Niniejszy
tekst ukazał się pierwotnie na stornie Areopag21
Jak
trafiła Pani do Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach
Ostatnich? Kiedy to było?
Dwadzieścia
cztery lata temu. Zainteresowałam się Kościołem dlatego, że
zainspirowała mnie moja koleżanka, którą znałam od dawna.
Szanowałam ją za to, że jest osobą mądrą, odpowiedzialną za
swoje decyzje. Dowiedziałam się od naszych wspólnych znajomych, że
„zmieniła wiarę”. Okazało się, że nie tyle wiarę, ile
WYZNANIE. Była chrześcijanką i nią pozostała.
Jak
to zainteresowanie nowym wyznaniem ewoluowało? Zaczęły się
lektury i potem przemyślenia?
Nie.
Wcześniej były przemyślenia. Były pytania, których nikomu nie
zadawałam, gdyż uważałam, że pytania natury duchowej są zbyt
osobiste, żeby móc na ich temat rozmawiać. Nikt ich nie znał,
włącznie z koleżanką, o której wspominałam. Podczas naszych
rozmów wiele z nich znalazło odpowiedź. Wracając do pana pytania
o ewoluowanie mojego zainteresowania wyznaniem: to nieustający
proces, więc ono trwa nadal. Pojawiają się nowe pytania. Szukam
odpowiedzi. Studiuję Pisma Święte, pytam ludzi.
Może
dziś Pani powiedzieć jakie to były pytania.
Jedno
z nich brzmiało: czy Bóg naprawdę istnieje? Czy może to wyłącznie
manipulacja nami przez ludzi do tego przygotowanych? Czy Bóg jest
rzeczywiście naszym Ojcem duchowym? Czy widzi (i dlaczego pozwala
na) zło, które jest wszechobecne?
A
w Kościele katolickim nie dało się odczuć obecności Boga?
Mnie
nie. Tym bardziej, że nie miałam okazji do rozmowy na temat pytań
duchowych z ludźmi Kościoła – chociażby księżmi, którzy
byliby otwarci na różne pytania, na wątpliwości.
Co
słyszała Pani od duchownych?
Nie
będę tego wspominała. W każdym razie zgłaszałam liczne osobiste
pytania duchowe, a pierwszym i zasadniczym było – czy Bóg
rzeczywiście jest. A jeśli jest – to jaki On jest? Czy jest tylko
Bogiem srogim, karzącym, przed którym trzeba drżeć?
Jakiego
Boga Pani odkryła?
Kochającego…
Wymagającego… Mądrego… I bardzo, bardzo troskliwego. Nie mogę
powiedzieć, że po przystąpieniu do Kościoła odkryłam wreszcie
Boga i na tym moja praca „odkrywcy” zakończyła się.
Zorientowałam się, że wiara to PROCES. I najważniejsze: starajmy
się żyć według nauk i przykładu naszego Ojca w Niebie. Wtedy
poczujemy Jego Miłość.
Zapytam
trochę przewrotnie: czy więcej jest w Pani życiu duchowym lektury
Biblii niż Księgi Mormona, czy odwrotnie? Czy pod kątem czasu
poświęcanego na ich lekturę traktuje je Pani tak samo?
Nie
ma takiej możliwości, by studiować Biblię bez Księgi Mormona.
Nie ma takiej możliwości, by czytać Księgę Mormona bez Biblii.
One się uzupełniają, stanowią całość. Księga Mormona jest
zapisem jednego z plemion, które wywędrowało z Jerozolimy. I
(osobiście jestem o tym przekonana), że nie tylko ci, którzy
pozostali w Jerozolimie mogli pisać na temat Chrystusa i wiary.
Plemiona, które wywędrowały z Jerozolimy zachowały część
zapisów, które do tamtej pory istniały – na przykład Księgę
Izajasza (Powołuje się na nią autor Pierwszej Księgi Nefiego,
części Księgi Mormona – przyp. JPS). Z tymi zapisami,
pozwalającymi im zachować kulturę, wiarę i przede wszystkim
historię, plemiona te wywędrowały w różnych kierunkach. Jedno z
nich przybyło na Kontynent Amerykański i pozostawiło po sobie
zapisy znane dziś jako Księga Mormona. Te dwa teksty, myślę o
Biblii i o Księdze Mormona, nie przeczą sobie ale, jak już
wspomniałam, uzupełniają się.
