Od kiedy istnieje Kościół LDS w
Polsce?
Tutaj
trzeba wyróżnić kilka rzeczy: czy chodzi o Kościół na ziemiach
polskich, czy w Polsce rozumianej jako byt państwowy. Jeśli chodzi
o pierwszy aspekt, to na ziemiach polskich były gminy w dawnym
zaborze niemieckim oraz w dawnych wschodnich Niemczech, które
pojawiły się już w latach siedemdziesiątych XIX wieku. Natomiast
jeśli chodzi o państwo polskie, to Kościół - jako zorganizowana
grupa - istnieje od kiedy Polska objęła te tereny, czyli od 1945/47
roku. Po wojnie Kościół działał w Zełwągach a także różnych
miejscach na tak zwanych "ziemiach odzyskanych", w tym
m.in. we Wrocławiu. Przed wojną na tych ziemiach, które zostały
objęte przez państwo polskie, po wojnie, funkcjonowało - w różnym
okresie - dwadzieścia kilka gmin Kościoła w różnych
miejscowościach. Dużo ich było na Dolnym Śląsku, trochę na
Górnym Śląsku, w mniejszym stopniu na ziemi lubuskiej - chociaż
były gminy w Żarach i Zielonej Górze, w północnej Wielkopolsce -
między innymi w Pile, na Pomorzu Zachodnim, czyli m.in. w
Szczecinie. Kościół funkcjonował też w okolicach Słupska, w
Gdańsku, w Elblągu i w kilku lokalizacjach na Mazurach.
Kim
byli wyznawcy Kościoła w momencie, gdy Polska otrzymała obecne
granice Czy to byli Polacy?
To
byli Niemcy.
Niemcy?!
Tak.
Nawet w pamiętniku trzynastego prezydenta Kościoła Jezusa
Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich, Ezry Tafta Bensona, który
wówczas był jednym z apostołów, pojawia się wzmianka, że gdy
spotkał się w członkami polskiego rządu - a był tu latem 1946
roku - z pomocą tego rządu organizował ewakuację członków
Kościoła. Rozmawiał z wicepremierem Stanisławem Mikołajczykiem,
a także z innymi ministrami, również z reprezentantami PPR.
Prezydent Benson uzyskał wsparcie dla członków Kościoła w
postaci specjalnego kanału wysiedlenia. O ile wysiedlenie może być
humanitarne, przy pomocy polskiej administracji otwarty został kanał
komunikacji między gminą we Wrocławiu, która skupiała dużą
liczbę mormonów. A zatem wysiedlenie niemieckich mormonów z
polskich ziem odzyskanych dokonywało się w sposób zorganizowany,
ustalony przez Kościół i polskie władze. Ewakuacja odbyła się
przy konsultacji apostoła Kościoła i władz polskich. Kościół
mormoński dostał też wówczas pozwolenie na otwarcie w Polsce
misji. W zapisach Ezry Tafta Bensona pojawia się wzmianka, że
ministrowie, z którymi rozmawiał byli rozczarowani tym, że
członkowie Kościoła, jacy znaleźli się na terenie Polski, są
Niemcami.
A
kiedy zaczęła się misja wśród Polaków?
Musimy
zaznaczyć, że Kościół w ogóle charakteryzuje nastawienie
misyjne. W latach czterdziestych, kiedy zostało zorganizowane
wysiedlenie, większość członków niemieckich opuściła Polskę.
