Przejdź do głównej zawartości

Polscy pionierzy - mormoni w PRL-u. ROZMOWA Z MARCINEM

Od kiedy istnieje Kościół LDS w Polsce?

Tutaj trzeba wyróżnić kilka rzeczy: czy chodzi o Kościół na ziemiach polskich, czy w Polsce rozumianej jako byt państwowy. Jeśli chodzi o pierwszy aspekt, to na ziemiach polskich były gminy w dawnym zaborze niemieckim oraz w dawnych wschodnich Niemczech, które pojawiły się już w latach siedemdziesiątych XIX wieku. Natomiast jeśli chodzi o państwo polskie, to Kościół - jako zorganizowana grupa - istnieje od kiedy Polska objęła te tereny, czyli od 1945/47 roku. Po wojnie Kościół działał w Zełwągach a także różnych miejscach na tak zwanych "ziemiach odzyskanych", w tym m.in. we Wrocławiu. Przed wojną na tych ziemiach, które zostały objęte przez państwo polskie, po wojnie, funkcjonowało - w różnym okresie - dwadzieścia kilka gmin Kościoła w różnych miejscowościach. Dużo ich było na Dolnym Śląsku, trochę na Górnym Śląsku, w mniejszym stopniu na ziemi lubuskiej - chociaż były gminy w Żarach i Zielonej Górze, w północnej Wielkopolsce - między innymi w Pile, na Pomorzu Zachodnim, czyli m.in. w Szczecinie. Kościół funkcjonował też w okolicach Słupska, w Gdańsku, w Elblągu i w kilku lokalizacjach na Mazurach.

Kim byli wyznawcy Kościoła w momencie, gdy Polska otrzymała obecne granice Czy to byli Polacy?

To byli Niemcy.

Niemcy?!

Tak. Nawet w pamiętniku trzynastego prezydenta Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich, Ezry Tafta Bensona, który wówczas był jednym z apostołów, pojawia się wzmianka, że gdy spotkał się w członkami polskiego rządu - a był tu latem 1946 roku - z pomocą tego rządu organizował ewakuację członków Kościoła. Rozmawiał z wicepremierem Stanisławem Mikołajczykiem, a także z innymi ministrami, również z reprezentantami PPR. Prezydent Benson uzyskał wsparcie dla członków Kościoła w postaci specjalnego kanału wysiedlenia. O ile wysiedlenie może być humanitarne, przy pomocy polskiej administracji otwarty został kanał komunikacji między gminą we Wrocławiu, która skupiała dużą liczbę mormonów. A zatem wysiedlenie niemieckich mormonów z polskich ziem odzyskanych dokonywało się w sposób zorganizowany, ustalony przez Kościół i polskie władze. Ewakuacja odbyła się przy konsultacji apostoła Kościoła i władz polskich. Kościół mormoński dostał też wówczas pozwolenie na otwarcie w Polsce misji. W zapisach Ezry Tafta Bensona pojawia się wzmianka, że ministrowie, z którymi rozmawiał byli rozczarowani tym, że członkowie Kościoła, jacy znaleźli się na terenie Polski, są Niemcami.

A kiedy zaczęła się misja wśród Polaków?

