Przejdź do głównej zawartości

Spiritual Navigation. ROZMOWA Z AGNIESZKĄ

Agnieszka Ilnicka – ur. 13.02.1993 roku w Warszawie. Uczęszczała do liceum im. Joachima Lelewela w Warszawie. Studiowała iberystykę na Uniwersytecie Warszawskim. W Kościele Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich w Warszawie podejmowała liczne powołania – w tym jako Reprezentantka Młodych Dorosłych w Polskiej Warszawskiej Misji, konsultant w Centrum Historii Rodziny oraz członek Rady ds. Publicznych. Pracuje jako tłumacz i nauczycielka języka angielskiego. Interesuje się rytualnymi ofiarami ze zwierząt w Ameryce Łacińskiej, kaligrafią. W wolnych chwilach stara się znaleźć chwilę wytchnienia od życiowego zabiegania.

Agnieszko, powiedz nam coś o sobie.


Wydaje mi się, że jestem prostym, szarym człowiekiem z wielkimi marzeniami. Urodziłam się i całe życie spędziłam w Warszawie, a mimo to czuję, że nie znam jej na wylot. Obecnie jestem tłumaczem, nauczycielką języka angielskiego i działam w czterech powołaniach w Kościele.

A jak wygląda Twój typowy dzień?


Wydaje mi się, że w jakimś momencie przestałam mieć “typowe dni” i to jest jedna z rzeczy, którą bardzo lubię w moim życiu. Udzielam indywidualnych prywatnych lekcji angielskiego, więc mój rozkład dnia jest bardzo uzależniony od rozkładu dnia moich uczniów - często okazuje się, że ktoś musi zmienić termin lekcji z dnia na dzień, a ja muszę się dostosować, w związku z czym moje plany ulegają ciągłym zmianom. Ale powiedzmy, że wstaję rano, czytam pisma święte, odpisuję na wiadomości na oficjalnej stronie Kościoła, przygotowuję zajęcia dla moich uczniów, w przerwach coś tłumaczę. Raz w tygodniu jestem też w Centrum Historii Rodziny w naszej kaplicy, pomagam ludziom znaleźć swoich przodków jako wolontariusz przez kilka godzin. Staram się też znaleźć trochę wolnego czasu dla rodziny i znajomych i raz na jakiś czas wyjść do nowej restauracji/baru/foodtrucka. Odwiedzanie takich miejsc jest moim hobby.

Jak poznałaś Kościół Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich?


Moi rodzice byli członkami Kościoła, kiedy się urodziłam. Kościół poznałam więc “metodą osmozy”.

Przez całe życie byłaś „mormonką w klasie”. Dzieciaki nie dokuczały Ci w szkole? Jak wspominasz dzieciństwo?

Nikt mi nigdy nie dokuczał z powodu wyznawanej religii. Zawsze miałam to szczęście, że w klasie było jeszcze kilka osób innych wyznań. Do podstawówki chodziłam z córką pastora kościoła anglikańskiego, do gimnazjum z zielonoświątkowcami, w liceum mało kto już przyznawał się do jakiejkolwiek przynależności religijnej. Więc nikogo nie dziwiło, że byłam kolejną osobą wyznającą religię inną od katolickiej. Z resztą pamiętam, że kiedyś w gimnazjum przyszła do nas pani wysłana z urzędu miasta, żeby nas uczyć o sektach, żebyśmy brońcie Niebiosa się do żadnej nie przyłączyli i mówiła między innymi o Kościele Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich i że od nas to w ogóle się trzeba trzymać z daleka. Pamiętam, że trzy osoby w klasie podniosły wtedy ręce i powiedziały, że się nie zgadzają i bronili mnie i moich przekonań. To było naprawdę świetne doświadczenie. Więc – na tle religijnym jako takim nikt nigdy mi nie dokuczał. Natomiast z powodu wyznawanych standardów już tak. W okolicach późnego gimnazjum zaczęły się zabawy, imprezy, padały pytania “a czemu nie pijesz? chora jesteś?”, które kilka lat później przerodziły się w wieczne “a czemu nie pijesz? w ciąży jesteś?”, po którym zazwyczaj następowało “no co ty, seks po ślubie? jak to?”. W którymś momencie miałam już przygotowaną wyuczoną na pamięć formułkę, którą rzucałam jako odpowiedź, bo mnie to irytowało. Teraz się to zmieniło, bardzo mnie cieszy, że ktoś się interesuje wyznawanymi przeze mnie zasadami i z miłą chęcią odpowiadam na pytania. Ale kiedyś myślałam, że muszę bronić swoich wartości, bo wszyscy chcą mi narzucić swoje przekonania.

