Przejdź do głównej zawartości

Babskie gadanie o Bożym miłosierdziu – czyli taki mój malutki feminizm

[KARTKI Z KALENDARZA]

28 września 2014 [PŁOCK]

09:42 – Jedziemy do Płocka, a ja mam znów wrażenie, że jesteśmy na pielgrzymce.

ok. 10:05 – Wstępujemy do kościoła Jana Chrzciciela. Msza dla dzieci, full ludzi i radosne piosenki dla Jezusa – hej!

10:30 – wstępujemy do katedry mariawickiej. Jedyne co mi przychodzi do głowy to określenie „skromna szczera cześć”. (...)
R.: To przykre stać się folklorem.

5 maja 2015 [WARSZAWA]

Nie lubię się powtarzać, ale po wizycie w tych dwóch kościołach czuję, iż koniecznie muszę powrócić do przemyśleń z artykułu Babskie gadanie o Bożym miłosierdziu, który kiedyś opublikowałem na stronie Areopag21. I może nieco go uzupełnić o płockie refleksje.
Pisałem wówczas, że orędzie o Bożym miłosierdziu nie jest niczym nowym z punktu widzenia pojmowanej po chrześcijańsku historii zbawienia. Cofnijmy się do czasów starotestamentowych. Autocytat: „Choć z kart Starego Testamentu wysnuć można wniosek, że miłosierdzie Boże jest wyłącznie dla Izraelitów, pojawiają się w tamtych wiekach głosy, iż nie tylko do tego narodu miłosierdzie się ogranicza. Początkowo, oddzielając się od różnych (często wrogo usposobionych) nacji semickich, Izraelici zabiegają – rozsądnie z resztą – o błogosławieństwo i łaskawość Boga Jedynego dla siebie. Możemy przypuszczać, że bliżej naszej Ery zmiany w mentalności Izraelitów, kontakty z obcymi narodami i grupami etnicznymi posuwają refleksję pisarzy natchnionych dalej – miłosierdzie jest dla wszystkich. W nieuznawanej przez Kościoły po-reformacyjne Księdze Syracydesa czytamy: miłosierdzie człowieka - nad jego bliźnim, ale miłosierdzie Pana nad całą ludzkością (Syr 18,13)”.

Dlaczego o miłosierdziu w ogóle pisałem. Nigdy nie podzieliłem się przyczyną. Czyjakolwiek (również moja) refleksja nad miłosierdziem wynikać może z rozczarowania instytucją serca i umysłu ludzkiego. To fakt oczywisty. Wrócę do tego „rozczarowania” później. Ale widać potrzebę pochylenia się nad miłosierdziem również wówczas, gdy obserwuje się wybitnych żyjących świętych tego świata, którzy pławią się w estymie własnej świętości pochylając się nad tymi, których etykietują „biedakami”, „grzesznikami” lub „wariatami”. Wypowiadając w swym sercu te określenia skazują samych siebie na wielkie potępienie, przypieczętowują wyrok nad sobą, od którego zwolnić może tylko bicie się w piersi, a o jego potrzebie „wybitni” zapominają.

Ewangelia Łukasza: Tym natomiast, którzy byli przekonani o swej sprawiedliwości, a innymi gardzili, powiedział taką przypowieść: Dwóch ludzi weszło do świątyni, aby się modlić: jeden był faryzeuszem, a drugi celnikiem. Faryzeusz skupiony na sobie tak się modlił: Boże, dziękuję Ci, że nie jestem jak inni ludzie: zdziercy, niesprawiedliwi, cudzołożnicy, albo jak ten celnik. Poszczę dwa razy w tygodniu, daję dziesięcinę ze wszystkiego, co nabywam. Celnik natomiast stał z daleka i nie śmiał nawet oczu podnieść ku niebu, ale bił się w piersi, mówiąc: Boże, bądź miłosierny dla mnie, grzesznego. (rozdział 18)

Z wypowiedzi pewnej dyrektorki szkoły na Dzień Edukacji Narodowej:
Ewangelia, którą dziś na otwarcie obchodów Dnia Nauczyciela przeczytał nam nasz drogi ksiądz proboszcz, uczy, jak ważna jest w życiu pokora. Byśmy byli pokorni, dbali o kolegów i koleżanki i nieśli pomoc tym, którzy stoją jak ten biedny celnik, z boku, i nawet oczu nie są w stanie wznieść ku niebu.

