Czy
naszym celem jest szczęśliwe życie? Gdy wchodzimy na liczne
poradniki internetowe trudno oprzeć się wrażeniu, że do niego
właśnie dążą ludzie – do szczęścia. Zastanówmy się dzisiaj
czy taka jest objawiona w Pismach wola Boga wobec ludzi, by ci
dążyli do szczęścia. Czy szczęście jest celem czy skutkiem
ubocznym dobrego życia? Czym jest dobre życie? Jakie są jego
filary? I czy docelowe życie powinniśmy nazywać „dobrym” lub
„szczęśliwym”? Swoje rozważania muszę zacząć od (jak mówi
o nim doktryna) Podobnego Jednorodzonemu, proroka Mojżesza, bo to w
tym zaczynie wielkiej zbawiennej myśli, która jemu towarzyszyła
można prawdopodobnie znaleźć odpowiedź nie tyle o esencję życia
ludzi, ale o rolę szczęścia w duchowym rozwoju. W Księdze
Mojżesza, będącej częścią Perły Wielkiej Wartości, czytamy o
celu jaki przyświeca Bogu w odniesieniu do Ziemian: To
jest moje dzieło i moja chwała, by przynieść nieśmiertelność i
życie wieczne człowiekowi (Mojżesz
1,39). Jakimś cudem Bóg
(przynajmniej w tym punkcie) nic nie mówi Mojżeszowi o szczęściu...
Czyżby z perspektywy objawienia rola szczęścia w ogóle nie była
istotna?
Życie
dobre i szczęśliwe, czyli słuszne
Jak
zauważa francuski filozof (i były minister edukacji) Luc Ferry
punktem kulminacyjnym wszystkich bez wyjątku
wielkich filozofii jest pytanie o dobre życie.[1]
Arystoteles z kolei – jak podkreślał Leszek Kołakowski – w
pytanie o dobre życie wplatał pytanie o źródło życia
szczęśliwego.[2] To pytanie (o życie dobre i szczęśliwe zarazem)
frapuje także teologa, który – w powszechnym mniemaniu, jako
obcujący z tekstami natchnionymi przez wszelako pojętą Siłę
Wyższą, która stworzyła człowieka – powinien odpowiedź znać.
Dla
teologa jednak odpowiedź wcale nie jest taka prosta! Teolog danej
religii ma do czynienia z tekstami doktrynalnymi różnego
pochodzenia, o różnych kontekstach dziejowych i różnych stylach.
Te zmienne utrudniają teologowi znalezienie jednoznacznej
odpowiedzi. Ja jako członek Kościoła Jezusa Chrystusa – wczytany
w karty tak obu Testamentów Biblii, Księgi Mormona jak i Perły
Wielkiej Wartości – nie mogę oprzeć się wrażeniu, że Bogu –
tak jak Go te teksty przedstawiają – w istocie zależy na dobrym i
szczęśliwym życiu Jego dzieci. Nie mniej jednak, teksty te
ujawniają też względność oceniania jakości ludzkiego życia na
skali dobre-złe. Skłaniają one człowieka nie tyle do
podporządkowania się Bogu, ale do wsłuchania się w Niego.
Odwieczne Prawo Boskie staje się miernikiem jakości ludzkiego życia
w na skali specyficznie rozumianego dobra – o czym za chwilę.
Księga Mormona pozwala na wolnomyślicielstwo (por. II Księga
Nefiego 1,7 i Księga Almy 1,17), ale także zachęca Ziemian do
zaproszenia elementu boskiego do ich życia (Słowo Mormona 7). Moim
zdaniem zaproszenie to – gdy przyjęte – odwraca uwagę
zainteresowanego od wartościowania życia w kontekście dobre-złe
lub szczęśliwe-smutne. Ukazuje zupełnie inne przełaje
wartościowania i raczej skłania do zastanowienia się nad tym, co w
życiu istotne, sprzyjające jednostce, zdrowe, korzystne dla niej i…
słuszne. Bóg nie obiecuje człowiekowi życia pełnego
rozkosznego szczęścia!
