Jan
Paweł Skupiński: Czy według Pism Bóg jest miłosierny?
Agnieszka
Ilnicka:
To
jest skomplikowane pytanie
Dlatego
je zadaję.
Wiem,
że nie zadajesz nieskomplikowanych pytań... To zależy. Są takie
momenty, gdy Bóg jest miłosierny. Zacznijmy w ogóle od samego
początku, od Adama i Ewy, a właściwie jeszcze przed Adamem i Ewą.
Bóg stworzył plan, który zakładał, że będziemy musieli
popełniać błędy i w związku z tym, zdając sobie z
tego sprawę,
dał nam sposób, byśmy nie musieli płacić za te błędy, bo to
nie nasza wina. On tak ten plan ułożył i On chce w jakimś sensie
ponieść konsekwencje – ofiarując swojego Syna. To jest bardzo
miłosierne. Natomiast w Pismach są takie momenty, gdy Bóg ma swoje
chwile gniewu, karze
ludzi,
mówi do ludzi w sposób, który mi nie wydaje się miłosierny.
Pamiętam,
że jak kiedyś prowadziłem rozmowę z Grzegorzem, mój rozmówca
powiedział mi, że zrobił eksperyment. Poprosił kolegę należącego
do innej denominacji, by przeczytał fragment, gdzie Bóg wydala
Adama i Ewę z raju tak, jak ten jego kolega sobie wyobrażał, że
Bóg to mówił. Kolega czytał i krzyczał – bo jego zdaniem Bóg,
wypowiadając te słowa, był zdenerwowany. Mi się wydaje, że jest
to błędna interpretacja w ogóle – u chrześcijan, żydów i
wszystkich, którzy wierzą w prawdziwość tej historii. Ja tutaj
zgadzam się ze stanowiskiem, że Bóg na nikogo nie „darł mordy”.
On po prostu powiedział: Słuchajcie,
teraz zasady gry będą takie a takie.
Bóg mówi spokojnie. To dziwi ludzi, bo ci z zasady spodziewają się
Boga huczącego i krzyczącego. Prorocy dziwili się nieraz
manifestacją Boga. Eliasz był zdziwiony, że Bóg nie przyszedł w
ogniu, nie przyszedł w trzęsieniu ziemi – tylko w lekkim powiewie
(I Księga Królewska 19,12). Bóg mówi w surowy sposób, ale
dlatego, że tego oczekują od Niego ludzie – słuchacze.
No
to powstaje pytanie czy MY w takim razie tworzymy Boga?
Na
pewno tworzymy sobie jakiś ideał Boga, do którego Bóg musi się
dostosować. Ja jestem święcie przekonany o tym, że my mamy jakiś
koncept Boga. Z jednej strony rodzimy się z nim, z drugiej – jest
on kształtowany przez nasze środowiska. Ale zarówno ten Bóg
wrodzony jak i ten ukształtowany nie jest TYM Bogiem. Bóg jest
ponad tym – ponad wszelkim naszym konceptem.
Ale
skoro Bóg jest ponad tym i skoro On ustala reguły gry, dlaczego On
musi dostosować się do nas, a nie
my
mamy dostosować się do Niego?
Bo
jest miłosierny. I kochający.
I
skoro my oczekujemy, że będzie na nas krzyczał – w przenośni
(bardzo mocno w przenośni), to...
… to
czasami huczy! Ale czasami pokazuje swoje prawdziwe oblicze. I
przychodzi w lekkim powiewie. Nie przychodzi w sposób, którego my
się spodziewamy.
Ciągle
mi się wydaje, że idziemy w kierunku, że to my sobie tworzymy Boga
takiego jakiego chcemy. I dostajemy przekaz od takiego Boga, jakiego
chcemy. To nie jest tak, że Bóg mówi do nas w sposób, jakiego
oczekujemy. Bóg mówi do nas tak, jak chce do nas mówić.
Dobrze,
ale styl Boga jest adekwatny do naszych oczekiwań i kultury, w
której się wychowaliśmy. Żyjemy w społeczeństwie
patriarchalnym.
No
tak...
Mamy
za sobą milenia patriarchatu. Poza tymi okręgami kulturowymi, gdzie
jest matriarchat (śmiech).
