiem. I pozwól, że w tym punkcie zacytuję mojego drogiego wykładowcę z teologii, ks. prof. Wacława Hryniewicza: Następstwem [upadku Ewy i Adama] nie jest sam fakt czasowego ograniczenia życia ludzkiego, lecz bolesny sposób doświadczania obecności i nieuchronności śmierci jako mrocznej i destrukcyjnej siły. Człowiek przeżywa śmierć jako przerażające załamanie się życia. Wydaje mu się, ze podważa ona wręcz sam sens istnienia. Nie cieszy się z niej, nie dostrzega w niej początku nowego bytowania. Moc grzechu w świecie dosięga w jakiś sposób każdego człowieka i skaża go od wewnątrz (zob. Rz 5, 12). Rodzi w nim nieufność, egoizm i pęd do kurczowego trzymania się własnego istnienia. Wskutek tego nie potrafi, z braku ufności i zawierzenia Bogu, przeżywać śmierci jako spełnienia życia.[3]

Te słowa mogłyby dać do myślenia tym, którzy mają świadomość rychłego końca – obłożnie chorym lub leciwym.

Ale! Nigdy nie możemy innym imputować radości z ich własnego cierpienia lub śmierci. To każdy z nas ma prawo decydować o jakości przeżywania własnego cierpienia lub nieuchronnego odejścia z tego świata. Naszym chrześcijańskim obowiązkiem jest nieść ulgę i pocieszenie cierpiącym i płakać z tymi, którzy płaczą po odejściu osoby bliskiej.

Dziś jednak solidaryzujemy się i płaczemy z tymi, którzy w tej strasznej pandemii tracą bliskich.

Tak, to prawda. Ale mimo tego, że dziś solidaryzujemy się i płaczemy, moja obawa jest taka, że – choć po drugiej stronie pandemii natkniemy się na zmieniony świat – to wciąż nie będzie to świat przeistoczony.

Wyjaśnij.

Ujmę to tak. Bóstwo stało się człowiekiem by człowieka przebóstwić, czyli UCZŁOWIECZYĆ – wreszcie go uczłowieczyć, po wiekach zdziczenia. A ludzie ciągle swoje. Po śmierci starożytnych apostołów nastała Apostazja – czyli ludzie dalej swoje. Teraz mamy dni ostatnie, widzimy coraz więcej przemian na lepsze. Zdawać by się mogło, że dzięki środkom komunikacji lepiej się rozumiemy, poznajemy obcego, innego, a dzięki rozwojowi humanistyki staliśmy się bardziej empatyczni. Tymczasem – ludzie dalej swoje. Tego się obawiam. Obawiam się mianowicie tego, że jedna pandemia wiosny człowieczeństwa nie czyni. Obawiam się, że po ustaniu pandemii wrócimy do starych schematów, wyssanych z palca trosk – nie trosk rzeczywistych, lecz wrócimy do starych nawyków i do bronienia tych samych jedynie słusznych idei, w których liczą się idee same lub jakieś nieuchwytne zbiorowiska, a jednostka im umyka. Ale... tli się we mnie nadzieja. Ujmę ją słowami Izaaka Syryjczyka: w przyszłości poznamy i uświadomimy sobie wiele spraw, co do których nasze obecne rozumienie okaże się przeciwne temu, czym stanie się ono wówczas. (…) Istnieje bowiem nieskończenie wiele rzeczy, które nawet nie świtają tutaj w naszych umysłach, bodaj jako różnorakie obietnice.[4]

Przypisy:
[1] prostykosciol.blogspot.com/2015/01/koscioy-domowe.html?m=0&fbclid=IwAR2njOAcxVYCn6d4MGKTshqiXPJhVuFS2xbUeMsloNLbOssAkk3SV0rfvKM – data dostępu: 28 marca 2020.
[2] Aleksander Temkin, Przeżycie jako zysk. Kim chcemy być po drugiej stronie pandemii? - w: polskatimes.pl/przezycie-jako-zysk-kim-chcemy-byc-po-drugiej-stronie-pandemii/ar/c15-14878933 (data dostępu: 29 marca 2020).
[3] Wacław Hryniewicz, Wyjście ku nieznanemu. Śmierć jako wydarzenie sakramentalne, w: wiez.com.pl/2020/02/07/wyjscie-ku-nieznanemu-smierc-jako-wydarzenie-sakramentalne/?fbclid=IwAR2ZcZ0tzJIkwqJLAAJSA9weShyZ9IpjK4vyPxVxXCuReCJJ0hqktNvsIeQ – data dostępu: 29 marca 2020.
[4] za: W. Hryniewicz, Nadzieja uczy inaczej, Warszawa 2003, s. 157.