Pozostało niewielu członków Kościoła w PRL, a była to głównie
gmina w Zełwągach, kilka rodzin rozproszonych w różnych rejonach
kraju, między innymi w okolicach Słupska, ale także na przykład
na Górnym Śląsku. Na ile ci ludzie, na przykład z gminy w
Zełwągach, byli atrakcyjni dla przybyszów - ludzi głownie z Kurpi
i północnego Mazowsza? Nie specjalnie. Nie specjalnie potrafili się
porozumieć. Mormonów traktowano jako jakąś "niemiecką
wiarę", która nie była atrakcyjna dla przybyszów np. z Kurpi
przywiązanych do tradycji katolickiej. W tym okresie zatem nie było
specjalnej działalności misjonarskiej wśród Polaków. Natomiast
zainteresowanie pojawiło się wśród Mazurów. Ale trzeba
zaznaczyć, że jeśli chodzi o tożsamość narodową tych
ostatnich, to można dyskutować. Były to w każdym razie osoby
raczej niemieckojęzyczne. Prezydent gminy zełwąskiej, Erich
Konietz, został ochrzczony około 1946 roku. To dowód, że ludzie
wówczas nawracali się i przystępowali do Kościoła. Około 1956
roku ukazał się duży artykuł w czasopiśmie, bodajże "Poznaj
swój kraj" na temat Kościoła. Dzięki tej publikacji więcej
ludzi w Polsce dowiedziało się o Kościele mormońskim w PRL - że
w ogóle istnieje i co ciekawe doprowadziło to do kilku chrztów.
Czy
Kościół odnotował, kto był pierwszym Polakiem-mormonem?
Polacy
to nie tylko ci, co mieszkają w Polsce. Pierwsza osoba o polskim
nazwisku została ochrzczona, jak wynika z jakichś starych zapisków,
w Austrii, w Wiedniu, w latach osiemdziesiątych XIX wieku. Później
pewna liczba Polaków rozproszonych po świecie miała kontakt z
członkami Kościoła, natomiast Kościół mormoński nigdy wśród
swych członków nie prowadził klasyfikacji narodowościowej. Możemy
ewentualnie domyślać się tego po nazwisku.
Czy
da się odtworzyć co wówczas ludzi z polskich ziem przyciągnęło
do Kościoła LDS?
Mowa
o latach pięćdziesiątych? To były odosobnione przypadki.
Zakładam, że byli już wówczas ludzie, którzy poszukiwali. Kilka
lat temu udało mi się rozmawiać z prezydentem Erichem Konietzem.
Odwiedziłem go - bardzo już starszego człowieka - w Niemczech.
Mówił, że otrzymywał pytania. Ludzie pisali - z daleka. W
archiwum Urzędu do Spraw Wyznań możemy znaleźć prośby
skierowane do ministerstwa o udostępnienie kontaktu z Kościołem od
ludzi mieszkających w różnych częściach Polski. Z jakichś
powodów oni zapragnęli tego kontaktu. Ale z jakich? Nie da się
dziś zbadać motywów tych osób. Dzisiaj zdobywanie różnych
informacji wydaje się dość proste – przez internet. Wówczas
była to korespondencja „po omacku”. Sprawdzałem archiwum tego
urzędu. W niektórych przypadkach władze odpisywały zgodnie z
prawdą, a w innych twierdziły, że urząd informacji nie posiada.
Intensywniejsza działalność misjonarska wśród obywateli polskich
zaczęła się, gdy kończyła się działalność gminy w Zełwągach,
ostatecznie rozwiązanej w 1971 roku. Na początku lat
siedemdziesiątych na fali normalizacji stosunków z Niemcami, wiele
osób zaczęło wyjeżdżać do Niemiec. I gmina w Zełwągach
zaczęła zanikać. Parę osób zostało jeszcze do lat
osiemdziesiątych. Równocześnie członkowie Kościoła w
Niemieckiej Republice Demokratycznej, gdzie Kościół cały czas
istniał mimo niezbyt chętnego stanowiska władz, nie mogli służyć
na misjach za granicą. Wierni Kościoła w NRD dzielili się
natomiast Ewangelią z ludźmi, którzy przyjeżdżali z Polski. A
wiele osób wyjeżdżało do pracy w NRD w latach siedemdziesiątych.