A nie było takiego momentu, że myślałaś sobie: „nie, to jednak nie to, poszukam własnej religii”?

W jakimś sensie od dziecka wszystkie nauczane w Kościele zasady miały dla mnie sens i układały się w spójną całość. Nie umiem tego dobrze wytłumaczyć. Miałam taki moment w życiu, że interesowałam się tym, co mówiły inne Kościoły i czytałam dużo na temat wierzeń innych religii, po prostu z ciekawości. Ale zawsze wydawało mi się, że coś się tam nie zgadza. Że są części, które mają sens i są takie rzeczy, które nie są “prawdą”. W okresie kilku pierwszych lat studiów miałam taki moment, że byłam zmęczona swoją religią i wszystkimi zasadami w niej wyznawanymi i chciałam przez jakiś czas pójść na “urlop od bycia świętą w dniach ostatnich” i w Kościele pojawiałam się bardzo sporadycznie. Ale gdzieś z tyłu głowy zawsze miałam świadomość, że w Kościele czułam się lepiej, czułam się o wiele spokojniej. Że ta pozorna “wolność” od zasad, którą uzyskałam, wcale nie uczyniła mnie szczęśliwszą. Więc po roku zdecydowałam się powrócić do pełnej aktywności. I obiecałam sobie, że już więcej z niej nie zrezygnuję. Musiałam chyba po prostu sprawdzić, czy to faktycznie było coś, z czym chciałam związać resztę swojego życia.

A Twoja rodzina? To gorliwi święci?

Zależy jak definiujesz “gorliwość”. Mój tata przystąpił do Kościoła dwa lata przed moim urodzeniem. Mama została ochrzczona w drugim miesiącu ciąży, śmiejemy się więc w rodzinie, że ja byłam chrzczona dwa razy. Mama nigdy nie była osobą religijną i zauroczenie moim tatą przerodziło się przez chwilę w zauroczenie kościołem, ale nie przerodziło się w wielką i prawdziwą miłość. Niedługo po tym, jak się urodziłam, przestała przychodzić. Więc tata był jedyną religijną osobą w domu, ale - oprócz wizyt misjonarzy i naszych nauczycieli domowych - nie pamiętam, żeby w domu rozmawiało się kiedykolwiek o religii. Po śmierci taty zostałam sama z mamą, która na dzień dzisiejszy ma nieprzychylny stosunek do Kościoła, ale zawsze uważała, że jestem odrębną jednostką i mam prawo decydować o swoich wyborach, nawet jeśli ona się z nimi nie zgadza. Za co jestem jej bardzo wdzięczna, bo dała mi nie tylko wielki kredyt zaufania, ale i wielką swobodę poznawania świata i poznawania samej siebie. Dalsza rodzina zawsze patrzyła na mnie trochę dziwnie, jak opowiadałam o Kościele i o tym, jak się w nim udzielam, ale nikt nie był nigdy w stosunku do mnie otwarcie nieprzychylny.

Co Cię skłania do trwania w Kościele?

Jest pewne zdarzenie po którym obiecałam Bogu, że już nigdy nie opuszczę Kościoła. Miałam 14 czy 15 lat i to był moment, w którym wszystko zaczęło się w moim życiu walić. Rodzice kłócili się do tego stopnia, że wybijali szyby w drzwiach. W szkole ludzie pokazywali mnie palcami i prześladowali (nie na tle religijnym; w sumie do dziś nie wiem dokładnie, na jakim), w Kościele moje rówieśniczki też nie chciały mieć ze mną zbyt wiele wspólnego. Miałam wrażenie, że nie ma ani jednej sekundy, w której nie cierpię. Żadnego miejsca, gdzie mogę się schować i odpocząć od tej ciągłej burzy z piorunami i gradobiciem. I pamiętam, że podjęłam wtedy dość radykalną decyzję. Uznałam, że czas popełnić samobójstwo, bo to nie może już tak dalej być.