Ale
załóżmy, że w Europie i w tym kontekście, w którym się
znajdujemy – tak. Tu jest patriarchat.
I
w Amerykach. I – de
iure
– u
Żydów też. I wszystkich religiach Abrahamowych również.
Mhm...
I
głównie mówi do nas Ojciec w Niebie. Matka Niebieska jest jakby z
tyłu. Chociaż słucha i też się o nas troszczy. W związku z tym,
ponieważ ludzie spodziewają się Boga surowego, to takiego Boga Bóg
nam daje. Ale nie taki On jest – nie zależy Mu na tym, by być
surowym. Może być stanowczym... może być troskliwym. Ale nie
surowym. (korzystając
z chwili ciszy uśmiecham się z dumą)
(śmiech)
Ale robisz minę! Emm... No nie zgodziłabym, się z tym.
Bo?
Zgodziłabym
się z tym, że są momenty, gdy Bóg jest jednoznacznie surowy. Jest
taki fragment Pism, który opowiada o tym, jak Izraelici niosą Arkę
Przymierza i ta Arka się wywraca – ma zaraz upaść. Bóg
przykazał, żeby jej nie dotykać. Jedna osoba chce ją podtrzymać,
po prostu – tak w ludzkim odruchu (Druga Księga Samuela 6,6-8). I
Bóg... wali w tę osobę piorunem i mówi: E-e!
Nie wolno! To
jest miłosierne zachowanie?
Sądzę,
że gdyby Bóg pozwolił macać Arkę Przymierza komukolwiek, byłby
po prostu niekonsekwentny. I nie zaimponowałby tym ludziom, do
których przemówił w tamtym czasie.
Od
kiedy to Bóg musi nam imponować?!
Sądzę,
że musi... Dlatego, że musi nam pokazać Siebie jako istotę wyższą
od nas – poważniejszą.
Nie...
On nic nie musi. Bóg jest jedyną Osobą we wszechświecie, która
nic nie musi. I w sumie my też, bo jesteśmy stworzeni na
Jego podobieństwo!
Nie musimy nic. On decyduje, że coś zrobi w ten lub inny sposób.
Na tym polega Piękno Boga, że On jest na tyle idealny i na tyle
wolny, że sam decyduje o tym, jak się nam pokazać. Bóg nie musi
nam się POKAZAĆ jako istota wyższa, bo On nią JEST. I zdaje sobie
z tego sprawę.
Tak,
ale jak tu przemówić do człowieka, że jest się istotą wyższą
od niego? Trzeba zrobić coś widowiskowego. Jezus objawiając się w
Palestynie jako Ten-Który-Jest dokonał aktu paruzyjnego – tak
pisał John Dominic Crossan (biblista). Prorocy startego przymierza
musieli zrobić coś widowiskowego. Albo coś widowiskowego musiało
się zadziać w ich życiu. Izajasz zawarł dziwny związek małżeński
z prorokinią i nadał swoim dzieciom dziwne imiona. Rozmyślnie
używam tu słowa „dziwny” – pochodzącego od słowiańskiego
słowa DZIW na coś nadnaturalnego, ponad-normalnego. Jezus w
widowiskowy sposób przepędził kupców ze Świątyni. Dlatego
faryzeusze wiedząc w jakim rejestrze zachowuje się Jezus z
Nazaretu, nie oponują. Stoją i patrzą na widowisko. I dopiero
później zadają mu pytanie: czym
się przed nami wykażesz, skoro takie rzeczy czynisz?
I
wtedy Jezus zapowiada jeszcze jeden akt paruzyjny:
zburzcie
tę Świątynię a ja w trzy dni ją odbuduję
(Ew.
Jana 2,19).
To
zakładamy, że potrzebujemy widowiska, żeby złapać uwagę ludzi.
Tak,
oczywiście! Tak ludzie działają.
To
w takim razie niektóre partie w Polsce odwalają
kawał dobrej roboty,
wykonując widowiskowe gesty związane z mową nienawiści.
Oni
nie są bogami – ani prorokami, ani mesjaszami. Nie są upoważnieni
do tego, by robić takie rzeczy. Nie działają w imię zbawienia
człowieka. Poza tym szerzą mowę nienawiści. To co oni robią to
popisywanie się.