Gdy
słyszy Pani, że w Księdze Mormona znajdują się zawiłe
wyjaśnienia historyczne, kulturowe i teologiczne, nie ma Pani znów
wątpliwości.
Wszystko
potrafimy obalić i podważyć. Ludzie komplikują te nauki. Nauki
Boga są proste. Wielu ludzi szuka w Biblii i Księdze Mormona luk,
błędów, potknięć. Nauczyłam się, że jeśli mam wątpliwości
co do nauk kogokolwiek, kto próbuje przekonać mnie do swoich racji,
logicznych, mądrych, najprostszym sposobem jest modlitwa. Każdy
może na osobności w skupieniu wypróbować czy i jak to działa. Ja
rozumiem modlitwę jako rozmowę, a przynajmniej próbę kontaktu z
naszym Ojcem w Niebie. Miejmy trochę zaufania. Czy wymyślimy coś
mądrzejszego, niż sam Pan Bóg? Wiem, że modlitwa działa. Jeśli
robi się to na zasadzie eksperymentu „no, zobaczymy?!” – nic z
tego nie wyniknie. Ale jeśli są w nas pokora , wiara i zaufanie w
to, że zwracam się do Boga, który zna mój potencjał, przed
którym jestem „tylko” i „aż” człowiekiem, Jego ukochanym
dzieckiem, wówczas modlitwa zadziała. Bądźmy przy tym cierpliwymi
słuchaczami, czekając na odpowiedź od naszego Ojca w Niebie. Moje
przystąpienie do Kościoła trwało dwa lata. Nie spieszyłam się,
by przyjąć chrzest. Słuchałam. Tu, w Kościele, krok po kroku
dostawałam odpowiedzi na osobiste, delikatne pytania. To dobre i
bardzo potrzebne w życiu. Czułam spokój i bezpieczeństwo.
W
opinii wielu ludzi, spoza środowiska mormońskiego, nauki Kościoła
LDS są niezwykle wymagające.
Są.
Po to, byśmy jako ludzie, jako wierzący, rozwijali się. Kościół
naucza, byśmy się udoskonalali , uczyli się, byli samowystarczalni
– to poważne wyzwania. Dzisiejszy, świat uczy bycia agresywnym i
podstępnym. Dla odmiany Ewangelia uczy jak być sprytnym w stawaniu
się lepszym człowiekiem – nie czyniąc nikomu krzywdy. Nasza
wspólnota kościelna posiada liczne grupy. W trakcie naszej rozmowy
znajdujemy się w pokoju Organizacji Młodych Kobiet. Tu odbywają
się spotkania dziewcząt w wieku 12 do 18 lat, które uczą się
krok po kroku, że Ewangelia działa w naszym życiu. Że opierając
się na niej można dać sobie radę z przeciwnościami, z kłopotami.
Problemy nikogo z nas nie ominą, ale, gdy ktoś jest praktykującym
chrześcijaninem, w trudnych chwilach wracają do niego nauki
Ewangelii. Pomagają przetrwać trudne chwile. Dostajemy (my ludzie)
różne dary. Wszystkie dostajemy w jednym celu: aby służyć sobie
nawzajem. I tak na przykład, nie wszyscy mają dar wysławiania się
– stąd jedni mogą być mówcami, inni słuchaczami. Nawiasem
mówiąc, uważam, że „program” Kościoła jest pomocny w
samorozwoju w wielu dziedzinach naszego życia.
Jednak
eks-mormoni opuszczają Kościół rozczarowani.
Może
poszukują czegoś, czego ten Kościół im nie zaoferuje. Na
przykład sławy, pieniędzy, intratnej posady, wyjazdu za granicę...
Tego tu nie znajdą! To rozczarowuje. Poza tym trzeba pamiętać dla
własnego i innych dobra, że Anioły nie zstępują z nieba, by nas
nauczać. W Kościele pracują charytatywnie ludzie i tylko ludzie.
Jedni przykładają się do tego lepiej, inni w ogóle. I to może
rozczarować. Ale… warto skupić się na tym, żeby mieć otwarte
serce, czerpać z nauk, jakie są nam dane, siłę, wiedzę,
wzmacniać wiarę, wyrozumiałość. Zrozumiemy innych ludzi niosąc
im pomoc. To najlepszy lek na krytykę i niezadowolenie z
otaczającego nas świata.
