Nie
mogłem, bracia, przemawiać do was jako do ludzi duchowych, lecz
jako do cielesnych, jako do niemowląt w Chrystusie. Mleko wam
dawałem, a nie pokarm stały, bo byliście słabi; zresztą i nadal
nie jesteście mocni. Ciągle przecież jeszcze jesteście cieleśni.
Jeżeli bowiem jest między wami zawiść i niezgoda, to czyż nie
jesteście cieleśni i nie postępujecie tylko po ludzku?
(Pierwszy
List do Koryntian 3)
Gdy
zaczynamy naszą przygodę z wiarą, nie na wszystko jesteśmy
gotowi. Jesteśmy jak niemowlęta potrzebujące lekkich nauk, nim
dojrzejemy do poznania większych i głębszych tajemnic, a gdy te
zostaną nam odkryte, cofamy się do osób początkujących, by im te
głębsze nauki przedstawić i... spotyka nas rozczarowanie. Nikt nas
nie rozumie! Albo rozumieją nas opacznie. Z trudem przychodzi
poznanie pewnych nauk, z jeszcze większym trudem ich przekazanie. To
ostatnie może nawet spotkać się z oporem. Dlaczego tak się
dzieje? Gdyż nasz język nie sięga ku duchowemu zrozumieniu. Język
zawsze będzie nieprzystający do tego, co zostało uchwycone myślą
i uczuciem. By pewne prawdy przekazać czasem potrzeba zmysłu
poetyckiego, ale ryzyko ubrania doktryny i głębokich nauk w
poetyckie wywody skutkować może tylko tym, że poetyckie ujęcie
teologii trafi wyłącznie do tych, którzy posiadają odpowiedni
estetyczny zmysł.
Co
robić w obliczu tych trudności? Poznawszy i zrozumiawszy coś,
zamilknąć? Nie. Ale mieć na uwadze to z kim o czym i jak
rozmawiamy. Oraz – co najważniejsze – zachować pokorę. To że
zrozumieliśmy jakiś element doktryny (a zawsze jest to tylko
większy lub mniejszy element) niech nie buduje naszej pewności
siebie, ale wdzięczność względem Tego, który pozwolił
zrozumieć.