To, co mówisz jest przerażające...

Było straszne i niesamowicie bałam się podjęcia takiej decyzji, ale byłam już tak zmęczona, że nie widziałam żadnego innego wyjścia. Wiedziałam jednak, że odebranie sobie życia jest w Kościele odbierane jako ciężki grzech, musiałam więc się dowiedzieć już tak na 100% czy Bóg istnieje. Bo skoro istnieje, to widocznie to cierpienie ma jakiś sens i pewnego dnia się o tym przekonam. A jeśli nie, to to życie zupełnie nie ma sensu, nie ma więc sensu też ciągła męka. Tak więc uklęknęłam w samotności i poprosiłam o znak Boga, co do którego istnienia nie miałam jeszcze wtedy pewności. I teraz myślę, że byłam bardzo dumna, prosząc Boga o znak, ale… musiałam wiedzieć na pewno. Tamtego środowego wieczora nic się nie stało. Nic nie stało się też w czwartek. W piątek przestałam w ogóle wyczekiwać jakiegokolwiek znaku, a w sobotę właściwie utwierdziłam się w przekonaniu, że ten znak już nie nadejdzie. I potem w niedzielę tata zapytał, czy chcę iść do Kościoła. Nie chciałam, ale nie umiałam w tym czasie powiedzieć “nie”, za dużo energii mnie to kosztowało. Więc poszłam. I tutaj zaczyna się seria tajemniczych “przypadków”. Przez “przypadek” tego dnia nasza nauczycielka prowadząca zajęcia szkoły niedzielnej dla młodzieży zachorowała i poprosiła kogoś o zastępstwo. Przez “przypadek” nastąpiła pomyłka i tego dnia czytaliśmy rozdziały z Księgi Mormona, które mieliśmy czytać za dwa tygodnie, ktoś po prostu pomylił numery lekcji.

I co się stało?

I była to lekcja z 30 rozdziału Księgi Almy. Jest tam historia o Korihorze, który chodził i opowiadał o tym, że ludzie wierzą w niemądre tradycje swoich ojców, czekają na Jezusa, którego na pewno nie będzie i ogółem, że wszystko to jest jedna wielka bzdura. Przyprowadzają Korihora przed proroka Almę, ponieważ nawoływanie ludzi do zaprzestania wiary w Boga w tym czasie było zakazane, więc Alma miał go osądzić za jego czyny. I Alma powiedział: “Dano ci dosyć znaków, czyż będziesz kusił swego Boga? Czy powiesz---Pokaż mi znak---gdy masz świadectwo tych wszystkich twoich braci i wszystkich świętych proroków? Pismo święte jest przed tobą i wszystko wskazuje na istnienie Boga, nawet ziemia i wszystko, co znajduje się na jej powierzchni, jej ruch i planety poruszające się według ustalonego porządku świadczą o istnieniu Najwyższego Stwórcy.”. I pamiętam, że czytając to poczułam wielką falę nieograniczonej miłości, która wlała się do mojego serca i stamtąd, chyba przez układ krwionośny, rozeszła się po całym ciele. I wiedziałam wtedy, bez żadnej wątpliwości, że to był mój znak. Że Bóg, dzięki wielu magicznym przypadkom dał mi znak, którego szukałam.

Co się stało w Twoim sercu zaraz po tym – jak go nazywasz – „przypadku”?

Tego dnia wróciłam do domu przepełniona mocą Ducha Świętego od czubka głowy po koniuszki palców u stóp i miałam wrażenie, że ktoś z ojcowską miłością mnie przytula pomimo tego, że siedziałam całkiem sama w swoim pokoju i płakałam ze szczęścia.
Moje problemy nie zniknęły, czekało mnie jeszcze 6 długich lat, zanim ten koszmar się skończył, ale od tego momentu wiedziałam, że Bóg istnieje i wiedziałam, że mnie kocha. Kocha na tyle mocno, żeby poświęcić Swojego Jednorodzonego Syna za mnie. I tak bardzo, żeby mnie uratować przed śmiercią tak duchową, jak i fizyczną. I wiem, że tak samo, jak mnie, kocha też Swoje pozostałe dzieci.