Dobre
życie – droga pod górę
Oczywiście
Księga Mormona (i Artykuły Wiary) w istocie zaznaczają, że Bóg
interesuje się ludzkim szczęściem.[3]
Ale czy powinniśmy ten interes Boga brać sobie dosłownie do serca?
Czy szczęście to radość? Rozkosz?
Przyjemność? Obecny doradca Prezydenta Kościoła Russela M.
Nelsona, Henry B. Eyring, powiedział w 2005 roku, że jeśli
jesteś na dobrej drodze, będzie to zawsze droga pod górę.[4]
Czy szczęście jest celem? Ja, jako członek Kościoła
(zainspirowany słowami starszego Eyringa), muszę zgodzić się z
amerykańskim publicystą, Markiem Mansonem, że z pewnością
„dobrym” życiem człowieka nie jest to, w którym zawsze
zasługuje on na uznanie, czuje się dobrze lub nieustannie
rozkoszuje się chwilą.[5]
Bóg sprecyzował Swój cel wobec Swych dzieci: pragnie on ich
nieśmiertelności i... samego ich życia. Bóg nie ratuje przy tym
od lęku przed śmiercią (temat na niezależny wpis).
Nieśmiertelność i życie, które On oferuje to – owszem –
powstanie z martwych w sensie literalnym, ale przede wszystkim
poznanie istoty egzystencji, o czym zaświadcza Ewangelia Jana – to
jest życie wieczne: aby znali Ciebie, jedynego prawdziwego Boga,
oraz Tego, którego posłałeś, Jezusa Chrystusa
(17,3). Życie oferowane przez Ojca
Niebieskiego polega na ogarnięciu przez człowieka rzeczywistości w
jej pięknej i czasem trudnej do wyrażenia pełni.
Tego życia i zmartwychwstania możemy doświadczać już teraz. I
nie musi to być wcale życie powszechnie uznane za dobre lub
subiektywnie szczęśliwe!
Księga
Mormona wzywa do pracy, trudu, śmiechu i płaczu (por. Księga
Mosjasza 18,9). A zatem do doświadczania całego spektrum przeżyć.
A doświadczaniu nigdy nie będzie końca.[6] Jak uczą Pisma,
istotne tylko staje się, by to doświadczanie odbywało się w
atmosferze bezpieczeństwa (Księga Almy 26,37 i Księga Powtórzonego
Prawa 33,12). W tym świetle najistotniejszą wartością
w życiu człowieka powinna być – opisywana już przeze mnie po
wielokroć – TROSKA.[7]
Troska
zakłada dbanie o siebie i innych, dbanie o otoczenie, zakłada dalej
rzetelną pracę, uważność, samokontrolę i roztropność.
Skutkiem wpięcia troski w egzystencję jest zrozumienie Bożych
Intencji, które gwarantują życie duchowo zdrowe. W
tym ujęciu poczucie, że takie życie jest dobre lub szczęśliwe,
staje się produktem ubocznym przebóstwionego troską życia – ale
to poczucie (że życie jest dobre i szczęśliwe) nie jest nigdy
celem naszej egzystencji. Szczęście i
poczucie dobrego życia są sygnałem od Rzeczywistości, że w
jakichś aspektach postępujemy słusznie. To wszystko. Tylko co to
znaczy „słusznie”? To znaczy: właściwe w stosunku do
uwarunkowań sytuacji lub całego kosmosu (albo mikrokosmosu), który
nas otacza. O słuszności zapewnia nas sumienie, które nieustannie
powinno być TROSKLIWIE szlifowane, zadbane i czyszczone.
Filary
życia słusznego (i szczęśliwego)
Ja
– jak Czytelnik się już pewnie zorientował – pozwalam sobie
inwestować nie w dobre (i szczęśliwe) życie, bo jawi mi się jako
przelotna wartość (łatwo tracona), ale w życie
słuszne. Zaznaczam, że potocznie mogę je
nazwać „dobrym” (lub „szczęśliwym”) – ale tylko
potocznie i nie na potrzebę tego wywodu, gdyż obawiam się
nieporozumień. Troskliwie poszukując filarów takiego życia
dochodzę do wniosku, że są nimi zdrowa TRADYCJA (czyli to, co
historycznie przejmujemy) i zdrowa EMANCYPACJA (czyli to, czym
stanowimy o sobie). Jedna ukierunkowuje nas na potrzebną nam
przeszłość, druga – na równie potrzebną nam przyszłość.