Członkowie Kościoła uprawiali zatem pewną nieoficjalną
działalność misjonarską na terenach graniczących z NRD, w
szczególności mam na myśli Szczecin. Właśnie w Szczecinie w
połowie lat siedemdziesiątych pojawiła się grupa rzędu
kilkudziesięciu osób należących do Kościoła. W roku 1977
Kościół został zarejestrowany powtórnie. Wcześniej był
zarejestrowany w roku 1961 - w oparciu o gminę w Zełwągach, ale po
likwidacji gminy w 1971 wykreślono go z rejestru. W związku z
likwidacją gminy korespondencja od osób zainteresowanych wracała z
adnotacją "adresat nieznany". Z powodu braku publicznej
aktywności uznano, że Kościół zanikł. Z tego powodu Kościół
został z rejestru wykreślony, ale powtórnie został wpisany w
1977. Jego siedzibą wówczas został Szczecin. Wpisu dokonano na
wniosek zgromadzonych tam członków Kościoła. A byli to obywatele
polscy. Pod wnioskiem o wpis podpisali się także nieliczni
członkowie, którzy zostali w Zełwągach. Potem, w końcu lat
siedemdziesiątych, przyjechali do Polski pierwsi misjonarze. W 1977
roku przyjechał dwunasty prezydent Kościoła, Spencer W. Kimball.
Powtórnie poświęcił Polskę do głoszenia Ewangelii. Spotkał się
też z przedstawicielami władz państwowych i uzyskał pozwolenie na
działalność kościelną, również związaną ze służbą
misjonarską. Po tej wizycie, w 1978 roku, przyjechali pierwsi
misjonarze. Nie byli to spotykani dziś na ulicach młodzi ludzie,
tylko misjonarze seniorzy. Na początku - z powodu obostrzeń w
uzyskaniu wiz - musieli pracować tutaj przez trzy miesiące, potem
wyjechać, wreszcie wrócić na kolejne trzy miesiące. Podróżowali
na krótkoterminowych wizach.
A
kiedy przetłumaczono na język polski Księgę Mormona?
Właśnie
w drugiej połowie lat siedemdziesiątych. Dokonała tego Maria
Królikowska, która była Polką. Przystąpiła do Kościoła - o
ile dobrze mi wiadomo - w Wielkiej Brytanii w latach 60-tych. Później
wróciła do Polski i była jeszcze przez pewien czas członkinią
gminy w Zełwągach, Potem znowu wyjechała za granicę i
przetłumaczyła na polski Księgę Mormona. Księga Mormona po
polsku została wydana w 1981 roku.
Czy
możesz opowiedzieć jak funkcjonowała pierwsza polska gmina
mormońska? Jak rozwijały się kontakty z zagranicą? Jak wyglądały
praktyki Kościoła?
W
PRL-u był problem o tyle, że jeszcze na etapie gminy w Zełwągach
źle oceniano kontakty z Niemcami. W związku z tym gmina w Polsce
została podporządkowana władzom kościelnym w Szwajcarii.
Polski
Kościół LDS podległ Szwajcarii?!
Tak.
Szwajcaria była bardziej akceptowalna z punktu widzenia władz,
szczególnie w okresie gomułkowskim, niż Niemcy, zwłaszcza Niemcy
Zachodnie, z którymi przecież nie mieliśmy kontaktów
dyplomatycznych. Natomiast cały czas Kościół znajdował się pod
nadzorem służb bezpieczeństwa. Władze umieszczały w Kościele
swoich informatorów.
Jak
działali ci informatorzy?
W
bardzo wczesnym okresie wyglądało to tak, że przychodził na
spotkania milicjant czy nawet żołnierz. Trzeba w tym miejscu
zaznaczyć, że zaraz po wojnie zakazano nabożeństw po niemiecku -
nie wolno było prowadzić publicznych zgromadzeń w tym języku. Z
tego powodu przez pewien czas nabożeństwa w Zełwągach się w
ogóle nie odbywały - do czasu, aż członkowie nauczyli się
polskiego na tyle, by prowadzić nabożeństwo. Pewne robocze
przekłady - między innymi Księgi Mormona - pojawiły się właśnie
w Zełwągach. Ludzie, którzy dokonywali przekładów Księgi czy
hymnów, nie używali polskiego jako języka ojczystego. No i ludzie
ci nie reprezentowali - że tak powiem - warsztatu translatorskiego.