Zapytam trochę z innej beczki. Ominął Cię pewnie zachwyt neofity nad religią. Nigdy nie uderzyłaś pewnie w ton bogu-ojczyźniany broniąc swoich przekonań – jak w zwyczaju mają świeżo ochrzczeni. Nie mniej jednak jako osoba wychowana w Przymierzu, nie czujesz się czasami pewnymi rzeczami zmęczona. Powiedz tak szczerze: gdybyś mogła, co byś w Kościele zmieniła na jego rzecz?

Jest całkiem sporo rzeczy, które chciałabym zmienić, co zapewne brzmi nieprawdopodobnie po wysłuchaniu mojej historii na temat świadectwa, jakie mam na temat Boga i Jego miłości do Swoich dzieci. Jest wiele rzeczy, których nie rozumiem. Na przykład dlaczego w Biblii mamy jasne informacje na temat tego, że istniały kapłanki (rodzaju żeńskiego), a obecnie kapłanami są tylko mężczyźni. Nie wiem też, dlaczego program nauczania w Kościele jest tak niesamowicie prosty i w podręcznikach rozmawiamy tylko o podstawach podstaw i czemu nie zachęca się nas do zadawania pytań, przemyśleń na temat doktryny i odkrywania jej głębszych warstw. Nie rozumiem także polityki Kościoła względem osób LGBT. Cieszą mnie natomiast liczne zmiany, wprowadzone przez naszego obecnego proroka, mam wrażenie, że idziemy w kierunku oddania w ręce członków odpowiedzialności za ich rozwój i zbawienie, które do tej pory spoczywały na Kościele, który miał zapewnić członkom Jedyny Słuszny Sposób Działania, według którego wszyscy powinni podążać, co sprawiało, że ze świętych, w mojej opinii, tworzyła się armia klonów. Cieszę się, że zezwolono oficjalnie na większy indywidualizm przy zachowaniu podstawowych doktrynalnych zasad.

Zainaugurowałaś niedawno kanał na YouTube, Spiritual Navigation. Powiesz kilka słów o tym projekcie?

Mam wrażenie, że Kościół jako taki, nie wspiera osób, które myślą nieco nieszablonowo, trochę “inaczej” niż całkowity mainstream. Wiele razy, kiedy poruszałam na Szkole Niedzielnej czy na innych spotkaniach w Kościele tematy nieco głębsze, wymagające zastanowienia, albo kiedy szukałam odpowiedzi na jakąś kwestię, której nie rozumiałam, wiele osób mówiło mi, że za głęboko szukam, że ta kwestia nie jest nam potrzebna do zbawienia i w związku z tym nie ma sensu się nad nią zastanawiać, co nie tylko podcinało mi skrzydła, ale sprawiało, że czułam, że coś jest ze mną nie tak, że nie pasuję, że jestem dziwna. Ale… taka już jestem. Taką Bóg mnie stworzył i mam wrażenie, że zrobił to w jakimś celu, którego nie znam, ale mam nadzieję, że pewnego dnia stanie się dla mnie jasny.

Kim mają być jego potencjalnie odbiorcy – polscy święci? Do kogo chcesz dotrzeć.

Chciałabym dotrzeć do ludzi, którzy mają potrzebę znaleźć bezpieczne miejsce, w którym mogliby dyskutować o swoich teoriach, odkryciach i spostrzeżeniach, z których inni mogliby czerpać korzyść. Kanał na YouTubie jest tylko narzędziem, które ma pomóc mi dotrzeć do większej liczby osób. Moim ostatecznym celem jest stworzenie wspólnoty ludzi, której nie wystarczają te same rzeczy powtarzane w kółko na Szkole Niedzielnej w oparciu o Jedyny Słuszny Podręcznik. Bo wierzę, że to przyczyni się do wzrostu duchowego świętych na całym świecie. Celuję więc w jak największą ilość ludzi, dlatego przy moich filmikach chcę umieścić napisy w dwóch językach, które znam - po polsku i po hiszpańsku - aby jak najwięcej ludzi mogło usłyszeć to, co mam do powiedzenia. A potem… kto wie. Może ktoś będzie chciał przetłumaczyć moje treści na inne języki. Ale to już daleka sfera marzeń.