Obie gwarantują nam doświadczania życia w jego pięknej pełni,
pokazują o co słusznie
warto zabiegać i co gwarantuje nam spełnienie (a w aspekcie
eschatologicznym – także zmartwychwstanie w najwyższym stopniu
chwały). Przyjrzyjmy się zatem roli Tradycji i Emancypacji w
budowaniu życia słusznego.
TRADYCJA
Tradycja
w naszym systemie życia na Ziemi jest nieodzownym komponentem.
Gwarantuje ona osadzenie, ugruntowanie i pozwala jednostce smakować
życia słusznego – przynoszącego poczucie spełnienia i (dalej)
szczęście. Figuratywnie można tę sytuację opisać jak sytuację
drzewa, które im głębiej ma korzenie, tym lepiej jest odżywiane i
tym szersza staje się jego korona, a jego gałęzie z czasem mogą
ogarnąć cały otaczający je kosmos.
Kościół
Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich w swej inkluzywności
akceptuje wszelkie tradycje, które nie przeszkadzają członkom w
realizowaniu Programu Ewangelii. Kościół liczy się z tym, jak
ważne są liczne święta i zwyczaje. Osadzają nas one i wpasowują
nasze miejsce w przestrzeń kosmosu.[8] Przynoszą pokój i generują
piękne horyzonty trosce (dbamy o urodziny, rocznice i imieniny
bliskich, szykujemy się do świąt Bożego Narodzenia lub imprez
państwowych).
Bóg,
jako istota troskliwa i zainteresowana powodzeniem istoty ludzkiej,
oczekuje od swych dzieci troski o różne tradycje (por.
Alma 51 i Słowo Mormona 6). Brak tej
troski przynosi fatalne skutki jednostce, która podlega w wypadku
kompletnego zerwania z tradycjami – osamotnieniu. Dalszym efektem
tego osamotnienia są wielorakie zaburzenia psychiczne:
dezorientacja, szybkie zmienianie tożsamości, wahania nastrojów –
w reszcie: kompletne egzystencjalne rozkojarzenie prowadzące nawet
do myśli i aktów suicydalnych.
EMANCYPACJA
To,
co otrzymaliśmy z przeszłości, nie warunkuje nas jednak. Co
więcej, przychodzi taki czas, gdy jak Abram jesteśmy wezwani do
porzucenia naszego Ur Chaldejskiego – bez względu na to, gdzie
była nasza Chaldeja – i rozpoczęcia własnych egzystencjalnych
poszukiwań.[9]
W Księdze Rodzaju (rozdz. 12, w. 1-3) czytamy: Pan
rzekł do Abrama: «Wyjdź z twojej ziemi rodzinnej i z domu twego
ojca do kraju, który ci ukażę. Uczynię bowiem z ciebie wielki
naród, będę ci błogosławił i twoje imię rozsławię: staniesz
się błogosławieństwem. Będę błogosławił tym, którzy ciebie
błogosławić będą, a tym, którzy tobie będą złorzeczyli, i ja
będę złorzeczył. Przez ciebie będą otrzymywały
błogosławieństwo ludy całej ziemi». Te
słowa Jedyny Najwyższy skierował do Abrahama i kieruje do każdego
jego duchowego spadkobiercy.
Z
moich obserwacji, popartych lekturami (których nie sposób teraz
wymieniać), wynika, że emancypacja jest drugim filarem życia
słusznego i – ubocznie – zdrowego i szczęśliwego. Naród
i społeczeństwo nie mają bowiem szansy na
przetrwanie, samorealizację i szczęście, jeśli nie wyemancypują
się z ogółu ludzkości
(kreśląc własne zasady, granice i zwyczaje), plemiona
i rodziny nie mają szansy na przetrwanie,
samorealizację i szczęście, jeśli nie wyemancypują się z narodu
lub danego społeczeństwa (kreśląc własne zasady, granice i
zwyczaje). Dalej: jednostka ludzka
nie ma szansy na przetrwanie i życie szczęśliwe, zdrowe i dobre (a
zatem słuszne), jeśli nie wyemancypuje się z rodziny pochodzenia
lub plemienia (kreśląc własne zasady, granice i zwyczaje).
