[KARTKI
Z KALENDARZA]
28
września 2014 [PŁOCK]
09:42
– Jedziemy do Płocka, a ja mam znów wrażenie, że jesteśmy na
pielgrzymce.
ok.
10:05 – Wstępujemy do kościoła Jana Chrzciciela. Msza dla
dzieci, full ludzi i
radosne piosenki dla Jezusa – hej!
10:30
– wstępujemy do katedry mariawickiej. Jedyne co mi przychodzi do
głowy to określenie „skromna szczera cześć”. (...)
R.:
To przykre stać się folklorem.
5
maja 2015 [WARSZAWA]
Nie
lubię się powtarzać, ale po wizycie w tych dwóch kościołach
czuję, iż koniecznie muszę powrócić do przemyśleń z artykułu
Babskie gadanie o Bożym miłosierdziu,
który kiedyś opublikowałem na stronie Areopag21. I może nieco go
uzupełnić o płockie refleksje.
Pisałem
wówczas, że orędzie o Bożym miłosierdziu nie jest niczym nowym z
punktu widzenia pojmowanej po chrześcijańsku historii zbawienia.
Cofnijmy się do czasów starotestamentowych. Autocytat: „Choć z
kart Starego Testamentu wysnuć można wniosek, że miłosierdzie
Boże jest wyłącznie dla Izraelitów, pojawiają się w tamtych
wiekach głosy, iż nie tylko do tego narodu miłosierdzie się
ogranicza. Początkowo, oddzielając się od różnych (często wrogo
usposobionych) nacji semickich, Izraelici zabiegają – rozsądnie z
resztą – o błogosławieństwo i łaskawość Boga Jedynego dla
siebie. Możemy przypuszczać, że bliżej naszej Ery zmiany w
mentalności Izraelitów, kontakty z obcymi narodami i grupami
etnicznymi posuwają refleksję pisarzy natchnionych dalej –
miłosierdzie jest dla wszystkich. W nieuznawanej przez Kościoły
po-reformacyjne Księdze Syracydesa czytamy: miłosierdzie
człowieka - nad jego bliźnim, ale miłosierdzie Pana nad całą
ludzkością (Syr 18,13)”.
Dlaczego
o miłosierdziu w ogóle pisałem. Nigdy nie podzieliłem się
przyczyną. Czyjakolwiek (również moja) refleksja nad miłosierdziem
wynikać może z rozczarowania instytucją serca i umysłu ludzkiego.
To fakt oczywisty. Wrócę do tego „rozczarowania” później. Ale
widać potrzebę pochylenia się nad miłosierdziem również
wówczas, gdy obserwuje się wybitnych żyjących świętych tego
świata, którzy pławią się w estymie własnej świętości
pochylając się nad tymi, których etykietują „biedakami”,
„grzesznikami” lub „wariatami”. Wypowiadając w swym sercu te
określenia skazują samych siebie na wielkie potępienie,
przypieczętowują wyrok nad sobą, od którego zwolnić może tylko
bicie się w piersi, a o jego potrzebie „wybitni” zapominają.
Ewangelia
Łukasza:
Tym
natomiast, którzy byli przekonani o swej sprawiedliwości, a innymi
gardzili, powiedział taką przypowieść: Dwóch ludzi weszło do
świątyni, aby się modlić: jeden był faryzeuszem, a drugi
celnikiem. Faryzeusz skupiony na sobie tak się modlił: Boże,
dziękuję Ci, że nie jestem jak inni ludzie: zdziercy,
niesprawiedliwi, cudzołożnicy, albo jak ten celnik. Poszczę dwa
razy w tygodniu, daję dziesięcinę ze wszystkiego, co nabywam.
Celnik natomiast stał z daleka i nie śmiał nawet oczu podnieść
ku niebu, ale bił się w piersi, mówiąc: Boże,
bądź miłosierny dla mnie,
grzesznego.
(rozdział
18)
Z
wypowiedzi pewnej dyrektorki szkoły na Dzień Edukacji Narodowej:
Ewangelia,
którą dziś na otwarcie obchodów Dnia Nauczyciela przeczytał nam
nasz drogi ksiądz proboszcz, uczy, jak ważna jest w życiu pokora.
Byśmy byli pokorni, dbali o kolegów i koleżanki i nieśli pomoc
tym, którzy stoją jak ten biedny celnik, z boku, i nawet oczu nie
są w stanie wznieść ku niebu.
Pabo
(4 maja, wieczorem):
Prezesi,
święci i zboki nie lubią słów prawdy o sobie
Ja:
Nikt
nie lubi...