No
i popisują się! Tym, że poniekąd wiedzą lepiej. Mają świetne
pomysły na to, jak zarządzać Państwem. Głoszą, że są ludzie,
którzy są gorsi niż oni. Pokazują, że stoją wyżej, więc robią
to samo co Bóg. W tym momencie w pewien sposób naśladują Boga.
Nie.
Moim zdaniem nie.
W
jakimś sensie tak. To jest podobny schemat. Dlaczego nam nie wolno
naśladować Boga? Przecież On jest naszym wzorem. Jezus krzyczał
„plemię żmijowe” (Ew. Matusza 12,34). Jeśli pewna partia
krzyczy „wy jesteście gorsi”, to robi mniej więcej to samo.
Katolicki
duchowny, ks. Józef Tischner, zwykł mawiać (i zgadzam się z tym w
stu pięćdziesięciu procentach!), że Boga należy naśladować a
nie małpować.
Rozwiń...
Rozwijam!
Nie powinniśmy robić dokładnie tego, co Bóg, tylko w naszych
warunkach stosować Ewangelię tegoż właśnie Boga – w naszych
warunkach, pokornie. Pokora jest bardzo ważną cnotą.
Hm...
Czy Bóg jest pokorny?
Jest.
Gdyby nie był, to byśmy cały czas Go widzieli dookoła, a Swoim
majestatem przysłaniałby nam świat i całe nasze życie.
Ale
On jest obecny w całym naszym życiu. Można powiedzieć, że On już
w jakimś sensie przysłania to życie.
Tym,
którzy przyjęli Jego Ewangelię – z pewnością tak. Ale nie
zupełnie. Nie zwalania nas z odpowiedzialności, nie uniemożliwia
nam postępowania naszą własną drogą. Co więcej... On chce
abyśmy wybrali naszą własną drogę – oczywiście w świetle
Jego Ewangelii. To jest super! To jest dopiero troskliwy Rodzic.
To
jest troskliwy Rodzic – nie mówię, że nie. Natomiast są momenty
w Pismach, gdy ten troskliwy Rodzic ma wybuchy gniewu, traktuje ludzi
przemocą. Nie mogę powiedzieć, że w tym momencie jest On
troskliwym Rodzicem.
W
TYM momencie!
No,
w tym momencie nie jest.
(Patrzę
na ścianę)
Ja tak wzdycham sobie do ostatniej Proklamacji Kościoła i widzę
jak Bóg Duchem Świętym koi nas. Chociażby tą Proklamacją.
I
nie tylko tą Proklamacją! Prorocy od wielu, wielu lat wchodzą na
wyżyny miłości...
Bo
coraz bardziej jesteśmy z miłosiernym przekazem Bożym
zsynchronizowani.
Oczywiście.
I narracja Kościoła się zmienia. Ale to by oznaczało, że Bóg
Startego Testamentu jest innym Bogiem, niż Bóg teraz?
Nie!
To ludzie wtedy byli inni. Inaczej mówi się do niemowlęcia –
inaczej do nastolatka (który się buntuje i potrzebuje surowego
Rodzica) – inaczej do dwudziestolatka – inaczej do osoby
dorosłej.
To
pewne
uproszczenie
– mówienie,
że nastolatek potrzebuje surowego rodzica. Nie wiem czy ktokolwiek z
nas potrzebuje surowego rodzica.
Ja
potrzebowałem! (śmiech)
Ja
– nie! I wolałam by moi rodzice nie byli surowi. Na przykład
świetnie się dogadywałam z moją mamą, która pozwalała mi
absolutnie na wszystko. I wystarczyło, że powiedziałam, że
wychodzę i wrócę za cztery dni, i nie było ani jednego pytania o
to, gdzie jestem. Nie potrzebowałam surowego rodzica. I uważam,
że jestem w miarę dobrym człowiekiem. Oczywiście nie fenomenalnym
– ale cały czas się staram.
A
ja trochę żałuję, że nie miałem rodziców deczko surowszych. Na
pewnym etapie mojego życia. Oczywiście cieszę się i oczywiście
zasadniczo nic bym nie zmieniał. Czasami jednak mam pretensje do
losu, że w danym momencie moi rodzice nie interweniowali. Jak tak
sobie siónde
i pomyśle
– jak
mawiał Bohdan Smoleń w kabarecie z Zenonem Laskowikiem – to wcale
nie głupieję, tylko wiedzę, że brak mi było interwencji rodzica
w krytycznych sytuacjach mojego życia. ALE jak tak sobie jeszcze
siónde
i pomyśle,
to dochodzę do wniosku, że chyba na te interwencje nie byłem
otwarty.