Kim dla Ciebie (osobiście) jest Duch Święty?

Duch Święty jest intrygującą osobą, której cała egzystencja opiera się na byciu posłańcem, przenoszącym wiadomości od Boga do nas i w drugą stronę. I wiele zawdzięczam w swoim życiu Duchowi Świętemu, dzięki niemu otrzymałam dużo odpowiedzi, które pomogły mi w trudnych chwilach - jak w tej, o której wspominałam - a także uchroniły mnie przed podjęciem wielu katastrofalnych decyzji. Jeśli będę miała kiedyś taką szansę po zmartwychwstaniu, żeby spotkać się osobiście z Duchem Świętym, to prawdopodobnie nie dam rady go wyściskać, bo nie ma ciała, ale chciałabym mu bardzo serdecznie podziękować za jego służbę.

Jaki jest Twój ulubiony fragment Pism Świętych o Duchu Bożym?

Nie przypomnę sobie, w której księdze się znajduje, ale kocham dwa fragmenty. Ten, który mówi o tym, że Duch Święty jest pocieszycielem, bo to odczułam wielokrotnie w moim życiu, a także ten, który opisuje Ducha Świętego jako tego, który może nam przypomnieć o tym, co zapomnieliśmy. Jestem niesamowicie zapominalska, bez pomocy z Nieba już dawno bym zginęła!

Jak często czytasz Pisma Święte? Masz swoją ulubioną Księgę, List, Ewangelię?

Staram się czytać każdego dnia. Nie zawsze jest to możliwe, ale przez większość czasu udaje mi się wygospodarować pierwsze 30 minut każdego poranka na to, żeby przeczytać kilka rodziałów z Pism Świętych, bo moja dusza znajduje w nich źródło nieskończonej inspiracji i siły. Śmieję się czasem, że to takie moje duchowe śniadanie. Moja lista przebojów zmienia się w zależności od okoliczności i tego, co mnie aktualnie w życiu spotyka, ale myślę, że oprócz wspomnianego już rozdziału z Almy, bardzo lubię całą Księgę Etera. Po pierwsze dlatego, że jest tam opisana historia Brata Jereda i tego, jak niesamowicie proste, rzeczowe i w jakimś sensie analityczne miał podejście do ewangelii i Boga, a przy tym był niesamowicie uduchowiony. Znajduje się tam także jeden z moich ulubionych fragmentów, który mówi o tym, że Bóg może sprawić, że to, co w nas słabe, może stać się mocne. Jest tak dużo rzeczy, nad którymi muszę pracować, że trzymam Boga za słowo, że pomoże mi się z nimi uporać!

Jakie jest Twoje największe życiowe marzenie lub marzenia?

Już od kilku lat marzę o tym, żeby całe swoje życie poświęcić służbie dla Kościoła. Gdybyśmy mieli klasztory, byłabym pierwsza w kolejce do zostania zakonnicą. Bo pomimo tego, że lubię swoją pracę i daje mi ona wystarczająco dużo pieniędzy, żeby się utrzymać, a także umożliwia mi udzielanie pomocy finansowej innym osobom, to mam wrażenie, że praca dla Kościoła to jest to, co sprawia, że w oczach zapalają mi się dwa radosne ogniki, że moja dusza płonie ogniem Ducha Świętego i że pracując nad zadaniami, które pomagają w budowie Jego Kościoła, realizuję w jakimś sensie cel swojego stworzenia. Więc moim marzeniem byłoby albo znieść system pieniężny, żebym mogła poświęcić się temu, co kocham w pełni, albo dostawać chociaż minimalne wynagrodzenie za swoją służbę, które pozwoliłoby mi się utrzymać.

Czego Sobie życzysz?

