Przejdź do głównej zawartości

W obronie dziwaków

Tytuł dzisiejszego wpisu zaczerpnięty z książki Twórcze niepokoje codzienności (Warszawa 1999) autorstwa prof. Marii Szyszkowskiej. Ale nie o pani wykładowczyni dziś chcę pisać ani konfrontować moich refleksji z jej. Co mnie dziś zastanawia? Zastanawia to, że poważni ludzie (rodzice, profesowie, lekarze, ministrowie, weterynarze) wypowiadając się na forum publicznym mają bardzo jasne i często wynikające z ogromnej wiedzy i siły inteligencji poglądy na różne kwestie społeczne lub przyrodnicze, a jednak nie kryją przywiązania do dziwności lub dziwactw. Nie chcę się dziś bawić w statystyki kto do jakiej denominacji, organizacji lub profesji należy, a co uważa na przykład na temat praw osób LGBT lub rozwodów. Zastanawia samo zjawisko. Wygląda ono tak: we wtorek przemawiam na konferencji na temat dobrobytu społecznego lub (wąsko) ulepszeniu produkcji wyrobów mlecznych, dbam o dom, dbam o swoje zdrowie oraz dobre samopoczucie w szerokim tego słowa znaczeniu; nadchodzi niedziela i widzicie mnie w kaplicy jakiegoś kościoła wykonującego różne dziwne gesty, uśmiechającego się do malowideł, medytującego... Co się dzieje?! Przecież jestem poważnym człowiekiem! Ważne jest chyba to jedno słowo, które mi się tu wymsknęło: „dziwne”.
Każdy poważny i zintegrowany człowiek musi sobie pozwolić na dziwność. I nie ma w dziwności nic dziwnego! Praindoeuropejskim źródłem słowa „dziwny” jest to samo słowo, które w łacinie wyewoluowało w słowo „Deus”, w litewskim w „Dievas”, w łotewskim w „dievs”, w katalońskim w „Déu”, w hiszpańskim w „Dios”, w irlandzkim w „Dia”, a w greckim w „Theos”, czyli po prostu BÓG.
Człowiek potrzebuje DZIWności, oderwania, duchowego hobby. Nie mówię tu o statystykach – bazą mojej refleksji są rozmowy z ludźmi. Gdy zaniedbany jest element nadprzyrodzony w literalnym sensie tego słowa, coś potrzebę dziwności musi zapełnić. I wówczas jednostka inwestuje w parodie „dziwności”, czyli coś co nazywam „dziwactwem”. Znany jest przypadek ponad pięćdziesięcioletniego poważnego pracownika i spikera, który postanowił w wolnej chwili bawić się w bycie sześcioletnią dziewczynką (Stefonknee Wolscht), Natanela – obnoszącego się na YouTube z erotyczną miłością do własnego samochodu; z kolei fabularny czeski film Knoflíkáři (Petra Zelenki) przedstawia poważne małżeństwo, które w wolnej chwili oddaje się niezwykłym fetyszom. Nie mówię, że sposobem na te osoby ma być religia. Nie chcę też oceniać jakości owych dziwnych w swej istocie zachowań. Stwierdzam fakt: człowiekowi potrzebne jest – że zacytuję samego siebie – oderwanie, duchowe hobby. Śmiem twierdzić, że adekwatnym słowem angielskim będzie potrzeba bycia „detached”. Bycie „detached” oznacza bycie oderwanym od czegoś, ale też posiadającym ogląd. Nasza dziwność – bo zmierza ona poza codzienność i przyziemność – siłą rzeczy kieruje nas poza nas samych. Dzięki dziwności – czym by ona nie była – odrywamy się od codzienności i zyskujemy potrzebny poważnemu umysłowi odpoczynek, ale też osiągamy perspektywę. Niech nie frapuje nas zatem poważny profesor uniwersytetu przyrodniczego, który nagle w niedzielę klaszcze w łapki i śpiewa w chórze gospel, niech nie frapuje nas poważna kierowniczka sklepu, która w sobotni wieczór udaje się do kaplicy, by w obcym sobie i nam języku łacińskim śpiewać hymny Bożej Rodzicielce, niech nie frapuje nas w końcu młoda Norweżka, Nono, która, gdy tylko ma okazję, śpi w zlewie lub na parapecie, by oddać się upragnionemu kociemu życiu. Ale niech te osoby na poważnie nas ZA-DZWIĄ.
Niech nas pozostawią z pytaniem: „gdzie ja”? Dokąd NA SERIO oddalam się od tego świata, by pozwolić sobie na zmierzch powagi? I jaka jest – oto najważniejsze pytanie – JAKOŚĆ owego „dokąd”?