Bóg,
jako istota troskliwa i zainteresowana powodzeniem istoty ludzkiej,
oczekuje od swych dzieci emancypacji (co
figuratywnie przedstawia historia Abrahama – a gdzie indziej także
Mojżesza i Lehiego). Brak emancypacji przynosi fatalne skutki
jednostce, która podlega w wypadku braku emancypacji –
stłamszeniu. Jego efektem są wielorakie zaburzenia psychiczne:
rozgoryczenie, poczucie niezrozumienia, żałość, smutek, paranoje,
wrażenie braku perspektyw – w reszcie: kompletne zdziczenie
obyczajów jednostki.
Synergia
Tradycji i Emancypacji
Ważność
tak tradycji jak i emancypacji dla życia „dobrego” i
„szczęśliwego” zakłada zatem synergię między nimi. Ich
koegzystencja jest nieodzowna. Tradycja jest ważna, ale jak o tej
ostatniej zauważył rewolucjonista francuski, Rabaut Saint-Étienne,
nie jest ona „naszym kodem”. Innymi słowy
– komentuje tę opinię Luc Ferry – wolność
pozwala nam wyrwać się z tradycji, krytykować ją, żeby wejść w
nową historię, historię innowacji i postępu, historię niesioną
przez nieustanny reformizm.[10]. Ten –
jakże trafny – komentarz Luca Ferry'ego zakłada istnienie w
emancypacji reformizmu. Ale jeżeli przyjrzymy się genezie tego
słowa, to REFORMIZM polega na POWRACANIU do jakichś form.[11]
Tradycja i emancypacja są zatem jakby sprzeczne, lecz nierozłącznie
sprzężone.
Ale
jak je pogodzić? Zdrowa tradycja to taka,
która nie przeszkadza w emancypacji, ale
daje jej podatny grunt. Zdrowa emancypacja to taka, która uwzględnia
tradycję.
I obróciłem się,
by widzieć, co za głos do mnie mówił; a obróciwszy się,
ujrzałem siedem złotych świeczników, i pośród świeczników
kogoś podobnego do Syna Człowieczego, obleczonego w szatę do stóp
i przepasanego na piersiach złotym pasem
– to potężny fragment Apokalipsy (rozdz. 1). Chrystus, którego
widzi Jan Objawiciel jest znakiem wyemancypowania z judaizmu –
wyjściem ku nowym horyzontom życia. Z drugiej strony, Jan widzi
Chrystusa OBRÓCIWSZY SIĘ. Jezus z Nazaretu wpisuje Siebie w Stare
Przymierze, którego symbolem jest siedmioramienna menora, a którą
z kolei w towarzystwie Jezusa widzi Objawiciel popatrzywszy wstecz.
Zdrowa
emancypacja jest świadomym wyjściem z czegoś starego i patrzeniem
przed siebie na bezlik możliwości oraz patrzeniem za siebie – na
to, skąd się wyszło. Abraham,
mimo wezwania ku nowej ziemi, nigdy nie przestał być dzieckiem Ur
Chaldejskiego, Abraham nigdy nie przestał być synem Teracha.
Podobnie żaden i żadna z nas nigdy nie przestaniemy być dziećmi
danej kultury i zwyczajów. Zdrowa emancypacja zakłada oglądanie
się za siebie i czerpanie mądrości z doświadczenia pokoleń i
ogółu, z którego się pochodzi.[12]
Zdrowa tradycja (ze swej strony) nie stoi na drodze emancypacji – a
wręcz przeciwnie (że pozwolę sobie na powtórzenie): daje jej
podatny grunt.
Ale
czy celem nie jest jednak szczęście?
Jak
– ufam – udało mi się w tym krótkim wywodzie udowodnić, że
podwaliną słusznego życia jest i emancypacja jednostki i jej
przywiązanie do tradycji. Ale czy w zaprezentowanym ujęciu cechą
charakterystyczną dla życia słusznego nie jest mimo wszystko
szczęście? Ostatecznie poszukujemy go budując życie słuszne.