Pabo (4 maja, wieczorem):
Prezesi, święci i zboki nie lubią słów prawdy o sobie
Ja:
Nikt nie lubi...

Warto zwrócić uwagę na chrześcijański ogląd miłosierdzia. Jak ująłem to we wspominanym tutaj tekście, „żywe wspomnienie Zadośćuczynienia Pana Jezusa, pamięć o słowach „wykonało się”, doświadczenie Zmartwychwstania było istotą duchowości pierwszych chrześcijan. Chrześcijaństwo pierwszego stulecia polegało na krzewieniu duchowości płynącej z tego doświadczenia i z tych wspomnień. Duchowość ta koncentrowała się nie tylko na naprawie życia neofitów, ale też na ogłaszaniu wszem i wobec miłosierdzia Bożego.” (autocytat)

Ble, ble, ble... Taki mój teologiczno-naukowy bełkot, który swego czasu kochałem nad życie. Ale teraz siedzę i pytam się: czy coś z tego bełkotu dobrego wynikło?!

1 czerwca 2018 [WARSZAWA]

Ale wróćmy do wpisu Babskie gadanie: „Miłosierdzie Boże nie było u zarania chrześcijaństwa teologiczną koncepcją, lecz niedawnym faktem. Być może oddalanie się w czasie owej pamiętnej Paschy sprawiło, że w odczuciu chrześcijan wszystkich wyznań niegdyś otwarte na oścież Niebo znów zaczęło się zamykać. W doczesnych dziejach nie ustały przecież wojny, konflikty polityczne, zarazy i bardziej niż głos Ducha Świętego dał się słyszeć głos apologetów, „wyjaśniaczy” relacji między opłakanym stanem doczesnego życia a obiektem wiary, który to obiekt niegdyś przepełniał nadzieją (a teraz napawał grozą). Teraz wszem i wobec grzmiał głos teoretyków wiary średniowiecza, potem reformacji, kontrreformacji, oświecenia... Zasady, reguły, prawa były tym, co interesowało nas, ochrzczonych, najbardziej. Powoli wiara zachodu, w tym katolicka, osunęła się w mroczny sadomasochizm, gdyż sztywność wywodów teologicznych oraz przykre doświadczenia ludzkości wypromowały Bożą zasadniczość i wyakcentowały sprawiedliwość – wypraną z miłosierdzia. Pojawiali się szermierze miłosierdzia, ale mało kto o nich pamiętał”. (autocytat)

19:05 – Gdy tylko napisałem tamto zdanie o szermierzach, zmitygowałem się: „Szermierze”?! No właśnie. Szermierze może też, ale chyba powinienem był powiedzieć „szermierki”. Przeteoretyzowany i masochistyczny obraz sprawiedliwego Boga zawdzięczamy teologom... A nie teolożkom. Te ostatnie w zaciszu Kościelnej kuchni, furty, krużganku... kontemplowały nie sprawiedliwość i nudną dogmatykę, ale miłosierdzie. Wiem, że w tym miejscu upraszczam, ale teologiczno-filozoficzne deliberacje były raczej domeną mężczyzn. Kobieta zajmowała się zawsze domem, również tym domem, którym był Wspólnota Wierzących. Dbała o to, by był to dom, a nie urząd, do czego doprowadziła teologia, która, jeśli w ogóle kogoś pociąga, to wytrawnych amatorów duchowego BDSM.

Efekt mrocznych męskich koncepcji Boga i świata, z przeakcentowaną i wy-hiperbolizowaną sprawiedliwością, obrazowo ujmuje, wychowany w surowej tradycji luterańskiej, Jens Lien w swoim filmie Den Brysomme mannen (2007) lub podejmujący refleksję nad zachodnią duchowością wspaniały szwedzki reżyser, Roy Andersson w filmach Pieśni z drugiego piętra (Sånger från andra våningen, 2000) lub Do Ciebie, Człowieku (Du, Levande, 2007).” (znów autocytat)

Cofamy się w czasie: jest znów 28 września 2014 – wieczorem [WARSZAWA]

Mail od Elizy:
A! No tak, miałam Ci właśnie o tych filmach opowiedzieć, ale widzę, ze pisałeś o nich w tamtym wpisie.

