To właśnie, gdy jesteśmy cicho, możemy coś usłyszeć. Cisza, bywa bardzo aktywna! Cisza może mieć potężne znaczenie. Trudno podziwiać Przyrodę, gdy przed oczyma przelatują nam „pilne” sprawy, sytuacja geopolityczna albo dylemat „czy na ostatniej fakturze nie pomyliłem się o 57 groszy?”. Trudno usłyszeć cokolwiek tu i teraz, gdy w uszach mamy wciąż strzępki wczorajszych awantur. Cisza to nie tylko okazja widzenia i słyszenia (okazja, by dostrzec powody do wdzięczności!), ale także okazja nauczenia się wymowy tego obcego języka, który jest wciąż tak bardzo obcy – choć się wydaje ojczystym: języka dziecka, małżonka, najlepszej (poniekąd) przyjaciółki. Cisza jest aktywnym słuchaniem – pozwala zadawać kolejne pytania, aby lepiej słuchać, aby W RESZCIE cokolwiek zrozumieć. I wyjść z matni bezsensowych domysłów. Osobiście staram się unikać zdań typu „już wiem, o co ci chodzi!” – bo (jak każdy z nas) zwykle jestem w totalnym błędzie. Cisza bywa postawą niezwykle wymowną!
Cisza to przestrzeń dla gniewu i smutku
Cisza to moment na bycie autentycznym – szczerym z sobą samym. Daje okazję zrozumienia, co mnie w istocie boli, a co daje radość. W ciszy można podjąć bardzo ważne decyzje – na przykład: czy „to” mi służy, czy „to” do czegoś prowadzi, czy „ta osoba” jest w istocie kimś życzliwym. Cisza pozwala dostrzec na ile jesteśmy autentyczni w swoich przekonaniach i czy przypadkiem nie dajemy się „wciągnąć”. W ciszy odkrywamy skąd ten gniew i skąd ten potworny smutek. I znajdujemy rozwiązanie. ALBO... nie znajdujemy go wcale! Pozwolenie sobie na gniew i na smutek – uzdrawia. Są one częścią życia – tak było, jest i będzie zawsze.
Cisza to odpowiedź na zło
Owszem, nie zaprzeczę! Cisza bywa bolesna. Będąc cicho w trakcie nieprzyjemnej rozmowy – nadstawiamy „policzek”. Aż się prosimy, by raz jeszcze nas uderzono – może nawet mocniej. Jednakże, to właśnie cisza, pozwala „atakującemu” wyrzucić całą złość na nas. Widząc nasz spokój – sam się uspokaja. DAJEMY MU CZAS, aby usłyszał, co w ogóle do nas mówi. My też – lepiej zrozumiemy (być może, w istocie, podpadliśmy temu komuś?).
Co więcej, cisza potrafi bardzo imponować – nasz agresor robi się z chwili na chwilę spokojniejszy. Wówczas może poprosić o wybaczenie – albo odejść... na zawsze (nienawiści nie uleczy się agresywnym lekarstwem – jeśli ktoś chce być na nas zły, musimy na to pozwolić... dla własnego spokoju).
Cisza jest okazją na autentyczność. Ta daje przestrzeń wyrozumiałości – a dalej PRZEBACZENIU. To może radykalne, co powiem, ale cisza daje moment pokochania wroga. Czyni nas wyrozumiałymi – rozumiemy czyjś ból. To wierutna bzdura, że ludzie na nas krzyczą, bo mają szatańskie intencje. Szatani są przebiegli (zawsze milczą). Człowiek jest istotą cielesną (dokładnie tak, jak zwierzę). Jeśli więc krzyczy – zawsze krzyczy z bólu. Milcząc realizujemy zobowiązanie, by „płakać z tymi, którzy płaczą i pocieszać tych, którzy potrzebują pocieszenia” (Księga Mosjasza 18,9).