Musimy zaznaczyć, że Kościół w ogóle charakteryzuje nastawienie misyjne. W latach czterdziestych, kiedy zostało zorganizowane wysiedlenie, większość członków niemieckich opuściła Polskę. Pozostało niewielu członków Kościoła w PRL, a była to głównie gmina w Zełwągach, kilka rodzin rozproszonych w różnych rejonach kraju, między innymi w okolicach Słupska, ale także na przykład na Górnym Śląsku. Na ile ci ludzie, na przykład z gminy w Zełwągach, byli atrakcyjni dla przybyszów - ludzi głownie z Kurpi i północnego Mazowsza? Nie specjalnie. Nie specjalnie potrafili się porozumieć. Mormonów traktowano jako jakąś "niemiecką wiarę", która nie była atrakcyjna dla przybyszów np. z Kurpi przywiązanych do tradycji katolickiej. W tym okresie zatem nie było specjalnej działalności misjonarskiej wśród Polaków. Natomiast zainteresowanie pojawiło się wśród Mazurów. Ale trzeba zaznaczyć, że jeśli chodzi o tożsamość narodową tych ostatnich, to można dyskutować. Były to w każdym razie osoby raczej niemieckojęzyczne. Prezydent gminy zełwąskiej, Erich Konietz, został ochrzczony około 1946 roku. To dowód, że ludzie wówczas nawracali się i przystępowali do Kościoła. Około 1956 roku ukazał się duży artykuł w czasopiśmie, bodajże "Poznaj swój kraj" na temat Kościoła. Dzięki tej publikacji więcej ludzi w Polsce dowiedziało się o Kościele mormońskim w PRL - że w ogóle istnieje i co ciekawe doprowadziło to do kilku chrztów.

Czy Kościół odnotował, kto był pierwszym Polakiem-mormonem?

Polacy to nie tylko ci, co mieszkają w Polsce. Pierwsza osoba o polskim nazwisku została ochrzczona, jak wynika z jakichś starych zapisków, w Austrii, w Wiedniu, w latach osiemdziesiątych XIX wieku. Później pewna liczba Polaków rozproszonych po świecie miała kontakt z członkami Kościoła, natomiast Kościół mormoński nigdy wśród swych członków nie prowadził klasyfikacji narodowościowej. Możemy ewentualnie domyślać się tego po nazwisku.

Czy da się odtworzyć co wówczas ludzi z polskich ziem przyciągnęło do Kościoła LDS?

Mowa o latach pięćdziesiątych? To były odosobnione przypadki. Zakładam, że byli już wówczas ludzie, którzy poszukiwali. Kilka lat temu udało mi się rozmawiać z prezydentem Erichem Konietzem. Odwiedziłem go - bardzo już starszego człowieka - w Niemczech. Mówił, że otrzymywał pytania. Ludzie pisali - z daleka. W archiwum Urzędu do Spraw Wyznań możemy znaleźć prośby skierowane do ministerstwa o udostępnienie kontaktu z Kościołem od ludzi mieszkających w różnych częściach Polski. Z jakichś powodów oni zapragnęli tego kontaktu. Ale z jakich? Nie da się dziś zbadać motywów tych osób. Dzisiaj zdobywanie różnych informacji wydaje się dość proste – przez internet. Wówczas była to korespondencja „po omacku”. Sprawdzałem archiwum tego urzędu. W niektórych przypadkach władze odpisywały zgodnie z prawdą, a w innych twierdziły, że urząd informacji nie posiada. Intensywniejsza działalność misjonarska wśród obywateli polskich zaczęła się, gdy kończyła się działalność gminy w Zełwągach, ostatecznie rozwiązanej w 1971 roku. Na początku lat siedemdziesiątych na fali normalizacji stosunków z Niemcami, wiele osób zaczęło wyjeżdżać do Niemiec. I gmina w Zełwągach zaczęła zanikać. Parę osób zostało jeszcze do lat osiemdziesiątych. Równocześnie członkowie Kościoła w Niemieckiej Republice Demokratycznej, gdzie Kościół cały czas istniał mimo niezbyt chętnego stanowiska władz, nie mogli służyć na misjach za granicą. Wierni Kościoła w NRD dzielili się natomiast Ewangelią z ludźmi, którzy przyjeżdżali z Polski. A wiele osób wyjeżdżało do pracy w NRD w latach siedemdziesiątych. Członkowie Kościoła uprawiali zatem pewną nieoficjalną działalność misjonarską na terenach graniczących z NRD, w szczególności mam na myśli Szczecin. Właśnie w Szczecinie w połowie lat siedemdziesiątych pojawiła się grupa rzędu kilkudziesięciu osób należących do Kościoła. W roku 1977 Kościół został zarejestrowany powtórnie. Wcześniej był zarejestrowany w roku 1961 - w oparciu o gminę w Zełwągach, ale po likwidacji gminy w 1971 wykreślono go z rejestru. W związku z likwidacją gminy korespondencja od osób zainteresowanych wracała z adnotacją "adresat nieznany". Z powodu braku publicznej aktywności uznano, że Kościół zanikł. Z tego powodu Kościół został z rejestru wykreślony, ale powtórnie został wpisany w 1977. Jego siedzibą wówczas został Szczecin. Wpisu dokonano na wniosek zgromadzonych tam członków Kościoła. A byli to obywatele polscy. Pod wnioskiem o wpis podpisali się także nieliczni członkowie, którzy zostali w Zełwągach. Potem, w końcu lat siedemdziesiątych, przyjechali do Polski pierwsi misjonarze. W 1977 roku przyjechał dwunasty prezydent Kościoła, Spencer W. Kimball. Powtórnie poświęcił Polskę do głoszenia Ewangelii. Spotkał się też z przedstawicielami władz państwowych i uzyskał pozwolenie na działalność kościelną, również związaną ze służbą misjonarską. Po tej wizycie, w 1978 roku, przyjechali pierwsi misjonarze. Nie byli to spotykani dziś na ulicach młodzi ludzie, tylko misjonarze seniorzy. Na początku - z powodu obostrzeń w uzyskaniu wiz - musieli pracować tutaj przez trzy miesiące, potem wyjechać, wreszcie wrócić na kolejne trzy miesiące. Podróżowali na krótkoterminowych wizach.