„Warto
zwrócić uwagę na chrześcijański ogląd miłosierdzia. Jak ująłem
to we wspominanym tutaj tekście, „żywe wspomnienie
Zadośćuczynienia Pana Jezusa, pamięć o słowach „wykonało
się”, doświadczenie Zmartwychwstania było istotą duchowości
pierwszych chrześcijan. Chrześcijaństwo pierwszego stulecia
polegało na krzewieniu duchowości płynącej z tego doświadczenia
i z tych wspomnień. Duchowość ta koncentrowała się nie tylko na
naprawie życia neofitów, ale też na ogłaszaniu wszem i wobec
miłosierdzia Bożego.” (autocytat)
Ble,
ble, ble... Taki mój teologiczno-naukowy bełkot, który swego czasu
kochałem nad życie. Ale teraz siedzę i pytam się: czy coś z tego
bełkotu dobrego wynikło?!
1
czerwca 2018 [WARSZAWA]
Ale
wróćmy do wpisu Babskie gadanie:
„Miłosierdzie Boże nie było u zarania chrześcijaństwa
teologiczną koncepcją, lecz niedawnym faktem.
Być może oddalanie się w czasie
owej pamiętnej Paschy sprawiło, że w odczuciu chrześcijan
wszystkich wyznań niegdyś otwarte na oścież Niebo znów zaczęło
się zamykać. W doczesnych dziejach nie ustały przecież wojny,
konflikty polityczne, zarazy i bardziej niż głos Ducha Świętego
dał się słyszeć głos apologetów, „wyjaśniaczy” relacji
między opłakanym stanem doczesnego życia a obiektem wiary, który
to obiekt niegdyś przepełniał nadzieją (a teraz napawał grozą).
Teraz wszem i wobec grzmiał głos teoretyków wiary średniowiecza,
potem reformacji, kontrreformacji, oświecenia... Zasady, reguły,
prawa były tym, co interesowało nas, ochrzczonych, najbardziej.
Powoli wiara zachodu, w tym katolicka, osunęła się w mroczny
sadomasochizm, gdyż sztywność wywodów teologicznych oraz przykre
doświadczenia ludzkości wypromowały Bożą zasadniczość i
wyakcentowały sprawiedliwość – wypraną z miłosierdzia.
Pojawiali się szermierze miłosierdzia, ale mało kto o nich
pamiętał”. (autocytat)
19:05
– Gdy tylko napisałem tamto zdanie o szermierzach, zmitygowałem
się: „Szermierze”?! No właśnie.
Szermierze może też, ale chyba powinienem był powiedzieć
„szermierki”. Przeteoretyzowany i
masochistyczny obraz sprawiedliwego Boga zawdzięczamy teologom... A
nie teolożkom. Te
ostatnie w zaciszu Kościelnej kuchni, furty, krużganku...
kontemplowały nie sprawiedliwość i nudną dogmatykę, ale
miłosierdzie. Wiem, że w tym miejscu upraszczam, ale
teologiczno-filozoficzne deliberacje były raczej domeną mężczyzn.
Kobieta zajmowała się zawsze domem, również tym domem, którym
był Wspólnota Wierzących. Dbała o to, by był to dom, a nie
urząd, do czego doprowadziła teologia, która, jeśli w ogóle
kogoś pociąga, to wytrawnych amatorów duchowego BDSM.
„Efekt
mrocznych męskich koncepcji Boga i świata, z przeakcentowaną i
wy-hiperbolizowaną sprawiedliwością, obrazowo ujmuje, wychowany w
surowej tradycji luterańskiej, Jens Lien w swoim filmie Den
Brysomme mannen (2007) lub podejmujący
refleksję nad zachodnią duchowością wspaniały szwedzki reżyser,
Roy Andersson w filmach Pieśni z drugiego
piętra (Sånger från
andra våningen, 2000) lub Do
Ciebie, Człowieku (Du,
Levande, 2007).” (znów autocytat)
Cofamy
się w czasie: jest znów 28 września 2014 – wieczorem [WARSZAWA]
Mail
od Elizy:
A!
No tak, miałam Ci właśnie o tych filmach opowiedzieć, ale widzę,
ze pisałeś o nich w tamtym wpisie.
„Tymczasem
już w średniowieczu działa (między innymi) bł. Julianna z
Norwich, autorka Objawień Bożej Miłości.
Mało kto pamięta słowa, które miał do niej skierować Pan Jezus:
wszystko będzie dobrze
(skracając cytat: sin must not be, but all
shall be well).”