No
właśnie! Ja bardziej jestem zwolenniczką modelu rodzicielstwa
otwartego, w którym ja (jako dziecko) przyjdę i zapytam.
Mój
tata był zwolennikiem tego modelu, a ja tymczasem wolałem się
przed tatą ukrywać. Nie wierzyłem w to, że tata może chcieć dla
mnie dobrze... I... dziwowałem się – dlaczego on się tak na mnie
gniewa?!
Myślisz,
że twój kontakt z ojcem miał wpływ na to, jaką masz wizję Boga?
Tak!
Sądzę, że w dużej mierze. Ja przede wszystkim widzę Boga jako
tatę, przed którym czasem lubiłem uciec, bo nie wierzyłem w to,
że On ma dla mnie fajniejszy pomysł. I fajniejszy plan.
Kiedy
się to zmieniło?
Jak
trochę dojrzałem.
Masz
jakąś historię do powiedzenia na ten temat?
Tak...
Ja byłem bardzo imprezującym nastolatkiem – w prawdzie nie wśród
rówieśników z liceum. Pilnie to ukrywałem przed znajomymi ze
szkoły, bo zależało mi w liceum na opinii „grzecznego chłopca”.
Paradoksalnie to się nieco zmieniło w czasie studiów, gdy całym
sercem oddałem się nauce, a wszyscy wokół mnie ostro imprezowali.
Chciałem w czasie studiów bardzo zaimponować moim rodzicom –
zrehabilitować się. Tata mi cały czas mówił: nie
musisz.
Nie słuchałem – zadręczałem się pracą dalej. Potem w pierwszy
związek, w który na poważnie się zaangażowałem, wszedłem po
trosze wbrew mojemu tacie. Czyli znów nie słuchałem.
Tata
miał jakieś obiekcje pod względem wyboru partnerki?
Nie.
Ja miałem wolą rękę. Ale podświadomie wiedziałem, że robię
coś wbrew mojemu tacie i wbrew samemu sobie. I żałowałem potem,
że nie omówiłem projektu bycia z tą osoba z moim ojcem.
Podobny
żal czujesz, gdy wiesz, że Bóg chciałby dla Ciebie czegoś innego
– a Ty robisz zupełnie co innego?
Tak
– ja to tak czuję. To właśnie uczucie nazywa się wyrzutami
sumienia. Sumienie jest sanktuarium naszego przebywania z Bogiem. To
jest ta samotnia, w której możemy się schować i naprawdę coś z
Bogiem omówić. Tam możemy swobodnie powiedzieć do naszego Ojca w
Niebie: Tato, Abba,
czy ja robię dobrze? I zasadniczo, jeśli dbamy o to sanktuarium,
oczyszczamy je i pielęgnujemy, to Głos Boga potrafi tam kapitalnie
rezonować.
Obawiam
się, że z tym też nie mogę się zgodzić.
A
czemu?
Nie
mogę się zgodzić, bo mam doświadczenia, w których pielęgnowałam
moje sumienie, a ten Głos nie rezonował. I tak było przez wiele,
wiele lat. I chodziłam po wszystkich prezydentach gminy, po
przywódcach w Kościele, po znajomych, pytając co było nie tak.
Byłam w stanie odpowiedzieć na wszystkie pytania z wywiadu do
świątyni, miałam trzy powołania i faktycznie sporo pracowałam,
ogarniałam pracę, przyjaciół, wszystko... Oczywiście nie uważam,
że to było robione idealnie! Nigdy nie zrobimy nic idealnie...
Nie
zrobimy.
No
właśnie – bo jesteśmy tylko ludźmi. Ale cały czas robiłam to
na dobrym poziomie, z którego byłam zadowolona. A mimo moich
starań, ten Głos nie rezonował.
Czy
Ty nie szukałaś tego głosu właśnie w tych osobach, z którymi
rozmawiałaś?
Nie.
Ja szukałam go w sobie. Próbowałam go usłyszeć znowu, bo
wcześniej byłam
w stanie go usłyszeć.