A kiedy przetłumaczono na język polski Księgę Mormona?

Właśnie w drugiej połowie lat siedemdziesiątych. Dokonała tego Maria Królikowska, która była Polką. Przystąpiła do Kościoła - o ile dobrze mi wiadomo - w Wielkiej Brytanii w latach 60-tych. Później wróciła do Polski i była jeszcze przez pewien czas członkinią gminy w Zełwągach, Potem znowu wyjechała za granicę i przetłumaczyła na polski Księgę Mormona. Księga Mormona po polsku została wydana w 1981 roku.

Czy możesz opowiedzieć jak funkcjonowała pierwsza polska gmina mormońska? Jak rozwijały się kontakty z zagranicą? Jak wyglądały praktyki Kościoła?

W PRL-u był problem o tyle, że jeszcze na etapie gminy w Zełwągach źle oceniano kontakty z Niemcami. W związku z tym gmina w Polsce została podporządkowana władzom kościelnym w Szwajcarii.

Polski Kościół LDS podległ Szwajcarii?!

Tak. Szwajcaria była bardziej akceptowalna z punktu widzenia władz, szczególnie w okresie gomułkowskim, niż Niemcy, zwłaszcza Niemcy Zachodnie, z którymi przecież nie mieliśmy kontaktów dyplomatycznych. Natomiast cały czas Kościół znajdował się pod nadzorem służb bezpieczeństwa. Władze umieszczały w Kościele swoich informatorów.

Jak działali ci informatorzy?