Efekty przekładu były marne, ale po kilku latach udało się im na
tyle opanować polski, by prowadzić spotkania po polsku. W praktyce,
gdy na spotkaniach był ktokolwiek obcy, spotkanie prowadzono po
polsku. A później w latach siedemdziesiątych, gdy Kościół
zaczął funkcjonować w bardziej formalny sposób, uzyskał
oficjalną siedzibę w Szczecinie, kupił w Warszawie lokal przy
Nowym Świecie i zaczęto organizować spotkania w Warszawie. Z
czasem pojawiały się małe grupy w różnych miastach. Czy czymś
wyróżniało się funkcjonowanie tych grup? Byli obecni misjonarze
seniorzy, którzy starali się ten Kościół stopniowo budować.
Misjonarze młodzi przyjechali do Polski dopiero w końcu lat
osiemdziesiątych na fali bardzo daleko idącej odwilży. A
informatorzy – oczywiście, byli. Nie tak widoczni, nie w
mundurach, jak w latach 40., lecz zakamuflowani wśród członków.
A
kto w latach osiemdziesiątych interesował się przejściem do
Kościoła mormońskiego? Czy można powiedzieć, że byli to ludzie
reprezentujący jakiś profil zawodowy lub społeczny? Czy byli to
ludzie - że tak powiem - przeróżnego pochodzenia?
Bardzo
różni ludzie tak wtedy, jak i dzisiaj przystępują do Kościoła.
Nie da się wyróżnić żadnej specyficznej grupy zawodowej ani
ludzi o specjalnym wykształceniu, którzy interesują się
Kościołem. No, może poza tym, że Kościół działa głównie w
dużych miastach. A zatem raczej reprezentują te osoby profesje -
nazwijmy to - "miejskie". Rolników czy leśników mamy
niewielu (śmiech).
Ale
gdzie sprawowano ważne obrzędy Kościoła - takie jak chrzty?
Do
chrztu jest potrzebna woda.
A
chrzest odbywa się przez pełnie zanurzenie.
Dzisiaj
jedyna wybudowana w tym celu chrzcielnica znajduje się w kaplicy w
Warszawie. Jeśli mówimy o innych miastach, można sobie radzić na
inne sposoby. Wykorzystuje się nadmuchiwane baseny, wynajmuje się
baseny - niekiedy tylko jeden tor na basenie lub w godzinach
mniejszego obłożenia wynajmuje się cały basen. Ale odbywają się
też chrzty w plenerze - w jeziorze, w albo morzu. W Warszawie przez
pewien czas - z tego co słyszałem - udostępniana była kapica
baptystów przy ulicy Waliców. I tam się odbywały chrzty, bo
baptyści posiadali baptysterium.
Mormoni
praktykują chrzest za zmarłych. W tym celu powinni dowiedzieć się
czegoś o swoich przodkach. Jeśli wrócimy na chwilę do gminy w
latach siedemdziesiątych, polscy mormoni interesowali się tym, by
przyjmować już wówczas chrzest za swoich zmarłych?
Przede
wszystkim zacznijmy od tego, że to nie jest nowa praktyka. Jeśli
chodzi o działalność Kościoła na tym polu to już od drugiej
połowy lat sześćdziesiątych były prowadzone prace zakresie
mikrofilmowania zbiorów archiwalnych. Zostały zawarte umowy z
archiwami państwowymi i kościelnymi, więc chrzty takie miały
miejsce zanim lokalny Kościół został w pełni zorganizowany.
Ale
potrzebne były dane archiwalne, które miały na przykład parafie
katolickie.
Tak.
Jak
Kościół katolicki zapatrywał się na to, że Kościół LDS
potrzebował danych z katolickich parafii do celu chrztu za zmarłych?
Wiele
danych jest dostępnych w archiwach państwowych. Natomiast jeśli
chodzi o podejście opiekunów archiwów Kościoła katolickiego, to
nasz Kościół ze stroną katolicką w różnych okresach
współpracował. Koleje losu takich umów były różne.
A
czy mógłbyś objaśnić, jaka jest geneza chrztu za zmarłych i
czemu ten chrzest służy?