Był taki moment w moim życiu, że słyszałam go bardzo dokładnie.
I on po prostu w pewnym momencie za wyłączeniem wtyczki... ucichł.
OK, nie chcę się porównywać do Jezusa na krzyżu, bo daleko mi do
ideału
Zbawiciela,
ale
byłabym
w stanie wyobrazić sobie siebie wołającą: Boże,
czemuś mnie opuścił.
Ja
w kryzysowych sytuacjach lubiłem sobie powiedzieć: Boże
czemuś mnie opuścił. Bo
wiedziałem, że w tych momentach Jezus na krzyżu jest najbliżej
mnie. To dodawało otuchy.
Mi
nie. W Organizacji Podstawowej uczą cię, że wszystko jest PROSTE,
bo Ewangelia jest prosta, więc jak się modlisz, czytasz Pisma
Święte, chodzisz do kościoła i realizujesz swoje powołania, to
jesteś dobrym człowiekiem i wszystko działa.
Nie,
nie zgadzam się. Ja teraz się nie zgodzę. Dlatego, że to nie jest
dla mnie proste tylko PROSTACKIE!
No,
tak wychowałam się...
No,
to Cię źle wychowali!
To
mam teraz podważać program Organizacji Podstawowej?! Hej, hej, hej!
(śmiech)
Nie
byłem w Organizacji Podstawowej bo jestem konwertytą.
Dlatego
mamy porównanie.
I
dlatego tu siedzimy i rozmawiamy.
Z
resztą! U kogokolwiek bym nie była, z kim bym nie rozmawiała, kogo
bym nie pytała o to, co robię nie tak, wszyscy pytali mnie, czy nie
jest coś w moim życiu za co muszę odpokutować. Po sporządzeniu
listy wszystkich rzeczy, które zrobiłam w życiu, nie byłam w
stanie znaleźć nic więcej, za co mogłabym odpokutować. W sensie:
wszystko co miałam do zrobienia w związku
z pokutą
– zrobiłam.
To pytanie, które stawiali mi wszyscy, stawiali mi na zasadzie
mechanicznej: nie słyszysz Ducha Świętego – bo nie jesteś
godna. Ja odpowiadałam: nie jestem w stanie powiedzieć, że nie
jestem godna. Bardzo chciałabym powiedzieć, że nie jestem godna,
bo wtedy tę sytuację łatwiej byłoby rozwiązać. Ale tak nie
było!
Dla
mnie to jest właśnie prostackie podejście a nie proste.
Jakie
byłoby nie-prostackie?
Gdyby
tak ktoś powiedział: wszystko będzie dobrze.... I że jesteś
SUPER! Gdyby docenił.
Ja
tego akurat nie szukałam w tym czasie.
Ale
to może było Ci potrzebne?
Nie
sądzę, bo takie zapewnienia też dostałam. Ale w
tym
czasie – nie. Szukałam
odpowiedzi i rozwiązania.
Ja
znam osoby, które mają wiele na sumieniu – i tak jak ja – swoje
za uszami, a Duch Święty jest przy nich. O, właśnie! I pamiętam
taką jedną historię, gdy nie będąc teoretycznie godnym,
usłyszałem Głos Ducha bardzo wyraźnie. Stoczony w moim imprezowym
życiu na samo dno, spotkałem człowieka – muzułmanina, który mi
powiedział: wyjdźmy
z tego miejsca.
Wcześniej zapytał się mnie, czy byłem wierzący. On powiedział:
ja
też – jestem muzułmaninem, a teraz wyjdźmy stąd...
I wyszliśmy. Dużo czasu minęło zanim odpokutowałem za to, co
robiłem wtedy, ale Duch zadziałał w grzesznej sytuacji i przez
usta innowiercy. To był eye-opener
dla
mnie. Przypomniały mi się słowa z Księgi Mormona, która mówi,
że dla Boga ciemność jest jak jasność. To było ciemne, brzydkie
miejsce, to było po zmroku – kiedy (jak mówi porzekadło) budzą
się demony... A nagle zrobiło się widno. Jeśli dbamy o
sanktuarium naszego sumienia Głos Boży może w nim pięknie
rezonować. Ale to nie warunek! Może trzeba tam czasami zrobić
przemeblowanie, wybić witraże, które się pobudowało, wstawić
nowe okna. Nie tylko (a nawet nie koniecznie) sprzątać. Witrażami
naszego sanktuarium są nasze koncepty Boga.