Odnosząc
się do mojego innego artykułu na temat mariawityzmu, pani redaktor
Ewa Czaczkowska pisze w komentarzu:
M.
Kozłowska objawienia, nieuznane przez Watykan, miała od końca XIX
wieku. W czasie I wojny światowej, czyli przed objawieniami s.
Faustyny orędzia o Bożym Miłosierdziu otrzymały dwie zakonnice:
włoska wizytka Benigna Ferro, która w zakonie była nazywana
sekretarką Bożego Miłosierdzia (sic!) oraz Hiszpanka Józefa
Menendez. Ale ich przekazy nie spotkały się z szerszym
zainteresowaniem w Kościele. Pierwsza zmarła w 1916 roku, druga w
1923 (obie jak Faustyna młodo, 31 i 33 lata). Rok po śmierci s.
Józefy,w 1924 roku Jezus objawia się Faustynie w Łodzi i
zniecierpliwiony przynagla do wstąpienia do klasztoru. Czyżby to
była nie trzecia, ale czwarta próba zwrócenia Kościołowi uwagi
na Miłosierdzie?
To
popularny pogląd, że Pan Jezus widocznie podjął wiele prób, by
przez swoje służebnice ogłosić światu Miłosierdzie Boże. I
znów zadaję sobie pytanie: dlaczego wybrał kobiety?
I
dlaczego w ogóle Bóg ma w swoich Kościołach wybrańców?! Czy Bóg
„nie obawia się”, że człowiek w twórczym widzie nie
poprzekręca Jego przekazu?! Dlaczego o tym piszę? Bo człowiek
poszukuje prawdy w swoim wnętrzu. Robi to wierzący i niewierzący
pętając się w matnię myśli i rozważań nad uczuciami. Te nie są
jednak niczym więcej niż zgrabnymi gierkami jego umysłu
stymulowanymi bieganiną impulsów w głowie oraz sprawnie lub kaleko
działającym systemem dokrewnym. Daleko się posunąłem! Wiem. A
chodzi mi jedynie o to, że umysł i serce są tak naprawdę puste. I
nie mają do zaoferowania nic poza grząskim mrokiem niekończących
się refleksji i wrażeń. Biedni my ludzie.
Wszystkie poruszenia serca i myśli skłonne są oddalić nas od Boga
– wszystkie, a jak ostrzegał św. Jan od Krzyża, nawet te
pobożne. Może dlatego miłosierdzie jest niezbędne człowiekowi,
bo od narodzin aż do śmierci jest on do odstępstwa i do zła
skory. Tak było zawsze i zawsze będzie...
19
lipca 2018 [WARSZAWA]
W
tym miejscu nieco przerabiam artykuł z Areopagu21. Wybór kobiety to
wybór dla Boga bezpieczny, ponieważ jest wyborem człowieka
otwartego. Kobieta Biblii ma w historii zbawienia więcej
autorefleksji niż mężczyzna. Choć odważnie zgłębia ona
zakamarki serca i myśli, to odważniej niż mężczyzna staje przed
Bogiem, bo jest szczera (Estera), spontaniczna (Rut), ale nie
impulsywna (Jakub, Dawid), pyta, pozwala (Maryja), a nawet śmieje
się z Jego pomysłów (Sara). Mężczyzna jest zawsze kamienny.
Wybiera bezpieczeństwo świata przekonań. Te ostatnie bywają
atrakcyjne, ale też puste. Może kamienność mężczyzny sprawiła,
że panowie wybrali za swoje ziemskie zakotwiczenie światopoglądowe:
łaskę, usprawiedliwienie, predestynację, rodzaje łask w aspekcie
temporalnym, sakramentologię, ważność i nieważność tego i
owego – czyli to, co ukochali najbardziej: „jasne” zasady i
reguły!
Ich
rozważania były bardzo piękne, choć poza splendorem Kościołów
i kwiecistością wywodów teologicznych nie przyniosły ani
społeczności katolików, ani społeczności protestantów zbyt
wiele zbawczego pożytku – tak pisałem we wspominanym artykule i
tak nadal uważam.
Kobiety
w teologii, gdy nie wyrzekają się swojej kobiecości, wyraźnie
kontrastują z mężczyznami. Oczywiście teologia chrześcijaństwa
głownego nurtu jest
fallo-centryczna, więc teolożki zawsze spotkają się z
inwektywami. „Głupie baby” i „dziwadła” (zarówno s. Maria
Franciszka Kozłowska, jak i s. Faustyna jeszcze za życia otrzymały
te przydomki) miały tymczasem serca otwarte na samego Chrystusa –
niejako zgodnie z zasadą przekazaną im przez Apostoła Pawła:
Grecy szukają mądrości, my głosimy
Chrystusa ukrzyżowanego (1 Kor 1,22-23). I
to dokładnie zrobiły wymienione przeze mnie i pozostałe wspomniane
przez redaktor Czaczkowską niewiasty: nie szukały mądrości, lecz
głosiły miłosierdzie, którego symbolem jest Ukrzyżowany.