W bardzo wczesnym okresie wyglądało to tak, że przychodził na spotkania milicjant czy nawet żołnierz. Trzeba w tym miejscu zaznaczyć, że zaraz po wojnie zakazano nabożeństw po niemiecku - nie wolno było prowadzić publicznych zgromadzeń w tym języku. Z tego powodu przez pewien czas nabożeństwa w Zełwągach się w ogóle nie odbywały - do czasu, aż członkowie nauczyli się polskiego na tyle, by prowadzić nabożeństwo. Pewne robocze przekłady - między innymi Księgi Mormona - pojawiły się właśnie w Zełwągach. Ludzie, którzy dokonywali przekładów Księgi czy hymnów, nie używali polskiego jako języka ojczystego. No i ludzie ci nie reprezentowali - że tak powiem - warsztatu translatorskiego. Efekty przekładu były marne, ale po kilku latach udało się im na tyle opanować polski, by prowadzić spotkania po polsku. W praktyce, gdy na spotkaniach był ktokolwiek obcy, spotkanie prowadzono po polsku. A później w latach siedemdziesiątych, gdy Kościół zaczął funkcjonować w bardziej formalny sposób, uzyskał oficjalną siedzibę w Szczecinie, kupił w Warszawie lokal przy Nowym Świecie i zaczęto organizować spotkania w Warszawie. Z czasem pojawiały się małe grupy w różnych miastach. Czy czymś wyróżniało się funkcjonowanie tych grup? Byli obecni misjonarze seniorzy, którzy starali się ten Kościół stopniowo budować. Misjonarze młodzi przyjechali do Polski dopiero w końcu lat osiemdziesiątych na fali bardzo daleko idącej odwilży. A informatorzy – oczywiście, byli. Nie tak widoczni, nie w mundurach, jak w latach 40., lecz zakamuflowani wśród członków.

A kto w latach osiemdziesiątych interesował się przejściem do Kościoła mormońskiego? Czy można powiedzieć, że byli to ludzie reprezentujący jakiś profil zawodowy lub społeczny? Czy byli to ludzie - że tak powiem - przeróżnego pochodzenia?

Bardzo różni ludzie tak wtedy, jak i dzisiaj przystępują do Kościoła. Nie da się wyróżnić żadnej specyficznej grupy zawodowej ani ludzi o specjalnym wykształceniu, którzy interesują się Kościołem. No, może poza tym, że Kościół działa głównie w dużych miastach. A zatem raczej reprezentują te osoby profesje - nazwijmy to - "miejskie". Rolników czy leśników mamy niewielu (śmiech).

Ale gdzie sprawowano ważne obrzędy Kościoła - takie jak chrzty?

Do chrztu jest potrzebna woda.

A chrzest odbywa się przez pełnie zanurzenie.

Dzisiaj jedyna wybudowana w tym celu chrzcielnica znajduje się w kaplicy w Warszawie. Jeśli mówimy o innych miastach, można sobie radzić na inne sposoby. Wykorzystuje się nadmuchiwane baseny, wynajmuje się baseny - niekiedy tylko jeden tor na basenie lub w godzinach mniejszego obłożenia wynajmuje się cały basen. Ale odbywają się też chrzty w plenerze - w jeziorze, w albo morzu. W Warszawie przez pewien czas - z tego co słyszałem - udostępniana była kapica baptystów przy ulicy Waliców. I tam się odbywały chrzty, bo baptyści posiadali baptysterium.

Mormoni praktykują chrzest za zmarłych. W tym celu powinni dowiedzieć się czegoś o swoich przodkach. Jeśli wrócimy na chwilę do gminy w latach siedemdziesiątych, polscy mormoni interesowali się tym, by przyjmować już wówczas chrzest za swoich zmarłych?

Przede wszystkim zacznijmy od tego, że to nie jest nowa praktyka. Jeśli chodzi o działalność Kościoła na tym polu to już od drugiej połowy lat sześćdziesiątych były prowadzone prace zakresie mikrofilmowania zbiorów archiwalnych. Zostały zawarte umowy z archiwami państwowymi i kościelnymi, więc chrzty takie miały miejsce zanim lokalny Kościół został w pełni zorganizowany.

Ale potrzebne były dane archiwalne, które miały na przykład parafie katolickie.

Tak.

Jak Kościół katolicki zapatrywał się na to, że Kościół LDS potrzebował danych z katolickich parafii do celu chrztu za zmarłych?

Wiele danych jest dostępnych w archiwach państwowych. Natomiast jeśli chodzi o podejście opiekunów archiwów Kościoła katolickiego, to nasz Kościół ze stroną katolicką w różnych okresach współpracował. Koleje losu takich umów były różne.