Tymczasem już w średniowieczu działa (między innymi) bł. Julianna z Norwich, autorka Objawień Bożej Miłości. Mało kto pamięta słowa, które miał do niej skierować Pan Jezus: wszystko będzie dobrze (skracając cytat: sin must not be, but all shall be well).”

Odnosząc się do mojego innego artykułu na temat mariawityzmu, pani redaktor Ewa Czaczkowska pisze w komentarzu:
M. Kozłowska objawienia, nieuznane przez Watykan, miała od końca XIX wieku. W czasie I wojny światowej, czyli przed objawieniami s. Faustyny orędzia o Bożym Miłosierdziu otrzymały dwie zakonnice: włoska wizytka Benigna Ferro, która w zakonie była nazywana sekretarką Bożego Miłosierdzia (sic!) oraz Hiszpanka Józefa Menendez. Ale ich przekazy nie spotkały się z szerszym zainteresowaniem w Kościele. Pierwsza zmarła w 1916 roku, druga w 1923 (obie jak Faustyna młodo, 31 i 33 lata). Rok po śmierci s. Józefy,w 1924 roku Jezus objawia się Faustynie w Łodzi i zniecierpliwiony przynagla do wstąpienia do klasztoru. Czyżby to była nie trzecia, ale czwarta próba zwrócenia Kościołowi uwagi na Miłosierdzie?

To popularny pogląd, że Pan Jezus widocznie podjął wiele prób, by przez swoje służebnice ogłosić światu Miłosierdzie Boże. I znów zadaję sobie pytanie: dlaczego wybrał kobiety?
I dlaczego w ogóle Bóg ma w swoich Kościołach wybrańców?! Czy Bóg „nie obawia się”, że człowiek w twórczym widzie nie poprzekręca Jego przekazu?! Dlaczego o tym piszę? Bo człowiek poszukuje prawdy w swoim wnętrzu. Robi to wierzący i niewierzący pętając się w matnię myśli i rozważań nad uczuciami. Te nie są jednak niczym więcej niż zgrabnymi gierkami jego umysłu stymulowanymi bieganiną impulsów w głowie oraz sprawnie lub kaleko działającym systemem dokrewnym. Daleko się posunąłem! Wiem. A chodzi mi jedynie o to, że umysł i serce są tak naprawdę puste. I nie mają do zaoferowania nic poza grząskim mrokiem niekończących się refleksji i wrażeń. Biedni my ludzie. Wszystkie poruszenia serca i myśli skłonne są oddalić nas od Boga – wszystkie, a jak ostrzegał św. Jan od Krzyża, nawet te pobożne. Może dlatego miłosierdzie jest niezbędne człowiekowi, bo od narodzin aż do śmierci jest on do odstępstwa i do zła skory. Tak było zawsze i zawsze będzie...

19 lipca 2018 [WARSZAWA]

W tym miejscu nieco przerabiam artykuł z Areopagu21. Wybór kobiety to wybór dla Boga bezpieczny, ponieważ jest wyborem człowieka otwartego. Kobieta Biblii ma w historii zbawienia więcej autorefleksji niż mężczyzna. Choć odważnie zgłębia ona zakamarki serca i myśli, to odważniej niż mężczyzna staje przed Bogiem, bo jest szczera (Estera), spontaniczna (Rut), ale nie impulsywna (Jakub, Dawid), pyta, pozwala (Maryja), a nawet śmieje się z Jego pomysłów (Sara). Mężczyzna jest zawsze kamienny. Wybiera bezpieczeństwo świata przekonań. Te ostatnie bywają atrakcyjne, ale też puste. Może kamienność mężczyzny sprawiła, że panowie wybrali za swoje ziemskie zakotwiczenie światopoglądowe: łaskę, usprawiedliwienie, predestynację, rodzaje łask w aspekcie temporalnym, sakramentologię, ważność i nieważność tego i owego – czyli to, co ukochali najbardziej: „jasne” zasady i reguły!
Ich rozważania były bardzo piękne, choć poza splendorem Kościołów i kwiecistością wywodów teologicznych nie przyniosły ani społeczności katolików, ani społeczności protestantów zbyt wiele zbawczego pożytku – tak pisałem we wspominanym artykule i tak nadal uważam.