Życzę sobie tego, żeby wszyscy ludzie na świecie mieli szansę usłyszeć i zrozumieć przywróconą Ewangelię Jezusa Chrystusa i mogli podjąć świadomą decyzję o tym, czy chcą przystąpić do Kościoła, czy nie.

Kanał „Spiritual Navigation” autorstwa Agnieszki Ilnickiej na YouTube:

Popularne posty z tego bloga

Znani „mormoni”, czyli ośmioro najsłynniejszych Świętych

Dziś trochę z innej beczki i trochę dla rozrywki. Ach, kimże są i gdzie są ci „mormoni”? To pytanie ciśnie się na usta wielu osobom uważającym, że jesteśmy dziwną podziemną sektą, która w tajemnicy przed światem kryje swych wyznawców. Tak – spotkałem się z tym poglądem! No cóż, mylenie nas równocześnie ze Świadkami Jehowy, Amiszami i Scjentologiami daje takie właśnie efekty. Tymczasem nie ma po naszej stronie nic tajemniczego. Otwarcie przyznajemy się do swej przynależności do świętych w dniach ostatnich, prowadzimy intensywne życie rodzinne, towarzyskie i zawodowe, a wielu z nas zrobiło międzynarodową karierę. Dziś chciałbym przedstawić Czytelnikom ośmioro znanych świętych. Jest ich więcej, ale skoncentrowałem się na tych postaciach, których sława dotarła do Polski. A oto oni: 1. Bill Marriott (ur. 1932) Znamy Hotele Marriott? ZNAMY! J ako dyrektor wykonawczy Marriott International, Bill Marriott kierował jedną z największych sieci hoteli na świecie do czasu p

Jesteś osobą LGBT, zgadza się? ROZMOWA Z PAWŁEM

Pawle, powiedz nam coś o sobie. Paweł (imię zostało zmienione): Mam na imię Paweł. Mieszkam w Polsce. Pracuję dla dużej firmy i realizuję liczne zlecenia. Jestem co dnia mocno zajęty. W wolnych chwilach uprawiam sport. Jesteś osobą LGBT, zgadza się? Można tak powiedzieć, choć nie pod każdą literką bym się podpisał ( śmiech ). Jesteś zatem „G” – gejem. Jestem orientacji homoseksualnej. Ale to nie jest moja tożsamość! Należę do Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich. W Kościele uczymy się, że przede wszystkim jesteśmy ukochanymi dziećmi Ojca Niebieskiego. Tym jestem – jestem Dzieckiem Boga. Oto kim jestem. Odcinasz się od organizacji LGBT? Nie. Mam tam licznych przyjaciół. Ale do żadnej nie należę. Należysz do Kościoła Jezusa Chrystusa. W środowiskach religijnych modne jest doszukiwanie się społecznej genezy orientacji homoseksualnej. Podejmowałeś kiedyś nad tym refleksję w odniesieniu do swojej sytuacji? Tak! Wielokrotnie

Jak prowadzić dziennik duchowy?

Wezwani jesteśmy do tego, by doskonalić się każdego dnia! Uff... Orka na ugorze! Być może. Każdy z nas ma inny temperament, inną historię, problemy i radości. By temu wszystkiemu się przyjrzeć, a zarazem złapać do życia trochę twórczego dystansu w sukurs przyjść nam może prowadzenie Dziennika Duchowego. Ja swój prowadzę od 2015 roku. Moje „Ja” z początku w niczym nie przypomina mojego obecnego „Ja”. I to jest właśnie super! Miło jest przyjrzeć się swojej ewolucji i nabrać nadziei, że kiedyś będzie się deczko lepszym niż dziś. W samorozwoju o niebo lepiej niż nie jedna auto-psychoanaliza pomóc może szczery notatnik uczuć, refleksji i Bożych podszeptów. Dzisiaj chciałbym podzielić się praktyką duchową jaką jest prowadzenie dziennika uczuć – lub jak kto woli „dziennika duchowego”. Zainteresowanym chciałbym przedstawić siedem rad na dobry początek realizowania takiej praktyki. Rada 1. Staraj się pisać codziennie (i odręcznie) Dobry dziennik duchowy prowadzony jest systematyc