Przejdź do głównej zawartości

Miłość i odpowiedzialność. ROZMOWA Z ELIZĄ

[KARTKA Z KALENDARZA]

16 kwietnia 2015

Zapis poniższej rozmowy z Elizą ma długą historię. Rozmowa o „Miłości i odpowiedzialności” Karola Wojtyły odbyła się u mnie w domu 16 kwietnia 2015 roku, została zarejestrowana na dyktafonie. Później wróciliśmy do niej na komunikatorze. Tę wersję, oczyściwszy z licznych interpunkcyjnych i stylistycznych błędów, wkleiliśmy w dokument tekstowy i niezależnie dopracowaliśmy porównując z rozmową nagraną. W trakcie pracy do głowy przychodziły kolejne pomysły, którymi dzieliliśmy się ze sobą drogą mailową. Ponadto nasza rozmowa wymagała przewertowania książki Wojtyły celem znalezienia cytatów. Nie wszystkie jednak zdania z książki (zaznaczone w tekście KURSYWĄ) przytaczane są dokładnie, ale odzwierciedlają tę wersję, którą byliśmy w stanie przytoczyć w trakcie pierwotnej rozmowy.
Moje refleksje o nauczaniu papieża-Polaka, choć nie uległy do dziś dnia zmianie, pisane były w czasach, gdy byłem jeszcze katolikem – stąd brzmieć mogą nieco anachronicznie. Niniejszy tekst ukazał się pierwotnie na stronie Areopag21.
Zainteresowanych odsyłamy do pozycji: Karol Wojtyła, „Miłość i odpowiedzialność”, Lublin 2010

Jan Paweł Skupiński: Jak się cieszę, że w końcu zgodziłaś się na rozmowę.

Eliza: Już się jej trochę boję. Będziesz ją chciał opublikować na blogu, a ja już się obawiam, że coś chlapnę i to pójdzie w świat.

JPS: Co trzeba, to się wytnie, a ja włożę ci w usta jakiś odkrywczy komentarz.

E: Nie bądź wredny. Sama sobie poradzę...

JPS: Odgryzam się po twoim ostatnim komentarzu na imprezie ;-)

E: A więc jest 1 do 1 :-)

JPS: Wracam do zdania Karola Wojtyły, które ostatnio poruszyliśmy: łączność osoby ludzkiej ze światem zaczyna się w prawdzie na gruncie przyrodniczym i zmysłowym, ale kształtuje się dopiero w sposób człowiekowi właściwy w orbicie życia wewnętrznego. Nie wiem czy cytuję dosłownie.

E: Tak jest w istocie. I warto tu zaznaczyć, że nasze życie wewnętrzne różni się od życia wewnętrznego zwierząt. Między naszym życiem wewnętrznym a życiem wewnętrznym zwierząt jest przepaść nie do przejścia. Choć czasem wydaje się, że jest inaczej. Oczywiście zwierzęta też pragną ciepła, przyjemności, sympatii. Ale w życiu ludzkim do poszukiwania tych samych wspólnych wartości wkradają się jeszcze ludzkie pytania: czy czynię dobrze? Czy dobrze szukam? Czy tego mi naprawdę potrzeba? I one cechują nasze życie wewnętrzne.

JPS: Tych pytań, które wymieniasz, nie stawiają sobie małe dzieci. I chyba ten fakt najlepiej ilustruje, że wymienione przez ciebie pytania są kwestią pewnej dojrzałości, nie są naszym ludzkim handicapem... Porozmawiajmy więc o życiu wewnętrznym ludzi. Wpadłem na pomysł naszej rozmowy na rzecz bloga wówczas, gdy parokrotnie poruszyliśmy temat relacji damsko-męskich. Czy po prostu małżeńskich. Nie chciałem skupiać się na relacjach intymnych w ogóle, ale na tych charakterystycznych dla rodziny, małżeństwa.

