To
mówi Pan Bóg: „Oto Ja wyślę anioła mego, aby przygotował
drogę przede Mną, a potem nagle przybędzie do swej świątyni Pan,
którego wy oczekujecie, i Anioł Przymierza, którego pragniecie.
Oto nadejdzie, mówi Pan Zastępów. Ale kto przetrwa dzień Jego
nadejścia i kto się ostoi, gdy się ukaże? Albowiem On jest jak
ogień złotnika i jak ług farbiarzy. Usiądzie więc, jakby miał
przetapiać i oczyszczać srebro, i oczyści synów Lewiego, i
przecedzi ich jak złoto i srebro, a wtedy będą składać dla Pana
ofiary sprawiedliwie. Wtedy będzie miła dla Pana ofiara Judy i
Jeruzalem jak za dawnych dni i lat starożytnych. (Księga
Malachiasza 3,1-4;4,5) By zrozumieć proroctwo Malachiasza i misję
jednej z największych postaci w dziejach ludzkości, Jana zwanego
Chrzcicielem, oraz czasy jego posługi należy przyjrzeć się
objawionej definicji aniołów.
Słowo
o aniołach
Aniołowie
to duchy służące (List do Hebrajczyków 1,14). Na tę
chwilę wiemy o trzech klasach aniołów. Będą to po pierwsze
duchy, które nie otrzymały jeszcze ciała, niewcielone (ang.
unembodied); po drugie – duchy tych, którzy kiedyś żyli w
ciałach fizycznych i są teraz za Zasłoną (disembodied); po
trzecie – najprzedziwniejszą grupą są ci, którzy już
zmartwychwstali lub nie zaznali śmierci fizycznej, jak czcigodny
patriarcha Henoch lub prorok Eliasz (reembodied).[1] Od siebie
muszę dodać, że niewykluczone, że istnieją też duchy powołane
do tego, by być li tylko aniołami, które nigdy nie będą zesłane,
by posiąść ciała (choć po dłuższej analizie szczerze wątpię
w ich istnienie – jestem jednak otwarty na polemikę). Uważam też,
że także do tych, którzy nie zaznali śmierci jako takiej a
zostali – używając słów doktrynalnych – „wyniesieni”,
warto zaliczyć także Mojżesza i (moim zdaniem) Maryję. Wiele
przemawia za tym, że i oni należą do tej klasy istot posyłanych
(temat na osobny wpis).
Prawdziwa
ofiara
Jan, jak każdy, był kiedyś duchem
bez ciała. Jako posłany (gr. άγγελος,
angelos) spełnił swoją anielską misję na ziemi torując
drogę Chrystusowi. O czasach Tego ostatniego mówi się, że wtedy
będą składać dla Pana ofiary sprawiedliwie.
To ciekawy fragment, bo wszak Pan Jezus nie nawoływał do ofiar z
kozłów lub cielców! By zrozumieć czym jest ofiara składana przez
ludzi z otoczenia Chrystusa należy podjąć refleksję nad
fragmentem z Księgi Izajasza: Co mi po mnóstwie waszych ofiar? -
mówi Pan. Syt jestem całopalenia kozłów i łoju tłustych
cielców. Krew wołów i baranów, i kozłów mi obrzydła. Gdy
przychodzicie, by stanąć przede Mną, kto tego żądał od was,
żebyście wydeptywali me dziedzińce? Przestańcie składania
czczych ofiar! (1,11-13) Warto także pochylić się nad
fragmentem Psalmu 51:Ty się bowiem nie radujesz ofiarą i nie
chcesz całopaleń, choćbym je dawał. Moją ofiarą, Boże, duch
skruszony, nie gardzisz, Boże, sercem pokornym i skruszonym (Ps
51,18).
Jakie
z tego wnioski?
I
oto konkluzja: ofiary starotestamentalne są symboliką poświęcenia.
Prawdziwą ofiarą jest troska i miłosierdzie. Tej ofiary wymagał
Ojciec od Syna i tej ofiary Syn oczekuje od nas, swych naśladowców
– ludzi ze Swego otoczenia.
Szczerze
przyznam, że bałem się napisania tego (krótkiego wszak) wpisu. Po
lektorze mojego Małego Traktatu o Trosce[2]
sprzed kilku tygodni, na łamach tego bloga, jeden z moich
czytelników, z którym miałem okazję rozmawiać w cztery oczy,
zarzucił mi, że… walczę z miłością. Również i tu o niej nie
wspominam, a raczej koncentruję się na trosce i jej stałym
komponencie jakim jest poświęcenie. W istocie... trochę z miłością
walczę, a właściwie z tym jak jest rozumiana. Miłość jako
kardynalna cnota daje się obronić tylko i wyłącznie wówczas, gdy
jest definiowana przez troskę. Zdanie nie prędko zmienię. Troska
nie jest komponentem miłości Boga, ani miłości w sensie agape
czy caritas. Te dwie ostatnie zakładają troskę per se
nie jako swój komponent ale jako swą naturę. Troska jest definicją
agape i caritas. Stąd – z racji kompletnego wytarcia
się o bruk słowa „miłość” - staram się ostatnio z rzadka
wypowiadać to słowo w dyskusji. Może poza sytuacjami, gdy – jak
większość populacji – mówię zdania w stylu „kocham to
pieczywo, które wczoraj kupiłeś” lub „ach, jak ja kocham te
kotlety”. Gdy jednak – przymuszony konwencją społeczno-rodzinną
– mówię „kocham cię” do człowieka zakładam natomiast, że
mówię „troszczę się o Ciebie” lub „twój los leży mi na
sercu”.
Troska
nie jest litowaniem się nad kimś! Usłyszałem taką mylną
interpretację moich rozważań o trosce. Litowanie się nad kimś
oznacza poniekąd wywyższanie się lub zakłada, że adresat litości
jest w poniżającej go sytuacji. Troska zakłada relację dialogu,
niejednokrotnie równość, przymierze, wzajemne dbanie.
Na
usta ciśnie się tutaj pytanie: skoro „kochać” de facto
znaczy „troszczyć się” – to czy człowiek kochający Boga w
istocie może się o Niego troszczyć? I to super pytanie! Dziś
jednak tutaj skończę, by nie zasypywać Czytelników dłuższymi
wywodami.
Wszystkiego
najlepszego w nowym 2020 roku!
Przypisy:
[1]
www.churchofjesuschrist.org/study/scriptures/bd/angels?lang=eng –
data dostępu: 23 grudnia 2019.
Źródło
fotografii: 123RF.com