Do
kapłaństwa wezwani są wszyscy mężczyźni, członkowie Kościoła
Jezusa Chrystusa. Kapłaństwo oznacza UPOWAŻNIENIE do działania w
Imieniu Boga. Istnieją dwa kapłaństwa w Kościele, niższe –
Aarona i wyższe – Melchizedeka. Kapłaństwo Aarona obejmuje
upoważnienie do dokonywania chrztu, błogosławienia Sakramentu oraz
modlitwy o pomoc aniołów. Kapłaństwo Melchizedeka oznacza
upoważnienie do dokonywania wszystkich obrzędów w Kościele (a
zatem poza przywilejami Kapłaństwa Aarona, posiadacz Kapłaństwa
Melchizedeka ma między innymi możliwość: pieczętowania małżeństw
na wieczność, błogosławienia przez nałożenie rąk oraz
konfirmowania). Tak pokrótce przedstawiłem temat Kapłaństwa w
zakładce tego bloga – SŁOWNIK. I właściwie ta definicja
wyczerpuje określenie czym jest kapłaństwo. Nie dotknąłem jednak
tematu: czym jest kapłaństwo dla mnie – jego posiadacza.
Ale
co z kobietami?
Zanim
podzielę się autorefleksją muszę wyjaśnić ważną kwestię
związaną z zakresem powołania do kapłaństwa. Co z kobietami?
Spieszę od razu zaznaczyć, że mimo ordynowania na kapłanów tylko
mężczyzn do kapłaństwa ma dostęp każda osoba na swój sposób.
Kobiety mogą dawać kapłanom zadania, prosić o błogosławieństwo
i zalecić je oraz korzystać z mocy tego ostatniego. Czy kobiety
kiedykolwiek doczekają się dnia swej ordynacji? Nie wiem. Jak już
pisałem na tym blogu wiele aktywistek chciałoby takiej zmiany, nie
mniej święte zaangażowane są w tyle aktywności (są już
przywódczyniami, nauczycielkami, głoszą Ewangelię, prowadzą
Stowarzyszenie Pomocy, posługują jako misjonarki), że dodawanie
jeszcze obowiązków kapłańskich byłoby już mocną przesadą –
i uwaga: nie jest to moja opinia, ale sióstr z Kościoła, które
pytałem o zdanie! Jestem jednak ciekaw kolejnych zmian, a te
niewątpliwie nadejdą.
Jako
mężczyzna, ale przede wszystkim jako brat wielu członkiń w
Kościele, syn pewnej Mamy, brat dwóch cudownych Sióstr, wnuk
jednej z najwspanialszych Babć na świecie chciałbym, by Kobieta
była w życiu mojego Kościoła widoczna – z Jej uwagami,
marzeniami, teoriami i charakterystycznym dla niej zapałem.
Czego
nauczyłem się o swoim kapłaństwie?
Kapłaństwa
nie ma się dla siebie – ale dla bliźnich. Kapłański autorytet
wykorzystał Bóg, by stworzyć świat, który kochał. To ważny dla
nas przykład, bo oto boże Kapłaństwo nie było DLA Boga, ale dla
Jego stworzeń. Jezus Chrystus nie wykorzystał swego kapłańskiego
autorytetu, by zyskać chwałę, ale w pełni wykorzystał je na
rzecz swych sióstr i braci. Chrystus był kapłanem odwiecznym i
złożył najświętszą ofiarę, by unieśmiertelnić ludzi,
uzdrawiać wszystkie dusze i – w reszcie – zrekonstruować
rzeczywistość poddaną marności i znikomości przez swe wierne
sługi. Ostatnie stwierdzenie oznacza, że Jezus posyła
posiadaczy Swego kapłaństwa na niekończącą się misję, która
nie ustaje nawet po ich fizycznej śmierci! (Do
tej kwestii jeszcze kiedyś wrócę) Widzimy zatem, że
kapłaństwo jest służbą i oddaniem – ze swej natury.
Jak
nauczał prezydent Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach
Ostatnich, Thomas S. Monson, Bóg zostawił elektryczność w
chmurach, ropę w ziemi, rzeki bez mostów i (…) miasta
niepobudowane. Dał wyzwanie surowego materiału (…). Obrazy
nienamalowane, muzykę niewyśpiewaną, problemy nierozwiązane, aby
człowiek poznał chwałę i radość tworzenia. I wśród
różnych darów tutaj właśnie wchodzi w grę dar
kapłaństwa, które dane jest nie po to by
bezproduktywnie jaśniało, ale aby było motorem tworzenia,
rozwiązywania i błogosławienia. Kapłaństwo jest wezwaniem i
dawane jest tym, którzy gotowi są, aby służyć.
Widzimy,
że kapłaństwo nie jest dla kapłana, ale dla tych, którzy go
otaczają. Gdy po raz trzeci lub czwarty w życiu udzielałem
błogosławieństwa na mocy Kapłaństwa Melchizedeka – miałem łzy
w oczach. Oto nie byłem już dla siebie, ale dla mojej siostry z
Kościoła. Jako kapłan stałem się narzędziem. I wiem, że
probierzem mojego kapłaństwa jest tylko i wyłącznie oddanie
posłudze. Tak swoje kapłaństwo rozumiał Chrystus.
Co
zatem ze mną?
Pytam
– tak (po trosze) egoistycznie... No cóż! JA mam się dobrze,
ALE... Jeśli użyjemy nieco biurokratycznej analogii i popatrzymy na
kapłaństwo jako faktyczne, dosłowne, prawne upoważnienie,
to na myśl przychodzi mi pytanie czy trafiło ono we właściwy
„folder” – czyli mnie? Od razu spieszę wyjaśnić: nie!
Podobnie jak wielu moich braci nie jestem i nigdy – póki żyję w
stanie śmiertelnym – nie będę w 100% godny kapłaństwa.
Jednakże codziennie mogę się starać. Kto walczy – jakby
zwyciężył (mówi przysłowie); kto żałuje – jakby
niewinny (pisał Seneka). Nie jest tak ważne to jaki jestem, ale
jaki się staję każdego dnia, by godnie dzierżyć
Kapłaństwo Melchizedeka. Kapłaństwo motywuje mnie. I choć daleki
jestem od uznania kapłaństwa katolickiego (czy prawosławnego) jako
równoważnego, nie mogę odmówić mądrości refleksjom ks. Jana
Twardowskiego na temat jego posługi. Jego wiersz nieustannie –
codziennie – brzmi w moich uszach:
Własnego
kapłaństwa się boję,
własnego kapłaństwa się lękam
własnego kapłaństwa się lękam
i przed kapłaństwem
w proch padam,
i przed kapłaństwem klękam
i przed kapłaństwem klękam
W lipcowy poranek
mych święceń
dla innych szary zapewne
jakaś moc przeogromna
z nagła poczęła się we mnie
dla innych szary zapewne
jakaś moc przeogromna
z nagła poczęła się we mnie
Jadę z innymi
tramwajem
biegnę z innymi ulicą
biegnę z innymi ulicą
nadziwić się nie
mogę
swej duszy tajemnicą
swej duszy tajemnicą
Źródło
fotografii: LDSliving.com