A czy mógłbyś objaśnić, jaka jest geneza chrztu za zmarłych i czemu ten chrzest służy?

Wierzymy, że Bóg ma plan dla wszystkich ludzi, którzy żyli na ziemi - również dla tych, którzy umarli nie znając Ewangelii, którzy nie mieli możliwości wybrania Chrystusa jako swego Zbawiciela. Do zbawienia potrzebne są określone obrzędy. Mamy przykazanie - my, żywi - aby dane naszych przodków odnajdywać i dokonywać za nich obrzędów: chrztów oraz małżeństw na wieczność. To są obrzędy dokonywane w świątyniach w zastępstwie za tych ludzi. Obrzędy te służą temu, by rodziny mogły być razem na wieczność. Na czym oparta jest ta praktyka? Paweł apostoł w pierwszym liście do Koryntian, pisze: cóż tedy uczynią ci, którzy się dają chrzcić za umarłych? Jeżeli umarli w ogóle nie bywają wzbudzeni, to po cóż się dają chrzcić za nich? (I List do Koryntian 15,29 - przyp). Te słowa świadczą o tym, że we wczesnym Kościele chrześcijańskim taka praktyka występowała. Zwracamy też uwagę na to, co dla wielu ludzi jest odkryciem, gdy spotykają nasz Kościół. Mianowicie dowiadują się, co się działo z Chrystusem między Jego śmiercią a zmartwychwstaniem. Już w katolickim wyznaniu wiary mówi się o tym, że "zstąpił do piekieł". Św. Piotr pisze, że zstąpił do "duchów będących w więzieniu" (rozdz. 4 Pierwszego Listu św. Piotra - przyp.), co trochę lepiej brzmi niż "piekła". Tam zwiastował Ewangelię. Dlatego wierzymy, że na tamtym świecie cały czas głoszona jest Ewangelia. Chrystus też odwiedził tych ludzi. Ale oni mają wolną wolę. A zatem nie jest tak, że ktoś zmarły, gdy dzięki żyjącemu otrzyma chrzest, automatycznie zostaje mormonem. Nie zawłaszczamy dusz zmarłych.

To częsty zarzut.

Tak, wiem. Mamy po prostu przykazanie, by dołożyć wszelkich starań, aby przodków odnaleźć i dokonać za nich tych obrzędów. Natomiast ktoś może zapytać: a co z tymi, których nie da się odnaleźć? Mamy przykazanie, by włożyć maksimum pracy, a Bóg niewątpliwie objawi też to, co dotyczy dalszych przodków. Bóg zrobi coś, by inni dostąpili zbawienia.

Ten postulat mieści się chyba w ramach przykazaniu miłości? To przykazanie może dodatkowo motywować członków Kościoła LDS do pilnej pracy na rzecz zmarłych.

Przykazanie miłości jest oczywiście ważne. Świetnie, jeśli to może kogo zmotywować. Ale czy ja mam jakiś stosunek emocjonalny do mojego przodka sprzed dwustu lat?... Niektórzy ludzie mogą mieć, inni nie muszą. A co jeśli wiemy, że przodek był złym człowiekiem? W niektórych przypadkach, badając historię rodziny, dowiadujemy się niepochlebnych rzeczy o przodku. Albo odkrywamy, że zginął stracony za ciężkie przestępstwo. Ale wierzymy, że na tamtym świecie będzie miał on dalej możliwość wyboru Chrystusa.

Katolicy, mariawici i prawosławni modlą się za zmarłych. Mormoni również?

Nasze modlitwy nie są usystematyzowane. Możemy modlić się za bardzo wiele rzeczy. Nie mówimy, za co możesz modlić się, a za co nie. Warto modlić się za to, by jak najlepiej było innym - także i zmarłym w świecie duchów. Ale po stracie kogoś bliskiego koncentrujemy się na modlitwie, za tych, którzy zostają, by Bóg zesłał im ukojenie w ich smutku - by mogli pogodzić się ze stratą, by potrafili ułożyć sobie życie bez tej bliskiej osoby.