Chociaż
wielu przyjmuje relacje o Orędziach Miłosierdzia ze zdumieniem, a
nawet zaczyna odczuwać odrazę do obu mistyczek (jako gorszycielek),
znajdują się też ludzie przychylni. Autocytat z artykułu Babskie
gadanie o Bożym miłosierdziu: „Obie
zakonnice jednak czują się nieswojo, gdy bliscy i dalecy życzliwi
znajomi zaczynają traktować je z przesadną czołobitnością. S.
Maria Franciszka pisze: Bóg jest wszystkim, a
ja niczym... Największą boleść zadaje mi ten kto ma mnie za
świętą, gdyż jestem grzesznicą. S. Maria
Faustyna podobnie wyznaje na modlitwie: Jezu,
Ty wiesz, jak gorąco pragnę się ukryć, aby mnie nikt nie znał,
tylko Twoje najsłodsze Serce. Pragnę być fiołkiem maleńkim
ukrytym w trawie, nieznanym wśród wspaniałego ogrodu zamkniętego,
gdzie rosną piękne róże, lilie
(Dzienniczek, 55).
Faustyna również jest świadoma swojej grzeszności. Świętość
obu to świętość celnika.
W
przededniu odnowienia ślubów zakonnych Faustyna odnotowuje ponadto:
Nagle dusza moja została wtrącona w tak
wielką ciemność wewnętrzną. Zamiast radości dusza moja
napełniła się goryczą, a serce przebił mi ostry ból. Czułam
się tak nędzną i niegodną tej łaski, i w uczuciu tej nędzy i
niegodności nie ośmieliłabym się zbliżyć do stóp nawet
najmłodszej postulantki, aby je ucałować. Widziałam je w duchu
piękne i miłe Bogu, a siebie widziałam jako otchłań nędzy
(1108).”
Na
tym polega świętość, że dopuści się do siebie właśnie takie
doświadczenie, jak to powyższe i ujrzy się niewygodną prawdę o
naturze serca i umysłu.
Obie
wizjonerki widzą człowieka, w tym same siebie, tak, jak widzi
człowieka Bóg: „otchłań nędzy”. A Bóg tę otchłań kocha i
tu leży klucz do miłosierdzia Bożego. By
zrozumieć miłosierdzie Stwórcy, trzeba się do nędzy przyznać.
Do nędzy rozkosznych wrażeń w płatach czołowych mózgu i zrywów
układu dokrewnego, które my szumnie nazywamy odpowiednio szczytnymi
myślami i pięknymi poruszeniami serca.
Wspomniałem,
że orędzia przekazywane przez obie zakonnice, s. M. Franciszkę i
s. M. Faustynę spotykają się z różnymi reakcjami. W cytowanym
tutaj i krytykowanym własnym wpisie wspomniałem, że ruch
mariawicki cieszył się początkowo aprobatą bł. Honorata oraz
licznych kapłanów niezwiązanych ze zgromadzeniem, jednakże powoli
zaczęły się problemy. Historycy i znawcy tematu oceniają, że
najwięcej zamieszania wprowadził mariawita, ks. Jan Maria Michał
Kowalski. Jego radykalna postawa wobec prób uspokojenia młodego
ruchu ze strony władz Kościoła katolickiego ostatecznie skutkowała
ekskomuniką nałożoną na niego oraz Mateczkę 5 grudnia 1906 roku
encykliką papieża, św. Piusa X, Tribus
circiter. Kowalski
wraz z kapłanami mariawickimi znalazł się poza Kościołem
rzymsko-katolickim i otrzymał sakrę biskupią od biskupów
starokatolickich. Mimo wybielania osoby bpa Kowalskiego przez
mariawitów felicjanowskich – grupę dziś najodleglejszą
doktrynalnie od Kościoła rzymskiego, należy zauważyć, że
postawa Kowalskiego nie spotkała się z aprobatą Mateczki. Choć
kwestia ta pozostaje nadal sprawą sporną. Mateczka skrytykowała
sposób, w jaki biskup mówił mariawitom o jej osobie oraz o Dziele
Miłosierdzia. Była też świadoma wprowadzanych przez niego
pierwszych nowinek. Jej krytyka była krótka i skromna, jak
chociażby tylko uwaga, by biskup Kowalski nie głosił
już tych rzeczy, które głosił po 1905 roku.
