Często
zadaję sobie pytanie: co łączy nas wszystkich – ludzi. Myślę o
tym w kontekście zbawienia i znajdowania płaszczyzn porozumienia.
Czy łączy nas Chrystus? Osoba Chrystusa na pewno łączy Jego
naśladowców – chrześcijan. Apostoł Paweł tak pisał: Teraz
jednak dla tych, którzy są w Chrystusie Jezusie, nie ma już
potępienia. Albowiem prawo Ducha, który daje życie w Chrystusie
Jezusie, wyzwoliło cię spod prawa grzechu i śmierci. Co bowiem
było niemożliwe dla Prawa, ponieważ ciało czyniło je bezsilnym,
[tego dokonał Bóg]. On to zesłał Syna swego w ciele podobnym do
ciała grzesznego i dla [usunięcia] grzechu wydał w tym ciele wyrok
potępiający grzech, aby to, co nakazuje Prawo, wypełniło się w
nas, o ile postępujemy nie według ciała, ale według Ducha
(List do Rzymian, 8,1-4). Czyli możemy być pewni, że jeśli
trzymamy się mocno Chrystusa – każdego dnia – unikniemy
„zewnętrznych ciemności” (Nauki i Przymierza 88). Ale co z
tymi, którzy się Chrystusa nie trzymają? Którzy Go albo nie
poznali, albo – przynajmniej na tę chwilę – znać nie chcą?
Czy mamy odmówić im możliwości odkrycia pokoju i szczęścia w
życiu oraz zbawienia? ABSOLUTNIE NIE! Zawsze fascynował mnie
pierwszy werset Listu do Hebrajczyków: Wielokrotnie i na
różne sposoby przemawiał niegdyś Bóg do ojców przez proroków.
Fraza „na różne sposoby” jest chyba nawet ważniejsza niż
fakt, że Bóg przemawiał przez swych proroków. Niebiańscy
rodzice, jak pisałem w ubiegłotygodniowym wpisie, mają staranie o
wszystkie swoje dzieci. I śmiem przypuszczać, że istnieje wiele –
a przynajmniej kilka – podstawowych kanałów zbliżenia się do
wartości Ewangelicznych oraz uzyskania godnego, dobrego,
wartościowego i zbawiennego życia, o które wszyscy mamy staranie,
oraz znalezienie płaszczyzn porozumienia ludzi różnych kultur.
Rok
temu do moich rąk trafiła książka Jona Ogdena When Mormons
Doubt (wyd. 2016). Dzisiejszy wpis nie pretenduje do streszczenia
tej publikacji ani wysnucia z niej wniosków. Rzecz w tym, że
analizując trudne sytuacje interpersonalne, w które wikłają się
członkowie Kościoła Jezusa Chrystusa, Ogden dochodzi do wniosku,
iż istnieje wiele wspólnych płaszczyzn, na których święci mogą
spotkać się z apostatami i innowiercami. Płaszczyzny te
umożliwiają nie tylko koegzystencję, ale także tworzenie domów,
zawieranie przyjaźni, krzewienie pokoju i walkę ze wszechobecnym
złem. Autor tylko czasami nazywa te płaszczyzny. Ja, z mojej
strony, wczytałem się w książkę na tyle dokładnie, by doliczyć
się siedmiu takich punktów stycznych – i dodałem do nich jeszcze
dwa. A zatem wspólnymi wartościami, czyli płaszczyznami spotkania
ludzi różnych kręgów kulturowych będą:
- poszukiwanie prawdy (strona 13 i 55)
- piękno (s. 13 i 55)
- dobroć / życzliwość (s. 13 i 55)
- emancypacja siebie (s. 29)
- cisza (s. 35)
- zamiłowanie do tradycji (s. 42)
- poczucie moralności (s. 97)
Od
siebie dodaję:
- sport
- taniec
Prawda,
piękno, dobroć
Jak
zapowiedziałem, nie streszczam książki Jona Ogdena. Po prostu
inspiruję się nią, pisząc te słowa. Wszyscy ludzie pragną
prawdy, a przynajmniej chcą ją znaleźć. Jest z nami trochę tak,
że każdy człowiek ma w sobie coś z grackiego filozofa
przekonanego o tym, że prawda o rzeczach istnieje niezależnie od
jego poglądów. Oczywiście prawdy mogą być względne – ta sama
rzecz obserwowana na różne sposoby, może kompletnie inaczej się
nam ukazywać, ale i tak naszej percepcji towarzyszy chęć
zrozumienia czym rzeczy są. Pomaga w tym dobroć i życzliwość.
Dzięki nim potrafimy wczuć się w czyjąś perspektywę, a nawet
przyswoić jej elementy. Dostrzeżenie istnienia wielorakości ujęć
świata, inspirujących różnorodne spostrzeżenia i dzieła sztuki,
otwiera na PIĘKNO. Każdy ma potrzebę piękna, chyba, że się
tej potrzeby wypiera. Ostatnia postawa z kolei wynika z licznych
rozczarowań i urazów, przełamanie których dopiero prowadzi do
odkrywania wspaniałości rzeczywistości i pozwala znaleźć nić
porozumienia z innymi ludźmi.