Mój
koncept Boga za wiele nie zmienił się od kiedy przestałam czuć
Ducha Świętego. Ani wówczas, gdy Go świetnie czułam. Mój
koncept był zawsze taki sam.
Zaczął
się zmieniać tak po półtora roku, od kiedy przestałam słyszeć
cokolwiek. I pojawiło się pytanie: co jest nie tak?
A
jak Ci się wydaje? Co było nie tak?
Dzisiaj
wiem. W tamtym czasie byłam święcie przekonana, że cały świat
jest przeciwko mnie, że Bóg mnie nie kocha, że coś
skopałam
– koniec!
Jestem stracona, przeklęta. Było dużo różnych rzeczy, tak? W
momencie, gdy starasz się rozwiązać problem i nie możesz go
rozwiązać, zadajesz sobie różne dziwne pytania – w dalszym
ciągu przychodząc do kościoła, w dalszym ciągu wypełniając
powołania, modląc się i myśląc ciągle: jakie to wszystko jest
bez sensu. Ale robisz to wszystko, bo masz ciągle świadectwo o tym,
że to jednak ma sens, chociaż go nie widzisz... A co było nie tak?
Nie tak było to, że miałam poczucie, że
to JA muszę Bogu coś oddać. Dostałam życie, dostałam
mieszkanie, dostałam pracę, praktycznie urodziłam się jako
członek Kościoła. Myślałam, że dostałam tyle błogosławieństw
w życiu, że muszę coś oddać. Więc oddawałam! Części
siebie
– po
trochu. I w którymś momencie nie było już co oddać. Wtedy
zderzyłam
się ze ścianą i odkryłam, że doba ma 24 godziny, że muszę
spać... Zdałam sobie sprawę, że nie mogę usłyszeć Głosu Boga,
bo NIE MAM NA TO SIŁY.
OK,
Księga Mormona mówi wyraźnie: oddajcie sobie siebie Chrystusowi na
ofiarę. Dokładnie mówi o tym króciutka Księga Omniego (werset
26). Ale to nie znaczy żeby się spalić i nie spać!
Teraz
– z perspektywy czasu – wiem. Ale w dalszym ciągu brzmi mi
gdzieś z tyłu głowy prezydent Eyring, który – mówiąc na
którejś konferencji do posiadaczy kapłaństwa – opowiadał, że
wówczas, gdy jego ciało nie ma już siły i pragnie odpocząć,
przypomina sobie wezwanie Jezusa Chrystusa, by iść za Nim. Wówczas
on neguje swoje ciało, idzie i wykonuje swoje obowiązki kapłańskie.
I to był ten moment, gdy ja sobie ubzdurałam, że potrzeby ciała
nie są w ogóle istotne i że najważniejsze jest, aby wykonywać
pracę Pana. Ta
praca
jest
w dalszym ciągu bardzo dla
mnie istotna,
natomiast do tego schematu i równania musiałam dorzucić samą
siebie. Nie mogę siebie wyrzucić. Jestem w tym planie istotna.
Tak.
Oczywiście, jeśli prezydent Eyring tak potrafi – doradca
prezydenta Russela M. Nelsona – to piona dla niego! Żółwik
prezydentowi Eyringowi! (śmiech)
Ty nie jesteś prezydentem Eyringiem... Hm... Ja też nie jestem. I
nie mam zamiaru być! Ja chcę być Jankiem Skupińskim i chcę robić
to, do czego Bóg powołuje MNIE.
Wiem!
Problem w tym, że to, co mówią nasi przywódcy o posłudze
pokutuje jako wzór do naśladowania dla nas WSZYSTKICH!
Ale
nie małpowania. Jeśli robimy coś kropka-w-kropkę jak robi ktoś
inny, to małpujemy tę osobę.
Dla
mnie małpowanie byłoby wtedy, gdybym lansowała się na apostoła.
A apostołem nie jestem. Moim wielkim marzeniem od dziecka było
zostanie kiedyś członkiem
Władz Generalnych.