Odpowiem w następujący sposób: NIE! Jak zauważa wspomniany już
blogger, Mark Manson, szczęście i samozadowolenie są produktem
ubocznym dokonania słusznych wyborów w życiu.[13] Celem, moim
zdaniem, jest żyć
jak najlepiej.
To
życie dane jest ludziom na wykonanie ich prac (Księga
Almy 34,32). Żyjemy działając. Działanie jest celem bycia tu i
teraz. Według członka siedemdziesiątych, starszego Brada Wilcoxa,
mamy nasze prace wykonywać jak najlepiej i pracować nad sobą jak
najsolidniej mimo tak zwanych „wpadek”.[14] To co nazywamy
szczęściem jest w swej istocie odpowiedzią otaczającej nas
Rzeczywistości (Kosmosu) na słuszny kierunek podjętych działań.
W tym kontekście szczęście znaleźć można nawet w tragediach i
trudach, bo i wówczas możemy postąpić słusznie (lub nie).
Szczęście
jest po prostu probierzem życia słusznego.
Nie bez kozery czołowym sloganem Kościoła nie jest wcale „Choose
Happiness” – wybierz szczęście, ale „Choose the
Righteousness” – wybierz... no właśnie! Righteousness!
Czy to po trosze nie jest „słuszność”? Niech to będzie temat
na któryś kolejny wpis.
Przypisy:
[1]
Luc
Ferry i Claude Capelier, Filozofia.
Najpiękniejsza historia,
tłum. Elżbieta i Adam Aduszkiewiczowie, Warszawa 2018, s. 19.
[2]
Leszek Kołakowski, O
co nas pytają wielcy filozofowie. Trzy serie,
Kraków 2008, s. 39.
[3]
II Księga Nefiego 2,25; Michael R. Ash, Shaken
Faith Syndrome, Salt Lake City 2008,
s. 33; patrz także: zakładka ZASADY WIARY (na tym blogu).
[4]
Henry B. Eyring, Raise
the Bar,
www2.byui.edu/Speeches/eyring_jan2005.htm – data dostępu 30
grudnia 2019.
[5]
por. How
to Build Self-Esteem (And Does it Even Matter?),
markmanson.net/self-esteem – data dostępu: 29 grudnia 2019.
[6]
por. Hymn kościelny Jeśli
mógłbyś tam gdzie Kolob,
w: „Hymny Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach
Ostatnich”, Salt Lake City 1985, nr 180.
[7]
Traktat
o Trosce, na
moim blogu:
mormonolog.blogspot.com/2019/12/traktat-o-trosce.html.
[8]
por. Dayle A. Friedman, Jewish
Vision of Aging,
Woodstock 2008, s. 94.
[9]
Wezwani
jesteśmy na pustynię – Chrzest mojego Przyjaciela,
na tym blogu:
mormonolog.blogspot.com/2019/06/wezwani-jestesmy-na-pustynie-chrzest.html.
[10]
Luc Ferryi Claude Capelier, Filozofia.
Najpiękniejsza historia,
s. 43.
[11]
Ciężar znaczeniowy słowa „reformizm” spoczywa na jego
przedrostku łacińskim re-
(więcej na: en.wiktionary.org/wiki/re-#Latin – data dostępu 30
grudnia 2019). Zakłada on powracanie do czegoś. Genetycznie
pochodzi on od praindoeuropejskiego przedrostka *wre-
(lub *ure-),
którego pozostałość obecna jest w polskim czasowniku „wrócić”
/ „wracać”
(komentarz mój).
[12]
Dayle A. Friedman, Jewish
Vision of Aging,
op. cit.
[13]
por. How
to Build Self-Esteem (And Does it Even Matter?),
markmanson.net/self-esteem – data dostępu: 29 grudnia 2019.
[14]
Brad Wilcox, His
Grace is Sufficient,
speeches.byu.edu/talks/brad-wilcox/his-grace-is-sufficient – data
dostępu 29 grudnia 2019.
Źródło
fotografii:
123RF.com