Popularne posty z tego bloga

Znani „mormoni”, czyli ośmioro najsłynniejszych Świętych

Dziś trochę z innej beczki i trochę dla rozrywki. Ach, kimże są i gdzie są ci „mormoni”? To pytanie ciśnie się na usta wielu osobom uważającym, że jesteśmy dziwną podziemną sektą, która w tajemnicy przed światem kryje swych wyznawców. Tak – spotkałem się z tym poglądem! No cóż, mylenie nas równocześnie ze Świadkami Jehowy, Amiszami i Scjentologiami daje takie właśnie efekty. Tymczasem nie ma po naszej stronie nic tajemniczego. Otwarcie przyznajemy się do swej przynależności do świętych w dniach ostatnich, prowadzimy intensywne życie rodzinne, towarzyskie i zawodowe, a wielu z nas zrobiło międzynarodową karierę. Dziś chciałbym przedstawić Czytelnikom ośmioro znanych świętych. Jest ich więcej, ale skoncentrowałem się na tych postaciach, których sława dotarła do Polski. A oto oni: 1. Bill Marriott (ur. 1932) Znamy Hotele Marriott? ZNAMY! J ako dyrektor wykonawczy Marriott International, Bill Marriott kierował jedną z największych sieci hoteli na świecie do czasu p

Jesteś osobą LGBT, zgadza się? ROZMOWA Z PAWŁEM

Pawle, powiedz nam coś o sobie. Paweł (imię zostało zmienione): Mam na imię Paweł. Mieszkam w Polsce. Pracuję dla dużej firmy i realizuję liczne zlecenia. Jestem co dnia mocno zajęty. W wolnych chwilach uprawiam sport. Jesteś osobą LGBT, zgadza się? Można tak powiedzieć, choć nie pod każdą literką bym się podpisał ( śmiech ). Jesteś zatem „G” – gejem. Jestem orientacji homoseksualnej. Ale to nie jest moja tożsamość! Należę do Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich. W Kościele uczymy się, że przede wszystkim jesteśmy ukochanymi dziećmi Ojca Niebieskiego. Tym jestem – jestem Dzieckiem Boga. Oto kim jestem. Odcinasz się od organizacji LGBT? Nie. Mam tam licznych przyjaciół. Ale do żadnej nie należę. Należysz do Kościoła Jezusa Chrystusa. W środowiskach religijnych modne jest doszukiwanie się społecznej genezy orientacji homoseksualnej. Podejmowałeś kiedyś nad tym refleksję w odniesieniu do swojej sytuacji? Tak! Wielokrotnie

Jak prowadzić dziennik duchowy?

Wezwani jesteśmy do tego, by doskonalić się każdego dnia! Uff... Orka na ugorze! Być może. Każdy z nas ma inny temperament, inną historię, problemy i radości. By temu wszystkiemu się przyjrzeć, a zarazem złapać do życia trochę twórczego dystansu w sukurs przyjść nam może prowadzenie Dziennika Duchowego. Ja swój prowadzę od 2015 roku. Moje „Ja” z początku w niczym nie przypomina mojego obecnego „Ja”. I to jest właśnie super! Miło jest przyjrzeć się swojej ewolucji i nabrać nadziei, że kiedyś będzie się deczko lepszym niż dziś. W samorozwoju o niebo lepiej niż nie jedna auto-psychoanaliza pomóc może szczery notatnik uczuć, refleksji i Bożych podszeptów. Dzisiaj chciałbym podzielić się praktyką duchową jaką jest prowadzenie dziennika uczuć – lub jak kto woli „dziennika duchowego”. Zainteresowanym chciałbym przedstawić siedem rad na dobry początek realizowania takiej praktyki. Rada 1. Staraj się pisać codziennie (i odręcznie) Dobry dziennik duchowy prowadzony jest systematyc