Kobiety w teologii, gdy nie wyrzekają się swojej kobiecości, wyraźnie kontrastują z mężczyznami. Oczywiście teologia chrześcijaństwa głownego nurtu jest fallo-centryczna, więc teolożki zawsze spotkają się z inwektywami. „Głupie baby” i „dziwadła” (zarówno s. Maria Franciszka Kozłowska, jak i s. Faustyna jeszcze za życia otrzymały te przydomki) miały tymczasem serca otwarte na samego Chrystusa – niejako zgodnie z zasadą przekazaną im przez Apostoła Pawła: Grecy szukają mądrości, my głosimy Chrystusa ukrzyżowanego (1 Kor 1,22-23). I to dokładnie zrobiły wymienione przeze mnie i pozostałe wspomniane przez redaktor Czaczkowską niewiasty: nie szukały mądrości, lecz głosiły miłosierdzie, którego symbolem jest Ukrzyżowany.

Chociaż wielu przyjmuje relacje o Orędziach Miłosierdzia ze zdumieniem, a nawet zaczyna odczuwać odrazę do obu mistyczek (jako gorszycielek), znajdują się też ludzie przychylni. Autocytat z artykułu Babskie gadanie o Bożym miłosierdziu: „Obie zakonnice jednak czują się nieswojo, gdy bliscy i dalecy życzliwi znajomi zaczynają traktować je z przesadną czołobitnością. S. Maria Franciszka pisze: Bóg jest wszystkim, a ja niczym... Największą boleść zadaje mi ten kto ma mnie za świętą, gdyż jestem grzesznicą. S. Maria Faustyna podobnie wyznaje na modlitwie: Jezu, Ty wiesz, jak gorąco pragnę się ukryć, aby mnie nikt nie znał, tylko Twoje najsłodsze Serce. Pragnę być fiołkiem maleńkim ukrytym w trawie, nieznanym wśród wspaniałego ogrodu zamkniętego, gdzie rosną piękne róże, lilie (Dzienniczek, 55). Faustyna również jest świadoma swojej grzeszności. Świętość obu to świętość celnika.
W przededniu odnowienia ślubów zakonnych Faustyna odnotowuje ponadto: Nagle dusza moja została wtrącona w tak wielką ciemność wewnętrzną. Zamiast radości dusza moja napełniła się goryczą, a serce przebił mi ostry ból. Czułam się tak nędzną i niegodną tej łaski, i w uczuciu tej nędzy i niegodności nie ośmieliłabym się zbliżyć do stóp nawet najmłodszej postulantki, aby je ucałować. Widziałam je w duchu piękne i miłe Bogu, a siebie widziałam jako otchłań nędzy (1108).”

Na tym polega świętość, że dopuści się do siebie właśnie takie doświadczenie, jak to powyższe i ujrzy się niewygodną prawdę o naturze serca i umysłu.

Obie wizjonerki widzą człowieka, w tym same siebie, tak, jak widzi człowieka Bóg: „otchłań nędzy”. A Bóg tę otchłań kocha i tu leży klucz do miłosierdzia Bożego. By zrozumieć miłosierdzie Stwórcy, trzeba się do nędzy przyznać. Do nędzy rozkosznych wrażeń w płatach czołowych mózgu i zrywów układu dokrewnego, które my szumnie nazywamy odpowiednio szczytnymi myślami i pięknymi poruszeniami serca.