Emancypacja
siebie
Zawsze
byłem przekonany, że naród nie ma szansy na przetrwanie, jeśli
nie wyemancypuje się z ogółu ludzkości, stanowiąc swoje reguły
i twórczość. Rodzina z kolei nie ma szansy na przetrwanie, jeśli
mimo wiążących ją z narodem tradycji, nie wyemancypuje się z
niego kreując projekt swojego domu. Jednostka nie ma szansy na
niestłamszenie przez rodzinę i i ogół społeczeństwa, jeśli nie
wyemancypuje się z rodziny. Ufff... Trochę skomplikowałem! Chodzi
mi jednak o prostą w istocie rzecz: o to, że każdy musi prędzej
czy później jak Abraham pozostawić swoje Ur Chaldejskie, bez
względu na to, gdzie była ta jego Chaldeja, i zacząć decydować o
sobie, a nie dać sobie wciskać norm, zasad i reguł, które
panowały w domu ojca, Teracha. Każdy ma prawo do bycia sobą –
i każda społeczność ma prawo do samostanowienia. Dojdzie
jednak do tragedii, jeśli emancypacja ma w sobie rys li tylko
cynicznego buntu a nie bazuje na tak potrzebnej w ludzkiej
koegzystencji dobroci i życzliwości.
Tradycja
Zaraz
wrócę do ominiętego punktu (czyli ciszy), ale powyższe rozważania
sprowadzają mnie do kwestii tradycji! Co z nią? Czy emancypacja z
narodu i rodziny, to nie zerwanie z tradycją? BZDURA! Tradycja
jest nam potrzebna, bo osadza nas, ukorzenia i daje życiodajne soki
naszym indywidualnym wartościom, twórczości i poglądom. W
Polsce kochamy wigilię Bożego Narodzenia, bo jest zawsze taka sama
– jest tradycją. Oczywiście coś za każdym razem jest inaczej.
Może przybędzie tym razem wędrowiec? Może pojawi się nowy
członek rodziny? Może kogoś tym razem z nami już nie będzie przy
wigilijnym stole?... Ale wigilia jest. I nawet, gdy ustanawiamy nowe
reguły naszych własnych wigilii w naszych własnych domach,
kontynuujemy tradycję, która pozwala nam zatrzymać się, odżywić
nas, spojrzeć wstecz na dobro, które towarzyszy nam od zawsze i
osadzić nas w burzliwej czasoprzestrzeni.
Cisza
Dopiero
teraz mogę powiedzieć o ciszy. Teraz, gdy powstaje ten wpis –
jest wciąż pierwsza połowa XXI wieku, gdy żyjemy w hałasie.
Hałas nie ma w sobie nic z dobra i poszukiwania szczęścia.
Zamieszanie jest czasami konieczne. Ale nigdy nie stanowi wartości.
Tylko ludzie lękający się samych siebie i obecności siebie
samych, kochają hałas. Muszą zagłuszyć swoje wnętrze, a tam
właśnie mieszka nie literalnie Bóg, ale Jego obraz i podobieństwo.
Jestem przekonany, że Bóg atakował gromami miasta znane z kart
Pism Świętych, bo ich mieszkańcy pragnęli hałasu. Więc im go
dał! Sam z siebie Bóg nie działa tak. Przyroda natomiast sama z
siebie tworzy hałas, zwierzęta – rwetes, ludzie – zamieszanie.
Ale Bóg zawsze ucisza. W głębi duszy zdajemy sobie z tego sprawę
i jeśli dbamy o swoje zdrowie duchowe, to kochamy ciszę. Nie mamy
nic przeciwko przyjrzeniu się sobie i lubimy pokój towarzyszący
wigilijnemu stołowi. My – jako święci – kochamy te piękne
momenty kompletnej ciszy, gdy przyjmujemy sakrament i nasza duchowość
uzyskuje tylko dwa końce: JA i ON. I On przeistacza mnie w Siebie
mocą ciszy błogosławionego sakramentu.
Moralność,
sport, taniec
Rożne
mamy stosunki do moralności, ale każdy z nas jej pragnie.
Najlepszym dowodem są relacje osób urażonych w dzieciństwie,
które do dorosłego życia zmagają się z poczuciem krzywdy,
wykorzystania i pragnieniem odnalezienia sprawiedliwości w świecie.
Moralność jest dziwna. Z jednej strony wydaje się być passé
– z drugiej: każdy jej poszukuje. Przy tej właśnie okazji muszę
wspomnieć, że wielkim odkryciem było dla mnie, jak ludzi spaja i
zbliża zdrowa rywalizacja obecna w sporcie i piękno oraz radość
bycia razem w tańcu. Nie mają one jednak żadnego znaczenia i tracą
na swej wartości, gdy odrywają się od moralności. Taniec pełen
perwersji zakłóca nas i rozstraja z pięknem. Sport, w którym jest
tylko (lub przede wszystkim) brutalność, nie jest żadną
wartością, ale zanieczyszczeniem.
A
Chrystus?
Czy
zatem – skoro mamy tyle wspólnych płaszczyzn spotkania i baz
tworzenia wartościowego życia – potrzebujemy jeszcze Chrystusa?
Powiedziałbym: tak. Ale Chrystus jest kochający i my też tacy być
powinniśmy. Z Jego miłości wynika fakt, że On nie zmusza, ale
zachęca do podążania za Sobą. Naszym zadaniem jako świętych
jest zbliżanie ludzi do Chrystusa. Ale nie możemy tego robić na
siłę. Nie możemy nikomu Chrystusa wciskać do serca. Ba! Nie wolno
nam! On by tak nie postąpił. Jeśli widzimy, że w jakichś
środowiskach lub społecznościach Ewangelia napotyka opór,
skoncentrujmy się raczej na dziewięciu wspólnych wartościach,
pielęgnujmy je i krzewmy właśnie je, a resztę... zostawmy Duchowi
Świętemu.
Źródło fotografii: 123RF.com