E: Ale innych nie pominiemy. Po pierwsze dlatego, że uczucia typowe dla relacji damsko-męskich spotykane są, choć marginalnie, to jednak także w relacjach męsko-męskich i damsko-damskich. Po drugie, zażyłość i uczuciowość, którą realizują małżonkowie mogą zawsze realizować między sobą mężczyzna i kobieta, którzy małżeństwem nie są. Po trzecie seksualność może się wkradać w różne relacje (gdzie nie powinna wystąpić) w destruktywny sposób.

JPS: Myślisz o wykorzystaniu.

E: Tak. I w tym momencie wraca do mnie historia Pabo. Jego opiekunowie – tak ich nazwijmy – gdy był mały z pewnością tłumaczyli sobie, że czynią dobrze. Ale ich własne egoistyczne zachcianki przysłoniły najwyższe w ich życiu dobro – szczęście ich dziecka. Pabo został okulawiony i tego okulawienia trudno się pozbyć, gdy w imię przyjemności poświęcana jest niewinność słabej ludzkiej istoty.

JPS: Rozmawiałaś ostatnio z Pabo?

E: Tak. I muszę przyznać, że terapia, na której teraz jest bardzo dobrze na niego wpływa. Trafił pod skrzydła pewnego pana, który pomógł wielu osobom jak on poranionym.

JPS: W kontekście nauczania Karola Wojtyły opiekunowie Pabo byliby utylitarystami.

E: Nie! Byliby bestiami. W prawdzie w Miłości i odpowiedzialności nie ma nic o wykorzystaniu chłopca przez mężczyznę i kobietę (sam temat był być może dla papieża-Polaka jakąś totalną egzotyką), to jednak w świetle jago nauki o człowieku, w świetle nauczania katolickiego oraz zdrowego rozsądku, opiekunowie Pabo byli bestiami. Zarówno opiekunka jak i opiekun. Ich męskie czy kobiece potrzeby nie usprawiedliwiają ich.

JPS: Ale ja celowo odwołuję się tutaj do Wojtyły, który tak właśnie mówił o utylitaryzmie w kontekście relacji seksualnej lub seksualnie zabarwionej, czy w ogóle przyjemnościowej. O! Tak ją nazwijmy – „relacja przyjemnościowa”. W takiej relacji jest obecne nastawienie na użycie drugiej osoby. Utylitaryzm obecny w relacji bazującej na przyjemności staje się programem konsekwentnego egoizmu i – co ważne – może mieć pozór altruizmu. Dlatego zwykle molestnaci mówią o swych czynach, gdy już siedzą za kratkami: „chciałem dobrze / chciałam dobrze”.

E: Twoi mormoni, którymi tak się pasjonujesz, mają w swej deklaracji Kościoła o rodzinie ważne zdanie: ostrzegamy, że jeśli „rodzice” w niestosowny sposób posługują się swoimi dziećmi, czekają ich kary, o których ostrzegali starożytni prorocy. Mogę tylko dodać „Amen”!

JPS: Ela! Ty tak ciepło nagle o mormonach! :-)

E: Poniosło mnie! Współczuję Pabo i za niego trzymam kciuki... Nawiasem mówiąc: co deklaracja Kościoła mormońskiego o rodzinie robi na ścianie w Twoim dużym pokoju? Lubisz ją sobie codziennie poczytać?

JPS: Lubię sobie na nią zerkać. Dodaje wiary w to, że poza Kościołem katolickim podejmowane są piękne inicjatywy na rzecz rodziny. No właśnie, wróćmy do tematu rodziny i małżeństwa. I oddajmy głos Karolowi Wojtyle: Moralność seksualna wynika nie tylko stąd, że osoby mają świadomość celowości życia seksualnego, ale również stąd, że mają świadomość, iż są osobami. To z Karola Wojtyły. Jeśli dwie osoby wstępują w związek sakramentalny, wiedzą ku czemu skierowana jest ich seksualność. Widzą jej celowość.