Wspomniałem, że orędzia przekazywane przez obie zakonnice, s. M. Franciszkę i s. M. Faustynę spotykają się z różnymi reakcjami. W cytowanym tutaj i krytykowanym własnym wpisie wspomniałem, że ruch mariawicki cieszył się początkowo aprobatą bł. Honorata oraz licznych kapłanów niezwiązanych ze zgromadzeniem, jednakże powoli zaczęły się problemy. Historycy i znawcy tematu oceniają, że najwięcej zamieszania wprowadził mariawita, ks. Jan Maria Michał Kowalski. Jego radykalna postawa wobec prób uspokojenia młodego ruchu ze strony władz Kościoła katolickiego ostatecznie skutkowała ekskomuniką nałożoną na niego oraz Mateczkę 5 grudnia 1906 roku encykliką papieża, św. Piusa X, Tribus circiter. Kowalski wraz z kapłanami mariawickimi znalazł się poza Kościołem rzymsko-katolickim i otrzymał sakrę biskupią od biskupów starokatolickich. Mimo wybielania osoby bpa Kowalskiego przez mariawitów felicjanowskich – grupę dziś najodleglejszą doktrynalnie od Kościoła rzymskiego, należy zauważyć, że postawa Kowalskiego nie spotkała się z aprobatą Mateczki. Choć kwestia ta pozostaje nadal sprawą sporną. Mateczka skrytykowała sposób, w jaki biskup mówił mariawitom o jej osobie oraz o Dziele Miłosierdzia. Była też świadoma wprowadzanych przez niego pierwszych nowinek. Jej krytyka była krótka i skromna, jak chociażby tylko uwaga, by biskup Kowalski nie głosił już tych rzeczy, które głosił po 1905 roku. Brak zaangażowania Mateczki w działalność biskupa Kowalskiego jest w pełni uzasadniony – była ciężko chora i bywało, że z powodu doznawanego cierpienia, ledwo była w stanie mówić, a cały pozostały jej czas poświęcała modlitwie. W ten sposób sama realizowała zza murów zakonu swoje dzieło, a biskup Kowalski pisywał peany i perory na cześć Mateczki, niemalże ubóstwiał ją (zrażając katolików do jej osoby) oraz wprowadzał liczne reformy, które z czasem zraziły do Kowalskiego samych mariawitów – dziś są to mariawici z tak zwanego nurtu płockiego.

Komentarz pana P. C. [z 2014 roku]:
Ja mam jednak nadzieję, że Kościół jeszcze raz zastanowi się nad tamtą decyzją (o ekskomunice – przyp.). Jeżeli Bogu, który znał serce Marii Franciszki nie przeszkadzała jej niedoskonałość by wybrać ją do głoszenia Jego Miłości, to dlaczego my mielibyśmy pozostać twardzi? Przypadek ks. Antonio Rosemini, obłożonego w XIX w. ekskomuniką a następnie ogłoszonego błogosławionym przez Benedykta XVI każe liczyć się z niemożliwym.
Autorowi dziękuję, to wspaniałe, że myśli potrafią iść niezależnie od siebie tym samym torem, począwszy od Juliany z Norwich. Do kobiet posłanych przez Boga dodałbym (prócz wielu, o których nie wiemy) rówieśniczkę s. Faustyny siostrę s. Marię Dulcissimę Hoffman ze Zgromadzenia Sióstr Maryi Niepokalanej, jeszcze nie ogłoszoną błogosławioną.
Nie zgadzam się tylko z taktyką "tu jest dobra Maria Franciszka, a tam zły ks. Kowalski". Nikt dziś nie wie jak do końca było, ale ciężar dowodu słuszności ekskomuniki spoczywa na Kościele i "zły" ks. Kowalski nie jest żadnym alibi dla złej decyzji. Już sam fakt, iż Maria Franciszka była jedyną kobietą w historii Kościoła obłożoną imiennie ekskomuniką większą sugeruje, że coś jest tu nie tak, że bombę atomową rzucono na muszkę.

25 września 2018 [WARSZAWA]

Pytam się: gdzie jesteś Ojcze Niebieski? A jeszcze bardziej CZYM jesteś? Czy słyszysz nasze dociekania, nasze rozważania, czy przyjdzie dzień Twojego ukojenia. Ten dzień to jeden z tak zwanych dni ostatnich. W moim odczuciu święte licznych Kościołów przeczuwały dni ostatnie, dni wielkiego miłosierdzia, kiedy bardziej niż apologią Ziemianin zainteresuje się zwyczajnie relacją z Najpotężniejszą z Istot – zwaną „Bogiem”, która w gruncie rzeczy, za zasłoną tytułów i teologicznych wywodów, jest po prostu Najbardziej Kochającym z Ojców.

Kiedy siostra Eugenia (Elisabetta Ravasio – przyp.) oświadczyła, że miała objawienia Ojca, badający ją teolodzy odparli jej, że objawienia Ojca są same w sobie niemożliwe i że jeszcze nigdy w historii nie miały miejsca. Obiekcjom tym Siostra oparła się, wyjaśniając po prostu: „Ojciec powiedział mi, żebym opisała to, co widziałam. On prosi Swoich synów teologów, żeby szukali”. (za: miesiecznikegzorcysta.pl)

Popatrz, odkładam Moją koronę i całą Moją chwałę... Nie, to nie słowa Ojca do mormońskiego proroka, które apologeci mainstreamowego chrześcijaństwa mogliby teraz obśmiać. To słowa Ojca Niebieskiego do katolickiej zakonnicy.