Zawsze chciałam działać, być – nie wiem... – w prezydium
generalnym Młodych Kobiet czy Stowarzyszenia Pomocy. Chciałam
bardzo pomagać dużej grupie ludzi. Wiem, że jestem w stanie być
przywódczynią. Nie chcę, by to brzmiało tak, że uważam, że
jestem świętsza od papieża, ale po prostu mam takie pragnienie.
Zawsze chciałam to robić, bo chciałam POMAGAĆ.
Ale
pragnienie jest dobre. Można z niego wyłuskać dla siebie coś
jeszcze fajniejszego, niż to, co Ty dla siebie wymyśliłaś. Tylko
trzeba na to pozwolić. Moim marzeniem jest pojechać na misję, co
jest nie możliwe, bo dołączyłem do Kościoła późno i jestem –
dosadnie mówiąc – za stary.
Możesz
zawsze z małżonką udać na misję jako misjonarz senior.
Nie
wiem czy będę tę małżonkę miał! ALE – mogę zawsze robić
coś... adekwatnego! Mogę prowadzić bloga, mogę rozmawiać, mogę
pomagać misjonarzom. Albo coś zupełnie innego, ale takiego, gdzie
ten sam potencjał zostanie wykorzystany.
Ja
przez dwa lata pomagałam misjonarzom i sądzę, że te dwa lata
spędziłam tak, jakbym była na misji – choć byłam ciągle
tutaj.
Super!
I
uważam, że to działanie – choć nie było oficjalne, nie nosiłam
plakietki – jest równoważne wyjazdowi
na
misję.
Nie
wiesz, czy nie zrobiłaś dużo więcej niż nie jeden misjonarz!
Nie
chcę się porównywać.
Oczywiście,
nie rób tego – to ja porównuję Ciebie!
(śmiech)
Szczerze?
Wydaje mi się, że zrobiłaś bardzo dużo!
Cały
problem, o którym mówimy bierze się z tego, że ludzie cię chwalą
za to, że jesteś zajęty.
To
straaasznie głupie...
Tak!
To
nie jest mormońskie – to kalwińskie! A my nie jesteśmy
kalwinistami.
To
nie jest kalwińskie – to kapitalistyczne.
My
jesteśmy świętymi. Nie jesteśmy z założenia kapitalistami. Nie
jesteśmy też z założenia socjalistami. Każdy z nas może mieć
takie poglądy polityczne i gospodarcze – jakie chce!
Zgadza
się, ale właśnie system kapitalistyczny uczy nas, że musisz
więcej robić. Im więcej robisz – tym lepszy jesteś w systemie.
Ja tutaj nie demonizuję kapitalizmu, nie mówię, że święty
powinien być kapitalistą albo socjalistą. Wierzę,
że najlepszy jest system, który zorganizowałby Chrystus, gdyby był
Królem na Ziemi. Cóż... na chwilę obecną nie mogę zagłosować
na mojego Kandydata. Więc patrzę na różne inne opcje... I każda
z nich jest zła! W sensie: każda inna nie jest idealna.
Trudno.
Księga Koheleta mówi wyraźnie: serce
synów i córek ludzkich pełne jest zła i głupota będzie w ich
sercu, dopóki pozostają przy życiu
(9,3).
Mówi się: trudno! Dla mnie fajnymi wzorami do naśladowania poza
Chrystusem są: A – Abraham, B – Maryja. Abraham ponieważ był
gościnny, ponieważ uwierzył. To był bardzo serdeczny człowiek,
który doświadczył wspaniałej miłości Bożej. Dlatego przeraziło
go to, że Bóg przemówił do niego w rejestrze jego pogańskich
ziomków i kazał poświęcić syna (oczywiście prawdziwy Bóg
jest
miłosierny i ta historia potem dobrze się skończyła). Maryja
dlatego, że robiła to, co mogła, by realizować Boży plan w swoim
życiu. Wszystko, co się wokół niej działo, rozważała w swoim
sercu, choć nie rozumiała wszystkiego. I potrafiła jak jej
praojciec, Jakub-Izrael (ten, o którym mówiło Pismo, że zmagał
się z Bogiem i zwyciężył) postawić na swoim! Jezus na weselu w
Kanie jej powiedział: Nie
teraz – zajęty jestem, brak wina to nie nasza sprawa.