Brak zaangażowania Mateczki w działalność biskupa Kowalskiego
jest w pełni uzasadniony – była ciężko chora i bywało, że z
powodu doznawanego cierpienia, ledwo była w stanie mówić, a cały
pozostały jej czas poświęcała modlitwie. W ten sposób sama
realizowała zza murów zakonu swoje dzieło, a biskup Kowalski
pisywał peany i perory na cześć Mateczki, niemalże ubóstwiał ją
(zrażając katolików do jej osoby) oraz wprowadzał liczne reformy,
które z czasem zraziły do Kowalskiego samych mariawitów – dziś
są to mariawici z tak zwanego nurtu płockiego.
Komentarz
pana P. C. [z 2014 roku]:
Ja mam jednak
nadzieję, że Kościół jeszcze raz zastanowi się nad tamtą
decyzją (o
ekskomunice – przyp.). Jeżeli Bogu,
który znał serce Marii Franciszki nie przeszkadzała jej
niedoskonałość by wybrać ją do głoszenia Jego Miłości, to
dlaczego my mielibyśmy pozostać twardzi? Przypadek ks. Antonio
Rosemini, obłożonego w XIX w. ekskomuniką a następnie ogłoszonego
błogosławionym przez Benedykta XVI każe liczyć się z
niemożliwym.
Autorowi
dziękuję, to wspaniałe, że myśli potrafią iść niezależnie od
siebie tym samym torem, począwszy od Juliany z Norwich. Do kobiet
posłanych przez Boga dodałbym (prócz wielu, o których nie wiemy)
rówieśniczkę s. Faustyny siostrę s. Marię Dulcissimę Hoffman ze
Zgromadzenia Sióstr Maryi Niepokalanej, jeszcze nie ogłoszoną
błogosławioną.
Nie
zgadzam się tylko z taktyką "tu jest dobra Maria Franciszka, a
tam zły ks. Kowalski". Nikt dziś nie wie jak do końca było,
ale ciężar dowodu słuszności ekskomuniki spoczywa na Kościele i
"zły" ks. Kowalski nie jest żadnym alibi dla złej
decyzji. Już sam fakt, iż Maria Franciszka była jedyną kobietą w
historii Kościoła obłożoną imiennie ekskomuniką większą
sugeruje, że coś jest tu nie tak, że bombę atomową rzucono na
muszkę.
25
września 2018 [WARSZAWA]
Pytam
się: gdzie jesteś Ojcze Niebieski? A jeszcze bardziej CZYM jesteś?
Czy słyszysz nasze dociekania, nasze rozważania, czy przyjdzie
dzień Twojego ukojenia. Ten dzień to jeden z tak zwanych dni
ostatnich. W moim odczuciu święte licznych Kościołów przeczuwały
dni ostatnie, dni wielkiego miłosierdzia, kiedy bardziej niż
apologią Ziemianin zainteresuje się zwyczajnie relacją z
Najpotężniejszą z Istot – zwaną „Bogiem”, która w gruncie
rzeczy, za zasłoną tytułów i teologicznych wywodów, jest po
prostu Najbardziej Kochającym z Ojców.
Kiedy
siostra Eugenia (Elisabetta
Ravasio – przyp.) oświadczyła, że miała objawienia
Ojca, badający ją teolodzy odparli jej, że objawienia Ojca są
same w sobie niemożliwe i że jeszcze nigdy w historii nie miały
miejsca. Obiekcjom tym Siostra oparła się, wyjaśniając po prostu:
„Ojciec powiedział mi, żebym opisała to, co widziałam. On prosi
Swoich synów teologów, żeby szukali”. (za:
miesiecznikegzorcysta.pl)
Popatrz,
odkładam Moją koronę i całą Moją chwałę...
Nie, to nie słowa Ojca do mormońskiego proroka, które apologeci
mainstreamowego chrześcijaństwa mogliby teraz obśmiać. To słowa
Ojca Niebieskiego do katolickiej zakonnicy.
Pytam
się raz jeszcze: gdzie jesteś Ojcze Niebieski? Dzięki szermierkom
Twoim jesteś TUTAJ i TERAZ.
Teologom
zawdzięczamy piękną wizję Boga. Teolożkom zawdzięczamy
Kochającego Rodzica. Ostatnie pytania, które już zostawiam bez
odpowiedzi: co przyniosła ta pierwsza wizja? Co daje ta druga
świadomość?