Cisza to chwila rozstrzygnięć
Jak już wspomniałem, cisza pozwala dostrzec na ile jesteśmy autentyczni w swoich przekonaniach i czy przypadkiem nie dajemy się „wciągnąć”. Piętnaście lat rozważałem przyłączenie się do Kościoła. „Rozważania” te często nie były – no cóż – rozważne. Przepełniała jest bowiem złość, wewnętrzne rozdarcie – pogłębiane przez informacje zupełnie ze sobą sprzeczne. To ciszy zawdzięczam ostateczną decyzję. Gdy zatroszczyłem się o samego siebie i zadbałem o ciszę, Duch przemówił wyraźniej. A ja... powiedziałem: już idę! Ustalenie daty mojego Chrztu było – podobno – rekordowo szybkie.
Bóg jest cichy – i my powinniśmy
„Nie będzie się spierał ani krzyczał, i nikt nie usłyszy na ulicach Jego głosu” mówił o Chrystusie autor Ewangelii Mateusza – przytaczając proroctwo z Księgi Izajasza (Mt 12, 19). Postępowanie Jezusa z Nazaretu pokazało kilkakrotnie, że taki był On w istocie (Łk 3,22; 18,31—34; 19,11). Jezus unikał rozgłosu. Czynił cuda – nakazując, by świadkowie trzymali niektóre z nich (co bardziej spektakularne) w tajemnicy. Zabieg ten nie udał się w przypadku wskrzeszenia Łazarza – ten wielki cud, uczyniony publicznie, zadecydował o losie Mesjasza (członkowie Sanhedrynu właśnie wtedy postanowili pozbyć się niewygodnego proroka).
Oczywiście, znane jest wydarzenie przepędzenia kupców ze Świątyni – ale Chrystus dopuścił w tamtej chwili gniew, bo był w pełnej uczciwości ze swoimi uczuciami, które kazały Mu stanąć w obronie czystości „Domu Jego Ojca”. Tutaj nie wykazał się jednak furią. Znamienne jest, że Jego akt nikogo nie zmieszał – wręcz przeciwnie, uczeni w Piśmie przyjęli ten akt z szacunkiem (J 2,18). Nawiasem mówiąc, inną sprawą jest, że widowiskowe zachowanie jakiegokolwiek Proroka w ówczesnej kulturze żydowskiej uchodziło za rzecz normalną – żeby nie powiedzieć zupełnie stosowną (przypisywanie dzisiaj Jezusowi intencji, które teraz u Niego dostrzegamy, kompletnie mija się celem – temat na osobny wpis).[*]
Ten sam Chrystus, jak i Jego Ojciec – nie grzmią, gdy ludzie postępują źle, a nawet okrutnie. Wykazują się cierpliwością i są konsekwentni w uszanowaniu wolności człowieka (nawet, gdy ta wolność wiedzie ku złemu). Co więcej, nawet Duch Święty działa po cichu (DiP 85,6). Podpowiada, pozwala dostrzec, jego podszepty bywają mocne – ale nigdy nic nie narzucają. Ponoć współczesny prorok, Józef F. Smith, gdy otrzymał objawienie dotyczące losów ludzkich w świecie duchów (DiP 138), jego doświadczenie odbyło się w absolutnej ciszy, było spokojne – choć niebywale wymowne.
Gdyby Bóg grzmiał – jak ludzie czasem od Niego oczekują – przestałby być Rodzicem, a stał się tyranem. Bóg słucha. Bóg jest cichy – więc i my powinniśmy. W ciszy poznajemy stan rzeczy, w ciszy zaczynamy rozumieć, w ciszy nie dajemy sobie żadnego prawa na ocenianie innych – ale zaczynamy rozumieć CZYJĄŚ historię.
Że się powtórzę: możemy wówczas „płakać z tymi, którzy płaczą i pocieszać tych, którzy potrzebują pocieszenia” (Mos 18,9) – wtedy nie „prostujemy” nikogo, bo i nas nikt nie „prostuje”. Z własnej woli każdy z nas obrał drogę za Zbawicielem, która wiedzie do Domu Niebiańskich Rodziców. Warto tę drogę przejść spokojnie. Gdy zapominamy o ciszy – zmęczenie jest większe. Opadamy z sił. Frustracja narasta, a my zaczynamy szukać własnych dróg na skróty i w końcu... myślimy o rezygnacji. Nie warto.
[*] Był to tak zwany „akt mesjański” – zainteresowanym Czytelnikom obiecuję powrócenie do tego fascynującego tematu.