Wróćmy do sytuacji Kościoła w Polsce, ale przenieśmy się w czasie do chwili obecnej. Wspólnota LDS prężnie działa w Polsce od kilku dekad, a Polacy wciąż słabo mormonów znają. Gdy podczas imprezy jeden z moich kolegów przyznał, że jest mormonem, wszyscy pytali "a co to jest?" Czy istnieje jakiś pomysł na promocję Kościoła w Polsce?

Pomysłów mamy szereg. Widzę, że w swoich notatkach masz pytanie o kampanię na YouTubie I'm a mormon...

Którą uwielbiam (śmiech).

I która pokazuje, jak mormoni funkcjonują w rożnych kontekstach życiowych i społecznych. Ta kampania odczarowuje mormonów. Ale samo istnienie takiej kampanii pokazuje, jak niewielką mamy świadomość spraw religijnych. Zmierzam do tego, że przeciętny człowiek nie widzi różnicy między wyznaniami chrześcijańskimi.

W Polsce poznałem katolików, którzy nie znają nazwy wyznania, do którego należą.

Otóż to. W niektórych środowiskach poziom wiedzy o religii jest na poziomie "Konopielki" - czyli wierzy się w jakiegoś tam "Pambóga" i "Matkie Boskie". Z kolei specjaliści przeceniają rolę mediów. Mają nadzieję, że jeśli opiszą coś - na przykład jakieś wyznanie chrześcijańskie - w artykule, to informacja dotrze do wszystkich. A tak wcale nie musi się stać. To motywuje nas, by wychodzić do ludzi. Nic nie działa tak, jak osobiste kontakty. Ale tu oczywiście pojawia się inny problem - dziś ludzie mają coraz mniej osobistych kontaktów. Nawet przypadkowych rozmów jest mniej. Jeśli wzięlibyśmy opisywaną kiedyś przez kulturoznawców sytuację "rozmowy przedziałowej" - mam na myśli przedziały w pociągu - to dzisiaj, nawet jeśli jeszcze pociąg ma przedziały, każdy siedzi tam zapatrzony w swój tablet. A zatem takiej rozmowy już praktycznie nie ma. W dużych miastach ludzie często nie znają swoich sąsiadów. Nie ma kultury otwartości w stosunku do innych. Mało jest też życzliwego zainteresowania innymi. Modna stała się postawa zamknięcia wobec "Innych". Postrzeganie Polaków jako monokultury - w dużej mierze słuszne - skutkuje postrzeganiem "Innego" jako zagrożenia wobec tej monokultury.

A jak to jest być Polakiem i mormonem?

Normalnie - deszcz pada na mnie tak samo jak na innych. A serio, różnicę da się odczuć nie na poziomie niepicia i niepalenia - bo niepicie i niepalenie jest ostatnimi czasy coraz modniejsze - ale w sytuacji powszechnie przyjętego konwenansu: kawa czy herbata? (śmiech).

Na koniec pytanie marketingowe. Nie moje - to pytanie, które podsunęła mi znajoma: co Kościół LDS ma nam do zaoferowania?

Możemy się w Kościele nauczyć komunikować z Bogiem. Możemy nauczyć się liczyć na tę komunikację. Uświadamiamy sobie, że Bóg nie zamilkł, że chce mieć z nami kontakt. Bóg jest naszym kochającym Ojcem i chce z nami rozmawiać. Bóg ustanowił Kościół z całą jego organizacją, aby pomóc nam to zrozumieć. On chce się z nami komunikować, bo On chce naszego szczęścia. Prorocy są głosem Boga na ziemi. Struktura Kościoła nie jest strukturą, która ma służyć samej sobie, ale ułatwić ludziom relację z Bogiem. Obrzędy otwierają drogę do zbawienia. Ale fundamentalną informacją dla ludzi jest to, że Bóg nie jest strasznym i nieprzystępnym bytem, z którym nie ma bezpośredniej komunikacji, tylko kimś, kto chce być bliżej każdego z nas.

