Tak brzmiały moje zeszłoroczne przemyślenia o Bożym Narodzeniu – inspirowane przytoczonym wcześniej cytatem z Księgi Izajasza. Wówczas też życzyłem moim Czytelnikom pamięci o wielkodusznej trosce – czyli najwyższej wartości każdej religii (także naszej). Troska funkcjonuje dziś głównie pod miałkim określeniem „miłość” – słowem mnie osobiście niezwykle irytującym. To słowo – prawdopodobnie między innymi przez wpływ popkultury – nie oznacza dziś nic istotnego. Kochać można przecież pogodny dzień, wakacje na plaży, wystrój mieszkania, koleżankę w jej sukience (niekoniecznie samą koleżankę!), wczorajszy obiad z kolegą lub najnowszą bożonarodzeniową komedię romantyczną.
Boski EROS
Nikt nie oskarży tu wpływu języka angielskiego – poniekąd odpowiedzialnego za te wszystkie powyższe rozumienia miłości. Nie wybroni się tutaj polszczyzny, której słowo „miłość” ma niefortunne pochodzenie – o czym już jasno świadczy bliźniacze do niego słowo „miły” lub „miło”.
Boża „miłość” jest postawą aktywną i aktywizującą – cechą rozsądnego Rodzica. Jest ona w swej istocie troską. Rodzice troszczą się o dziecko nie po to, by było mu miło i cieplutko – ale by w rodzinnym domu nabrało sił do stawienia czoła wyzwaniom na własnej niezależnej drodze przez życie.
Wśród siedmiu greckich określeń tej postawy (niestety tłumaczonych na – chociażby – język polski) jako „miłość” w mojej opinii wybija się słowo „„eros”. Ono właśnie uzasadnia tę odwieczną troskę o córki i synów Boga o Ludzkość. Słowo „eros” zyskało paskudne skojarzenia – niestety. A tymczasem – jak pisał Platon – EROS oznacza „rozpoznanie piękna w drugiej osobie”. Nie dziwi zatem, że teolodzy chrześcijańskiego Wschodu, a później też Zachodu, nazywali niekiedy miłość Chrystusa do Człowieka „erotyczną” – pobrzmiewało w ich tekstach proroctwo Izajasza o Narodzie Wybranym, że jak młodzieniec poślubia dziewicę, tak twój budowniczy Ciebie poślubi i jak oblubieniec weseli się z oblubienicy, tak Bóg twój tobą się rozraduje (Iz 62,5). Jako członkowie Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich, jesteśmy przekonani, że Pierworodny Syn Przedwiecznego Ojca Niebieskiego sam z siebie zechciał być nie tylko wykonawcą Planu Stworzenia, ale też Odkupicielem ukształtowanego przez Siebie Świata. Jezus był w istocie Bogiem, który pokochał wszystkie duchy niebieskie, gdyż ujrzał w nich piękno. Zatroszczył się o nie tak, by i one odziedziczyły wiekuistą, boską chwałę. Ta właśnie miłość (szczera i wielkoduszna) sprowadza Go do nas – na Ziemię.
Wyzwanie Chrystusowej Miłości
Jako Jezus Nazareńczyk, Chrystus nie załatwił za nas sprawy. Nie wyrównał naszych ścieżek ani nie ułatwił drogi przez życie, w które wypuścili nas Niebiańscy Rodzice. Odkupiwszy nasze grzechy, dał nam misję wykonania pracy. Ta misja zawiera w sobie szerzenie tej samej Chrystusowej „miłości”, która w swej istocie jest TROSKĄ – o samych siebie, o najbliższe otoczenie, o żyjących i nieżyjących bliźnich, a nawet – jeśli tak zdecyduje Opatrzność – nawet całe narody i cały świat.
„Zazdrosna miłość Pana Zastępów”, o której pisał Izajasz, jest miłością typu eros. Bóg jest szaleńczo rozkochany w człowieku i pragnie jego dobra, o czym zaświadcza Księga Mojżesza słowami: albowiem to dzieło moje i chwała moja, by przynieść nieśmiertelność i życie wieczne człowiekowi (Księga Mojżesza 1,39). Ta miłość sprawia, że – jak w 1980 roku mówił starszy Jeffrey R. Holland – Niebiańscy Rodzice przemierzają rzeki, góry i pustynie spragnieni, by (pewnego dnia) mieć nas blisko Siebie.
„Nowa normalność”
W te Święta, kiedy wspominaliśmy – jak co roku – cichą noc narodzin Boskiego Dzieciątka na naszej małej błękitnej „planetce”, wyjątkowo wielu z nas zostało w domach – bez okazji dzielenia się radością Bożego Narodzenia z przyjaciółmi i krewnymi. Jeśli nie mogliśmy ich nadal odwiedzić, wykonajmy najprostsze gesty: telefon, komunikator, e-mail... To wiele znaczy! Jako święci, przyrzekliśmy w dniu chrztu, by płakać z tymi, którzy płaczą i pocieszać, tych, którzy potrzebują pocieszenia (Księga Mosjasza 18,9).
Ten rok, 2020, był dla całej ludzkości koszmarem – nie boję się tych słów. 20-te lata XXI wieku oznaczają początek nowej rzeczywistości – coraz częściej nazywanej (o, ironio!) „nową normalnością”. Może z czasem się do niej przyzwyczaimy... Zobaczymy! Ufam, że jako członkowie Kościoła pamiętać będziemy o naszym chrzcielnym zobowiązaniu, które tak trafnie ujął autor Księgi Mosjasza.