E: Dokładnie tak. Zwierzę nie rozumie swojej seksualności. Dąży do przyjemności i tę skłonność ma też człowiek, ale człowiek widzi (czy poznaje) jaka jest natura jego popędu seksualnego, wie, że jego celem jest prokreacja – wie, choć wcale nie musi aktualnie odczuwać potrzeby posiadania potomstwa.

JPS: W porywy seksualne wkrada się zatem rozsądek, który podpowiada czym jest popęd seksualny i ku czemu zmierza. Bóg chce, by człowiek posłużył się rozsądkiem i tę naturę popędu seksualnego dojrzał. Dlatego w Kościele katolickim – między innymi dlatego – małżeństwo jest sakramentem. Jest instytucją założoną przez Boga (stwórcy natury), który przez ten znak sakramentalny komunikuje wiernym Swój plan wobec mężczyzny i kobiety, i ich seksualności.

E: Masz skłonność do przeskakiwania do konkluzji.

JPS: Taki zryw apologetyczny... Ale chyba się rozumiemy? Ostatecznie według autora Miłości i odpowiedzialności kanwą etyki seksualnej jest układ kobieta-mężczyzna oraz – w aspekcie celu – rozrodczość.

E: I to sprowadza nas do kolejnego tematu. A co z relacjami jednopłciowymi?! One okazują się tutaj nie do przyjęcia?

JPS: Nie sądzę, by były nie do przyjęcia. W świetle tego, co powiedzieliśmy nie do przyjęcia jest w z punktu widzenia tej drogi jaką jest duchowość katolicka podniesienie relacji jednopłciowej do tej rangi, którą cieszy się związek heteroseksualny. To dlatego, że dwóch homoseksualistów czy dwie homoseksualistki nie będą mieć ze sobą dzieci w wyniku aktu seksualnego.

E: Powiedziałeś „drogi”. A zatem katolicyzm jest drogą? To takie lekko buddyjskie...

JPS: O tym, że katolicyzm jest drogą jestem bardziej niż przekonany. Używając – choć może kulawo – terminologii marksistowskiej katolicyzm to taka „nadbudowa”, coś plus, pociągnięcie dalej. W tym wypadku ku Bogu, który na tej drodze objawia wierzącemu swoją wolę. A zatem jeśli ktoś jest homoseksualnym katolikiem (i naprawdę jest katolikiem) to na drodze katolickiej odkrywa, że czeka na niego większe szczęście, gdy pojmie istotę właściwego (z Bożego punktu widzenia) kierunku popędu seksualnego. Nie będzie więc realizował popędu seksualnego w akcie stosunku z osobą tej samej płci. Jeśli ktoś chce być przede wszystkim gejem lub lesbijką, nie musi wchodzić na drogę katolicką, bo – przy najlepszych chęciach – znajdzie się w sprzeczności.

E: Myślałam, że jesteś bardziej otwarty wobec homoseksualizmu. I znów przeskakujesz do konkluzji.

JPS: Nie znaczy, że nie możemy porozmawiać. A czy jestem otwarty? Jestem. I chyba zawsze będę. Mówię tylko tutaj o odkryciu przez osobę homoseksualną katolicyzmu jako drogi ku prawdzie, szczęściu i pokojowi.

E: Ku nirwanie!

JPS: I kto tu jest złośliwy?! Elizo, jeśli ktoś odkrył drogę katolicką jako słuszną, nie będzie próbował mącić w jej sakramentologii. Jeśli się z tą drogą nie zgadza i chce iść inną drogą, to droga wolna! Jeśli ktoś jednak opowie się za drogą katolicką, to widzi wyraźnie, że ciało powinno być pokorne wobec wielkiej sprawy ludzkiego szczęścia i że często ciało stwarza sugestię i zawiera klucz do otwarcia jego tajemnicy. Przez szczęście rozumiemy szczęście, które obiecuje Bóg. I tylko o takie szczęście mi tu chodzi.