Przypomina
mi się zawołanie Almy (jeden z bohaterów Księgi Mormona –
przyp.), który wyraził pragnienie by być aniołem i móc pociągnąć
wiele osób do Boga…
A
nie zdarzyło się Panu chcieć przekazać swoje doświadczenie
religijne, udzielić go innym.
Pewnie
tak…
I,
jak pan wspomina, było to łatwe?
Nie.
A
właśnie! (śmiech) Na pewno też naszym szczytnym celom religijnym
przeszkadza, że tak powiem, „siła przeciwna”. Wróg Boga i
ludzi, Szatan, chce tylko jednego: by jak on ludzie stali się
nieszczęśliwi. Zna nas również ze strony, z której my się nie
znamy. Wie o naszych słabościach. Najczęściej atakuje wówczas,
gdy ludzie popadają w samozachwyt. Jeśli zna pan Księgę Mormona,
zauważa pan zapewne schemat wzlotów i upadków duchowych jej
bohaterów. Upadek zaczyna się od powodzenia, od sukcesu. Historię
o upadku duchowym i moralnym poprzedza informacja, że ludzie są
pokorni i modlą się, otrzymują wielkie błogosławieństwa,
rozwijają się i rosną w potęgę – i wówczas atakuje zły duch.
Pojawia się wyniosłość, duma, pycha. Z nami jest podobnie. Gdy
osiągamy sukcesy, zaczynamy wierzyć, że sami jesteśmy autorami
tego sukcesu, skłonni jesteśmy odciąć się od Boga. Rzadko w
chwilach sukcesu chcemy podziękować Bogu, dzięki któremu działamy
i któremu ten sukces zawdzięczamy. Bo przecież to takie oczywiste,
że to On obdarzył nas inteligencją.
Czy
wiara daje przyjemność?
To
nie jest lewitowanie nad ziemią (śmiech). Ale daje momenty, które
chciałabym, by pojawiały się często. Ten spokój, który przynosi
Ducha Świętego, jest cenniejszy nad wszystko inne. Również na tym
doświadczeniu zbudowana jest wiara.
Praktyczne
pytanie. Ludzi spoza środowiska mogą zaskakiwać i przerażać
surowe zakazy obowiązując w Kościele LDS.
Na
przykład?
Zakaz
picia alkoholu, kawy…
Według
mnie te zakazy to po prostu dobre rady – z obietnicą! Jeśli czyta
się uważnie w Naukach i Przymierzach (prywatne
objawienia i wskazówki spisane przez Józefa Smitha – przyp.),
okazuje się, że zakazy te to rady dane ludziom. W Naukach i
Przymierzach autor nie kwapi się podawać naukowych dowodów
typu: „jeśli będziesz pił kawę, która zawiera kofeinę, to
kofeina spowoduje to... itd.” – nic podobnego! W „Naukach i
Przymierzach” jest zawarta prośba: nie pij tego. Prośba ta
zakłada obietnicę: twój organizm będzie czysty, będzie
funkcjonował sprawnie, otrzymasz różne dary – zdrowie, lepsze
rozeznanie w rzeczywistości. My ludzie jesteśmy specyficznymi
istotami – drążącymi, wnikliwymi. Rozpracowujemy – mamy umysły
badawcze. I to jest pozytywne. Nie ma w tym nic złego. Szkoda tylko,
że mamy tak mało zaufania i pokory. Wybiórczo traktujemy pewne
przykazania. Na przykład przykazanie „nie zabijaj” dla
większości jest oczywiste. Natomiast prośba „nie pij alkoholu”,
„nie pij parzących napitków”, „nie używaj tytoniu” –
jest podważana. Dlaczego tego nie robić? Po pierwsze – tak mamy
napisane w Pismach Świętych. Jeśli wiem, że rady te pochodzą od
Boga, który chce dla mnie jak najlepiej – nie będę ich
podważała.
Ludzie
pytają?