Warto może zatem podzielić się własną dziwnością :-)
Niech w jej wyjaśnieniu pomoże mi Wojciech Młynarski i Stasia Celińska:

Gdy północ bije, nim noc mnie skryje
I w sen i w ciszę
W życiu co boli, serca niedoli
Głos często słyszę
Czy świt na niebie czy mrok na niebie
Jak skrzydło kruka
Ja kocham ciebie, ja wierzę w ciebie
I ciebie szukam
Na złe i dobre niech nas połączy
Jedna współrzędna...

Popularne posty z tego bloga

Znani „mormoni”, czyli ośmioro najsłynniejszych Świętych

Dziś trochę z innej beczki i trochę dla rozrywki. Ach, kimże są i gdzie są ci „mormoni”? To pytanie ciśnie się na usta wielu osobom uważającym, że jesteśmy dziwną podziemną sektą, która w tajemnicy przed światem kryje swych wyznawców. Tak – spotkałem się z tym poglądem! No cóż, mylenie nas równocześnie ze Świadkami Jehowy, Amiszami i Scjentologiami daje takie właśnie efekty. Tymczasem nie ma po naszej stronie nic tajemniczego. Otwarcie przyznajemy się do swej przynależności do świętych w dniach ostatnich, prowadzimy intensywne życie rodzinne, towarzyskie i zawodowe, a wielu z nas zrobiło międzynarodową karierę. Dziś chciałbym przedstawić Czytelnikom ośmioro znanych świętych. Jest ich więcej, ale skoncentrowałem się na tych postaciach, których sława dotarła do Polski. A oto oni: 1. Bill Marriott (ur. 1932) Znamy Hotele Marriott? ZNAMY! J ako dyrektor wykonawczy Marriott International, Bill Marriott kierował jedną z największych sieci hoteli na świecie do czasu p

Jesteś osobą LGBT, zgadza się? ROZMOWA Z PAWŁEM

Pawle, powiedz nam coś o sobie. Paweł (imię zostało zmienione): Mam na imię Paweł. Mieszkam w Polsce. Pracuję dla dużej firmy i realizuję liczne zlecenia. Jestem co dnia mocno zajęty. W wolnych chwilach uprawiam sport. Jesteś osobą LGBT, zgadza się? Można tak powiedzieć, choć nie pod każdą literką bym się podpisał ( śmiech ). Jesteś zatem „G” – gejem. Jestem orientacji homoseksualnej. Ale to nie jest moja tożsamość! Należę do Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich. W Kościele uczymy się, że przede wszystkim jesteśmy ukochanymi dziećmi Ojca Niebieskiego. Tym jestem – jestem Dzieckiem Boga. Oto kim jestem. Odcinasz się od organizacji LGBT? Nie. Mam tam licznych przyjaciół. Ale do żadnej nie należę. Należysz do Kościoła Jezusa Chrystusa. W środowiskach religijnych modne jest doszukiwanie się społecznej genezy orientacji homoseksualnej. Podejmowałeś kiedyś nad tym refleksję w odniesieniu do swojej sytuacji? Tak! Wielokrotnie

Jak prowadzić dziennik duchowy?

Wezwani jesteśmy do tego, by doskonalić się każdego dnia! Uff... Orka na ugorze! Być może. Każdy z nas ma inny temperament, inną historię, problemy i radości. By temu wszystkiemu się przyjrzeć, a zarazem złapać do życia trochę twórczego dystansu w sukurs przyjść nam może prowadzenie Dziennika Duchowego. Ja swój prowadzę od 2015 roku. Moje „Ja” z początku w niczym nie przypomina mojego obecnego „Ja”. I to jest właśnie super! Miło jest przyjrzeć się swojej ewolucji i nabrać nadziei, że kiedyś będzie się deczko lepszym niż dziś. W samorozwoju o niebo lepiej niż nie jedna auto-psychoanaliza pomóc może szczery notatnik uczuć, refleksji i Bożych podszeptów. Dzisiaj chciałbym podzielić się praktyką duchową jaką jest prowadzenie dziennika uczuć – lub jak kto woli „dziennika duchowego”. Zainteresowanym chciałbym przedstawić siedem rad na dobry początek realizowania takiej praktyki. Rada 1. Staraj się pisać codziennie (i odręcznie) Dobry dziennik duchowy prowadzony jest systematyc