Wierzymy,
że Bóg ma plan dla wszystkich ludzi, którzy żyli na ziemi -
również dla tych, którzy umarli nie znając Ewangelii, którzy nie
mieli możliwości wybrania Chrystusa jako swego Zbawiciela. Do
zbawienia potrzebne są określone obrzędy. Mamy przykazanie - my,
żywi - aby dane naszych przodków odnajdywać i dokonywać za nich
obrzędów: chrztów oraz małżeństw na wieczność. To są
obrzędy dokonywane w świątyniach w zastępstwie za tych ludzi.
Obrzędy te służą temu, by rodziny mogły być razem na wieczność.
Na czym oparta jest ta praktyka? Paweł apostoł w pierwszym liście
do Koryntian, pisze: cóż tedy uczynią ci, którzy się dają
chrzcić za umarłych? Jeżeli umarli w ogóle nie bywają wzbudzeni,
to po cóż się dają chrzcić za nich? (I List do Koryntian
15,29 - przyp). Te słowa świadczą o tym, że we wczesnym Kościele
chrześcijańskim taka praktyka występowała. Zwracamy też uwagę
na to, co dla wielu ludzi jest odkryciem, gdy spotykają nasz
Kościół. Mianowicie dowiadują się, co się działo z Chrystusem
między Jego śmiercią a zmartwychwstaniem. Już w katolickim
wyznaniu wiary mówi się o tym, że "zstąpił do piekieł".
Św. Piotr pisze, że zstąpił do "duchów będących w
więzieniu" (rozdz. 4 Pierwszego Listu św. Piotra - przyp.), co
trochę lepiej brzmi niż "piekła". Tam zwiastował
Ewangelię. Dlatego wierzymy, że na tamtym świecie cały czas
głoszona jest Ewangelia. Chrystus też odwiedził tych ludzi. Ale
oni mają wolną wolę. A zatem nie jest tak, że ktoś zmarły, gdy
dzięki żyjącemu otrzyma chrzest, automatycznie zostaje mormonem.
Nie zawłaszczamy dusz zmarłych.
To
częsty zarzut.
Tak,
wiem. Mamy po prostu przykazanie, by dołożyć wszelkich starań,
aby przodków odnaleźć i dokonać za nich tych obrzędów.
Natomiast ktoś może zapytać: a co z tymi, których nie da się
odnaleźć? Mamy przykazanie, by włożyć maksimum pracy, a Bóg
niewątpliwie objawi też to, co dotyczy dalszych przodków. Bóg
zrobi coś, by inni dostąpili zbawienia.
Ten
postulat mieści się chyba w ramach przykazaniu miłości? To
przykazanie może dodatkowo motywować członków Kościoła LDS do
pilnej pracy na rzecz zmarłych.
Przykazanie
miłości jest oczywiście ważne. Świetnie, jeśli to może kogo
zmotywować. Ale czy ja mam jakiś stosunek emocjonalny do mojego
przodka sprzed dwustu lat?... Niektórzy ludzie mogą mieć, inni nie
muszą. A co jeśli wiemy, że przodek był złym człowiekiem? W
niektórych przypadkach, badając historię rodziny, dowiadujemy się
niepochlebnych rzeczy o przodku. Albo odkrywamy, że zginął
stracony za ciężkie przestępstwo. Ale wierzymy, że na tamtym
świecie będzie miał on dalej możliwość wyboru Chrystusa.
Katolicy,
mariawici i prawosławni modlą się za zmarłych. Mormoni również?
Nasze
modlitwy nie są usystematyzowane. Możemy modlić się za bardzo
wiele rzeczy. Nie mówimy, za co możesz modlić się, a za co nie.
Warto modlić się za to, by jak najlepiej było innym - także i
zmarłym w świecie duchów. Ale po stracie kogoś bliskiego
koncentrujemy się na modlitwie, za tych, którzy zostają, by Bóg
zesłał im ukojenie w ich smutku - by mogli pogodzić się ze
stratą, by potrafili ułożyć sobie życie bez tej bliskiej osoby.