Nie
zawsze. Nie często jest okazja, by porozmawiać na duchowe tematy…
Panu Bogu zależy na każdym, na mnie, na panu, na każdym wokół
nas. Z tej prawdy płynie wiele nauk – przede wszystkim ta, że
ludzie nie powinni się wywyższać ponad innych. Stąd chociażby
płynie nauka, że przyznajemy prawo każdemu do czczenia tego co
chce i jak chce. Tego samego oczekujemy od innych.
A
jeśli jest pani w towarzystwie i nie sięga po alkohol, ludzie
pytają?
Czasami
ludzie chcą temat „podrążyć”, ale zastanawiam się: mam z nim
rozmawiać od razu o Kościele?! Niezwykle rzadko mi się to zdarza.
To dla mnie zbyt cenne. Sytuacja, gdy rozmawiamy na lekkie,
niezobowiązujące tematy, nie jest najlepszym czasem na rozmowę o
wierze. To moja opinia.
Wie
Pani, można się zdziwić. Mam znajomego, który korzysta z każdej
okazji, by porozmawiać o swojej wierze.
Nie
wiem, czy można porównać sytuacje, w których on bywał, do typowo
polskich.
Co
pani rozumie przez sytuacje „typowo polskie”?
Że
jest głośno, że czasami padają niestosowne dowcipy… W takich
warunkach – oczywiście – można z kimś porozmawiać na tematy
duchowe. Ale to nie najlepsza sytuacja i w tej kwestii trudno
generalizować. Ludzie do tematu wiary, wyznania, duchowości
podchodzą specyficznie – to jest „ich” sprawa.
Przeszkadzające
może być też to, że w typowo polskim środowisku imprezowym
panuje atmosfera złośliwości, podejrzliwości…
Sarkazmu.
Czy złośliwości? Trudno powiedzieć. Powiem krótko: jeśli ja
czuję, że mogę z kimś porozmawiać o wierze – to rozmawiam.
Ostatnie
pytanie: jaki element życia duchowego (że tak powiem) „oferowanego”
przez Kościół LDS jest dla Pani szczególnie ważny – czy jest
to spotkanie w kaplicy, czy lektura Księgi Mormona? A może trudno
powiedzieć?
Bardzo
trudno powiedzieć. Dzień zaczyna się lepiej, gdy rano studiuję
Pisma Święte. Czasami może to trwać parę chwil, innym razem
dłużej. Ważne jest, aby skupić się na uważnym studiowaniu, a
nie na pobieżnym przejrzeniu tekstu. W Kościele Jezusa Chrystusa
Świętych w Dniach Ostatnich, proszeni jesteśmy, by – ilekroć
mamy taką potrzebę – studiować Pisma Święte. Często bywało
tak, że fragment, który znalazłam rano, był wzmocnieniem dla
kogoś innego, z kim rozmawiałam w ciągu dnia. Często było to dla
mnie miłą niespodzianką. On był przygotowany nie dla mnie. Ja
byłam tylko przekaźnikiem. Nasz Ojciec w Niebie wie, że dane
dziecko jest w niezwykłej potrzebie. I Pan Bóg może działać
przez nas. Dobrze, jeśli przygotujemy się do tego. Widzę jak
wielką siłę mają słowa Pisma, które komuś przekazujemy. Ta
zasada dotyczy niestety także złych słów. Uważajmy na to, co
wypowiadamy. Łatwo jest nam zrozumieć zasadę mówiącą, że jeśli
nasze ciała są głodne – potrzebują pokarmu. Jeśli chorują -
lekarza. Duch ma te same potrzeby. Trzeba go odżywiać i
pielęgnować. Pokarmem i lekiem dla Ducha są między innymi słowa
zawarte w Pismach Świętych. Łatwo po nie sięgnąć. Łatwo i
warto.
Kiedy
Glenn Beck, amerykański dziennikarz wraz z rodziną
postanowił przyjąć jakąś religię, udali się na swego rodzaju
„church shopping”. Poszli na nabożeństwo do jednego Kościoła,
do drugiego, do trzeciego. Gdy wychodzili, w dobrych nastrojach, ze
spotkania w Kościele LDS, kilkuletnia córka zatrzymała ojca i
matkę prośbą „wróćmy tam”. Glenn wraz z żoną zapytali
córkę dlaczego? „Bo tam jest tak normalnie” – odpowiedziało
im dziecko.
To
prawda…