A ona – swoje. Swoje – ale w dobrym, altruistycznym celu. Do sług
powiedziała piękne zdanie o Chrystusie: zróbcie
wszystko, cokolwiek wam powie.
Jeśli
ja miałbym szukać moich idoli w Pismach Świętych, to
powiedziałbym, że Mojżesz i Józef Smith. Na pewno było jeszcze
wiele innych postaci, ale Mojżesz dlatego, że on przeszedł
kompletną zmianę swojego światopoglądu przynajmniej
trzy
razy.
Za pierwszym razem, gdy był synem w pałacu i dowiedział się, że
Izraelici cierpią. Potem, jak nie mógł wytrzymać tego stanu
rzeczy i poszedł żyć razem nimi. A potem, gdy Bóg powiedział:
nie,
słuchaj, trzeba to zmienić jeszcze raz.
Sądzę, że punktem zwrotnym dla człowieka jest zmiana punktu
widzenia, który mu przyświecał do tej pory. Na przykład: wydaje
mi się, że będę do końca życia królem w pałacu – nie, nie
będę; wydaje mi się, że będę do końca życia pasterzem owiec –
nie, nie będę. Ważna jest otwartość na to, żeby zmienić
zdanie. Na takiej samej zasadzie Józef Smith, który uważał, że
do końca życia będzie pracował w polu i będzie robił to
wszystko, co robili jego przyjaciele. Ale tak miało nie być. I był
na tyle otwarty, by usłyszeć ten głos mówiący którą drogą
miał pójść. I po drodze jeszcze parę razy musiał zmieniać
kurs. Przełomowym momentem jest ten, gdy dowiedział się: nie,
nie będziesz zwykłym chłopcem – nie będziesz taki jak inni.
Pamiętasz
momenty, gdy Twoi ulubieni bohaterowie Pism – ci właśnie lub inni
– doświadczyli Bożego miłosierdzia?
Za każdym razem, kiedy
Bóg wzywał ich, aby zrobili coś, co wykraczało poza ich obecne
możliwości (a przynajmniej tak im się wydawało). Z jednej strony
to musiało być straszne usłyszeć w wieku 14 lat, że zostanie się
prorokiem i prawdopodobnie wydawało się to Józefowi zupełnie
niemożliwe i zapewne go przytłoczyło. A z drugiej strony Bóg
pokazywał, jak wielkie ma zaufanie do Józefa i jego możliwości.
Widział dużo więcej niż młody prorok widział ze swojej
ziemskiej perspektywy... Pamiętam też chwile, kiedy Bóg karał
Józefa, zabierając mu złote płyty w momencie, kiedy popełnił
błąd w wyniku którego stracone zostały bezcenne pierwsze strony
tłumaczenia Księgi Mormona. I przyznam, że słowa „odbiorę ci
złote płyty i utracisz swój dar prorokowania” zazwyczaj czytam
„huczącym” głosem. Nie wydają mi się ciepłe i budujące.
Kiedy
Ty odkrywasz Bożą troskę i miłosierdzie najintensywniej?
No właśnie tu leży
problem. Bo do mnie Bóg przemawia zupełnie inaczej, niż na
przykład Bóg Starego Testamentu przemawia do Izraelitów i Bóg
Przywrócenia przemawia do Józefa Smitha. Wielokrotnie, kiedy
prosiłam na przykład o błogosławieństwo kapłańskie albo kiedy
się modliłam, Bóg zawsze mówił do mnie z wielką miłością.
Nawet wtedy, kiedy popełniałam masę błędów, byłam dla ludzi
okropna albo kiedy robiłam rzeczy, z których dziś wybitnie nie
jestem dumna – Bóg zawsze mówił do mnie spokojnie, zawsze z
miłością, nigdy mnie nie ganił, chociaż moim zdaniem powinnam
dostać srogą naganę za swoje postępowanie. Dlatego przez wiele
lat miałam problem z czytaniem Pism Świętych, bo nie rozpoznawałam
w nich głosu Boga – tego, którym On do mnie osobiście mówił.
Ale, tak jak już ustaliliśmy na początku – Bóg dostosowuje Swój
przekaz do ludzi, którzy go słuchają. Więc muszę chyba
przyzwyczaić się do karzącego Boga Izraelitów i zaakceptować, że
tak się do nich zwracał – dlatego, że taki przekaz najbardziej
do nich trafiał.