Wróćmy
do sytuacji Kościoła w Polsce, ale przenieśmy się w czasie do
chwili obecnej. Wspólnota LDS prężnie działa w Polsce od kilku
dekad, a Polacy wciąż słabo mormonów znają. Gdy podczas imprezy
jeden z moich kolegów przyznał, że jest mormonem, wszyscy pytali
"a co to jest?" Czy istnieje jakiś pomysł na promocję
Kościoła w Polsce?
Pomysłów
mamy szereg. Widzę, że w swoich notatkach masz pytanie o kampanię
na YouTubie I'm a mormon...
Którą
uwielbiam (śmiech).
I
która pokazuje, jak mormoni funkcjonują w rożnych kontekstach
życiowych i społecznych. Ta kampania odczarowuje mormonów. Ale
samo istnienie takiej kampanii pokazuje, jak niewielką mamy
świadomość spraw religijnych. Zmierzam do tego, że przeciętny
człowiek nie widzi różnicy między wyznaniami chrześcijańskimi.
W
Polsce poznałem katolików, którzy nie znają nazwy wyznania, do
którego należą.
Otóż
to. W niektórych środowiskach poziom wiedzy o religii jest na
poziomie "Konopielki" - czyli wierzy się w jakiegoś tam
"Pambóga" i "Matkie Boskie". Z kolei specjaliści
przeceniają rolę mediów. Mają nadzieję, że jeśli opiszą coś
- na przykład jakieś wyznanie chrześcijańskie - w artykule, to
informacja dotrze do wszystkich. A tak wcale nie musi się stać. To
motywuje nas, by wychodzić do ludzi. Nic nie działa tak, jak
osobiste kontakty. Ale tu oczywiście pojawia się inny problem -
dziś ludzie mają coraz mniej osobistych kontaktów. Nawet
przypadkowych rozmów jest mniej. Jeśli wzięlibyśmy opisywaną
kiedyś przez kulturoznawców sytuację "rozmowy przedziałowej"
- mam na myśli przedziały w pociągu - to dzisiaj, nawet jeśli
jeszcze pociąg ma przedziały, każdy siedzi tam zapatrzony w swój
tablet. A zatem takiej rozmowy już praktycznie nie ma. W dużych
miastach ludzie często nie znają swoich sąsiadów. Nie ma kultury
otwartości w stosunku do innych. Mało jest też życzliwego
zainteresowania innymi. Modna stała się postawa zamknięcia wobec
"Innych". Postrzeganie Polaków jako monokultury - w dużej
mierze słuszne - skutkuje postrzeganiem "Innego" jako
zagrożenia wobec tej monokultury.
A
jak to jest być Polakiem i mormonem?
Normalnie
- deszcz pada na mnie tak samo jak na innych. A serio, różnicę da
się odczuć nie na poziomie niepicia i niepalenia - bo niepicie i
niepalenie jest ostatnimi czasy coraz modniejsze - ale w sytuacji
powszechnie przyjętego konwenansu: kawa czy herbata? (śmiech).
Na
koniec pytanie marketingowe. Nie moje - to pytanie, które podsunęła
mi znajoma: co Kościół LDS ma nam do zaoferowania?
Możemy
się w Kościele nauczyć komunikować z Bogiem. Możemy nauczyć się
liczyć na tę komunikację. Uświadamiamy sobie, że Bóg nie
zamilkł, że chce mieć z nami kontakt. Bóg jest naszym kochającym
Ojcem i chce z nami rozmawiać. Bóg ustanowił Kościół z całą
jego organizacją, aby pomóc nam to zrozumieć. On chce się z nami
komunikować, bo On chce naszego szczęścia. Prorocy są głosem
Boga na ziemi. Struktura Kościoła nie jest strukturą, która ma
służyć samej sobie, ale ułatwić ludziom relację z Bogiem.
Obrzędy otwierają drogę do zbawienia. Ale fundamentalną
informacją dla ludzi jest to, że Bóg nie jest strasznym i
nieprzystępnym bytem, z którym nie ma bezpośredniej komunikacji,
tylko kimś, kto chce być bliżej każdego z nas.