Popularne posty z tego bloga

Znani „mormoni”, czyli ośmioro najsłynniejszych Świętych

Dziś trochę z innej beczki i trochę dla rozrywki. Ach, kimże są i gdzie są ci „mormoni”? To pytanie ciśnie się na usta wielu osobom uważającym, że jesteśmy dziwną podziemną sektą, która w tajemnicy przed światem kryje swych wyznawców. Tak – spotkałem się z tym poglądem! No cóż, mylenie nas równocześnie ze Świadkami Jehowy, Amiszami i Scjentologiami daje takie właśnie efekty. Tymczasem nie ma po naszej stronie nic tajemniczego. Otwarcie przyznajemy się do swej przynależności do świętych w dniach ostatnich, prowadzimy intensywne życie rodzinne, towarzyskie i zawodowe, a wielu z nas zrobiło międzynarodową karierę. Dziś chciałbym przedstawić Czytelnikom ośmioro znanych świętych. Jest ich więcej, ale skoncentrowałem się na tych postaciach, których sława dotarła do Polski. A oto oni: 1. Bill Marriott (ur. 1932) Znamy Hotele Marriott? ZNAMY! J ako dyrektor wykonawczy Marriott International, Bill Marriott kierował jedną z największych sieci hoteli na świecie do czasu p

Jesteś osobą LGBT, zgadza się? ROZMOWA Z PAWŁEM

Pawle, powiedz nam coś o sobie. Paweł (imię zostało zmienione): Mam na imię Paweł. Mieszkam w Polsce. Pracuję dla dużej firmy i realizuję liczne zlecenia. Jestem co dnia mocno zajęty. W wolnych chwilach uprawiam sport. Jesteś osobą LGBT, zgadza się? Można tak powiedzieć, choć nie pod każdą literką bym się podpisał ( śmiech ). Jesteś zatem „G” – gejem. Jestem orientacji homoseksualnej. Ale to nie jest moja tożsamość! Należę do Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich. W Kościele uczymy się, że przede wszystkim jesteśmy ukochanymi dziećmi Ojca Niebieskiego. Tym jestem – jestem Dzieckiem Boga. Oto kim jestem. Odcinasz się od organizacji LGBT? Nie. Mam tam licznych przyjaciół. Ale do żadnej nie należę. Należysz do Kościoła Jezusa Chrystusa. W środowiskach religijnych modne jest doszukiwanie się społecznej genezy orientacji homoseksualnej. Podejmowałeś kiedyś nad tym refleksję w odniesieniu do swojej sytuacji? Tak! Wielokrotnie

Jak prowadzić dziennik duchowy?

Wezwani jesteśmy do tego, by doskonalić się każdego dnia! Uff... Orka na ugorze! Być może. Każdy z nas ma inny temperament, inną historię, problemy i radości. By temu wszystkiemu się przyjrzeć, a zarazem złapać do życia trochę twórczego dystansu w sukurs przyjść nam może prowadzenie Dziennika Duchowego. Ja swój prowadzę od 2015 roku. Moje „Ja” z początku w niczym nie przypomina mojego obecnego „Ja”. I to jest właśnie super! Miło jest przyjrzeć się swojej ewolucji i nabrać nadziei, że kiedyś będzie się deczko lepszym niż dziś. W samorozwoju o niebo lepiej niż nie jedna auto-psychoanaliza pomóc może szczery notatnik uczuć, refleksji i Bożych podszeptów. Dzisiaj chciałbym podzielić się praktyką duchową jaką jest prowadzenie dziennika uczuć – lub jak kto woli „dziennika duchowego”. Zainteresowanym chciałbym przedstawić siedem rad na dobry początek realizowania takiej praktyki. Rada 1. Staraj się pisać codziennie (i odręcznie) Dobry dziennik duchowy prowadzony jest systematyc