Pytam się raz jeszcze: gdzie jesteś Ojcze Niebieski? Dzięki szermierkom Twoim jesteś TUTAJ i TERAZ.

Teologom zawdzięczamy piękną wizję Boga. Teolożkom zawdzięczamy Kochającego Rodzica. Ostatnie pytania, które już zostawiam bez odpowiedzi: co przyniosła ta pierwsza wizja? Co daje ta druga świadomość?

Popularne posty z tego bloga

Znani „mormoni”, czyli ośmioro najsłynniejszych Świętych

Dziś trochę z innej beczki i trochę dla rozrywki. Ach, kimże są i gdzie są ci „mormoni”? To pytanie ciśnie się na usta wielu osobom uważającym, że jesteśmy dziwną podziemną sektą, która w tajemnicy przed światem kryje swych wyznawców. Tak – spotkałem się z tym poglądem! No cóż, mylenie nas równocześnie ze Świadkami Jehowy, Amiszami i Scjentologiami daje takie właśnie efekty. Tymczasem nie ma po naszej stronie nic tajemniczego. Otwarcie przyznajemy się do swej przynależności do świętych w dniach ostatnich, prowadzimy intensywne życie rodzinne, towarzyskie i zawodowe, a wielu z nas zrobiło międzynarodową karierę. Dziś chciałbym przedstawić Czytelnikom ośmioro znanych świętych. Jest ich więcej, ale skoncentrowałem się na tych postaciach, których sława dotarła do Polski. A oto oni: 1. Bill Marriott (ur. 1932) Znamy Hotele Marriott? ZNAMY! J ako dyrektor wykonawczy Marriott International, Bill Marriott kierował jedną z największych sieci hoteli na świecie do czasu p

Jesteś osobą LGBT, zgadza się? ROZMOWA Z PAWŁEM

Pawle, powiedz nam coś o sobie. Paweł (imię zostało zmienione): Mam na imię Paweł. Mieszkam w Polsce. Pracuję dla dużej firmy i realizuję liczne zlecenia. Jestem co dnia mocno zajęty. W wolnych chwilach uprawiam sport. Jesteś osobą LGBT, zgadza się? Można tak powiedzieć, choć nie pod każdą literką bym się podpisał ( śmiech ). Jesteś zatem „G” – gejem. Jestem orientacji homoseksualnej. Ale to nie jest moja tożsamość! Należę do Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich. W Kościele uczymy się, że przede wszystkim jesteśmy ukochanymi dziećmi Ojca Niebieskiego. Tym jestem – jestem Dzieckiem Boga. Oto kim jestem. Odcinasz się od organizacji LGBT? Nie. Mam tam licznych przyjaciół. Ale do żadnej nie należę. Należysz do Kościoła Jezusa Chrystusa. W środowiskach religijnych modne jest doszukiwanie się społecznej genezy orientacji homoseksualnej. Podejmowałeś kiedyś nad tym refleksję w odniesieniu do swojej sytuacji? Tak! Wielokrotnie

Jak prowadzić dziennik duchowy?

Wezwani jesteśmy do tego, by doskonalić się każdego dnia! Uff... Orka na ugorze! Być może. Każdy z nas ma inny temperament, inną historię, problemy i radości. By temu wszystkiemu się przyjrzeć, a zarazem złapać do życia trochę twórczego dystansu w sukurs przyjść nam może prowadzenie Dziennika Duchowego. Ja swój prowadzę od 2015 roku. Moje „Ja” z początku w niczym nie przypomina mojego obecnego „Ja”. I to jest właśnie super! Miło jest przyjrzeć się swojej ewolucji i nabrać nadziei, że kiedyś będzie się deczko lepszym niż dziś. W samorozwoju o niebo lepiej niż nie jedna auto-psychoanaliza pomóc może szczery notatnik uczuć, refleksji i Bożych podszeptów. Dzisiaj chciałbym podzielić się praktyką duchową jaką jest prowadzenie dziennika uczuć – lub jak kto woli „dziennika duchowego”. Zainteresowanym chciałbym przedstawić siedem rad na dobry początek realizowania takiej praktyki. Rada 1. Staraj się pisać codziennie (i odręcznie) Dobry dziennik duchowy prowadzony jest systematyc