«Siądź
po mojej prawicy,
aż Twych wrogów położę
jako podnóżek pod Twoje stopy».
Twoje potężne berło
niech Pan rozciągnie z Syjonu:
«Panuj wśród swych nieprzyjaciół!
Przy Tobie panowanie
w dniu Twej potęgi,
w świętych szatach [będziesz].
Z łona jutrzenki
jak rosę Cię zrodziłem».
Pan przysiągł
i żal Mu nie będzie:
«Tyś Kapłanem na wieki
na wzór Melchizedeka» (Psalm 110,1-4)
aż Twych wrogów położę
jako podnóżek pod Twoje stopy».
Twoje potężne berło
niech Pan rozciągnie z Syjonu:
«Panuj wśród swych nieprzyjaciół!
Przy Tobie panowanie
w dniu Twej potęgi,
w świętych szatach [będziesz].
Z łona jutrzenki
jak rosę Cię zrodziłem».
Pan przysiągł
i żal Mu nie będzie:
«Tyś Kapłanem na wieki
na wzór Melchizedeka» (Psalm 110,1-4)
W
tych trudnych dniach kolejnej próby, którą Bóg w swej opatrzności
i mądrości, której nie ogarniamy, dopuścił na Ziemię,
reflektuję nad kapłaństwem – także własnym. Posiadacze
kapłaństwa Aarona, a zawłaszcza posiadacze kapłaństwa
Melchizedeka są posyłani do domów, gdzie nie ma kapłanów w
rodzinach, by służyć. W jednym z domów trzy osoby poprosiły mnie
o błogosławieństwo. Powiedziałem wszystko, co Duch kazał
powiedzieć. Podczas udzielania jednego z nich przypomniał mi się
wiersz ks. Jana Twardowskiego:
Własnego
kapłaństwa się boję,
własnego kapłaństwa się lękam
i przed kapłaństwem w proch
padam,własnego kapłaństwa się lękam
i przed kapłaństwem klękam
W lipcowy poranek mych święceń
dla innych szary zapewne
jakaś moc przeogromna
z nagła poczęła się we mnie
Jadę z innymi tramwajem
biegnę z innymi ulicą
nadziwić się nie mogę
swej duszy tajemnicą
Ten
wiersz, znany przeze mnie na pamięć, a napisany z perspektywy
gorliwego katolika, brzmiał mi w uszach, gdy wstawałem z krzesła,
by uścisnąć dłoń Prezydenta Misji o Misjonarza Seniora, którzy
ordynowali mnie do świętego Kapłaństwa Melchizedeka –
przywróconego przez Apostołów Jana, Jakuba i Piotra Józefowi
Smithowi. Zastanawiam się jaki to był dzień dla niego, dla Proroka
Józefa. Oliver Cowdery w tamtej chwili, gdy ujrzał Boskich
Posłańców, miał się ponoć śmiertelnie przerazić. Ale
przerażenie szybko ustąpiło pokojowi i wzruszeniu.
Nadziwić się nie
mogę – swej duszy tajemnicą
– pisał polski duchowny. Ordynacja dokonuje się w sekrecie. Nie
ma pompy i parady. Nie było wielu świadków zstąpienia z Nieba
apostołów. Nikogo też sam nie przekonam, że zostałem kapłanem
Kościoła, gdyż, na moją wyraźną prośbę, był przy mnie obecne
tylko dwie osoby. Słowa, które wypowiedział Prezydent Misji
ordynując mnie, kołyszę w sercu. I... nie mogę się nadziwić.
Temu, co wydarzyło się w tamtym pokoju, a co w sekrecie trzyma moja
dusza; nie mogę nadziwić się odpowiedzialności, która na mnie
spadła, ale też nie mogę się nadziwić pięknem tego
doświadczenia, gdy błogosławię Sakrament lub udzielam
błogosławieństwa siostrom i braciom. I przede wszystkim nie mogę
się nadziwić jednej rzeczy: DLACZEGO
JA?
Bóg
wezwał do Kapłaństwa Melchizedeka osobę najmniej do tego się
nadającą – w mojej osobie. Jestem przekonany, że wpis ten
czytają osoby, które znają mnie od lat. Myślą sobie pewnie: to
jest ten koleś, który...; to jest ten sam człowiek, który...;
teraz taki święty, a przecież kiedyś....
To prawda, przeszłość mnie ściga, ale choć ludzie chcą ją
wydobyć na moją niekorzyść w jakiejś świeżej formie, płonie
ona w piecu Bożego miłosierdzia, gdzie na zawsze zmieniała swój
kształt. Można ją tylko interpretować.
Faktem
jest, że byłem człowiekiem błędu. Trudno. Nie zmienię
przeszłości. Mogę tylko oddać się w pełni posłudze i ufać, że
– jak mówiła Julianna z Norwich – teraz „wszystko będzie
dobrze”, a przynajmniej deczko lepiej niż w dniu wczorajszym.
Dostałem namaszczenie – ja: nauczyciel
Położył się na mnie las rąk – marzenie
Wiele się – w końcu! – podniosło do góry
Wielu przyznało rację…
Dumam i myślę nad równością wszystkich
I sprawiedliwością – co wybiera tylko paru – niewielu
Dumnie teraz patrzę w przyszłość – moją: nauczyciela
W Domu Izraela – ogorzałym od chętnych słów mordek
Czekam olśnienia – że może
Pójdzie za mną choć część rodu Dawida
Dokąd? Sam wciąż nie wiem
Bo jak każdy – też błądzę
To
z kolei wiersz członka naszego Kościoła, Pawła Chwańki. Wiersz o
dziwnej konkluzji. Jak ten, który błądzi sam, może pociągnąć w
jakimkolwiek słusznym kierunku Izrael, ludzi Syjonu? Odpowiedź jest
jasna: może! A nawet powinien. Bo bycie kapłanem to służba.
Służba Ojcu i Synowi w Duchu Świętym. Samemu można sobie być
błędnym – pełnym błędów – rycerzem, ale warto ciągle
walczyć – i ciągle w słusznej sprawie. Sprawa ta to przywracanie
światu Ewangelii, głoszenie jej ze wszystkich sił nawróconym
sercem, a nawet – jak mówił Prorok Russel – „nawróconym
oddechem”. Ta służba to budowanie Królestwa Bożego, już tu
teraz na ziemi – słowem, Błogosławieństwem i Sakramentem. Ta
służba to dzieło Boga i to On w ostatecznym rozrachunku wykonuje
całą naszą pracę.
Źródło fotografii: askgramps.org