E: Jednego nie rozumiem. Myślałam, że – przynajmniej w polskich warunkach – to katolik odkrywa w sobie homoseksualizm, a nie homoseksualista odkrywa w sobie katolicyzm...

JPS: Tak dzieje się w istocie. Dlatego w naszych warunkach (wszechobecnego katolicyzmu) gdy odkryjemy naturę naszych poruszeń i skłonności (na przykład seksualnych) musimy dokonać wyboru. Na pewnym etapie zawsze staje przed nami zadanie: jaki styl życia wybieram? Czy wybieram styl życia rodziców? Czy uznaję autorytet znanych mi „proroków”? Czy chcę realizować wszystkie moje popędy czy mogę z któregoś zrezygnować na rzecz piękna lepszej jakości? Czy droga, na którą mnie wprowadzono odpowiada mi czy nie? Do każdej odpowiedzi mamy prawo. I mamy prawo do każdej drogi.

E: No ale co jeśli (gdybym była homoseksualistką) chciałabym, by Kościół dostrzegł moje potrzeby?

JPS: Kościół dostrzega różne potrzeby, ale bycie w Kościele to bycie w jakiejś religii. A religia to zawsze coś – wracam do tego co powiedziałem – in plus, coś więcej, wyżej ziemskich potrzeb. Ostatecznie wejście na drogę danej religii to zawsze jakaś rezygnacja z naszego małego, doczesnego dobra „x”, na rzecz większego dobra „Y” i zawsze łączy się z wyrzeczeniami – o czym mówił Pan Jezus, pisali Apostołowie, a teraz muszą podtrzymać biskupi i nauczyciele. Wybór religii tej czy innej zawsze wiąże się z wyrzeczeniami dlatego, że taka jest natura religii – w religii odkrywamy bowiem dobro wyższe od doczesnego. I czasami, na jakimś etapie doskonalenia się wielcy święci niekiedy wyrzekali się nawet tego, co bezsprzecznie wszyscy uważają za dobre: rodziców, rodziny, pracy, czasu wolnego... przyjaźni. O tym dowiadujemy się z ich życiorysów.

E: Ale mam nadzieję, że nie uważasz, że inna droga niż katolicka jest bezwzględnie zła?

JPS: Jako katolik wcale tak nie uważam. Muszę zgodzić się z tym, że Duch Boży może wejść w każdą sytuację, drogę i – wróćmy do tematu – też w relację homoseksualną. Ale gdy to uczyni może się okazać – nie mówię, że na pewno tak się stanie! – iż partnerzy odczują, że w ich relacji jest „coś nie tak”.

E: Poznałeś TD?

JPS: Chyba nie, a co?

E: Przez wiele lat był niewierzący. Przez ogłoszenie na stornie internetowej znalazł koleżankę do seksu. Serio. Ona w czasie ich znajomości nawróciła się. Dalej się spotykali, mieli miłe chwile, ale nagle w ich rozmowach pojawił się Bóg. I w końcu TD sam się nawrócił.

JPS: A ta dziewczyna?

E: Została jego żoną :-) Wróćmy do tematu homoseksualizmu. No właśnie, nie sądzisz, że dobre – z Bożej perspektywy – wartości mogą pojawić się w relacji nieformalnej. Na przykład między dwoma homoseksualistami?

JPS: No właśnie... bo miałem skończyć myśl. Relacja między dwoma homoseksualistami może zawierać w sobie miłość. Jak pisał Wojtyła miłość między kobietą a mężczyzną jest jedną z konkretyzacji miłości w ogóle.

E: Ale co oznacza miłość? Oznacza troskę o drugiego. Kochanie kogoś nie tyle z jego wadami i zaletami, ale wbrew wadom i mimo licznych zalet. I do tej sprawności moralnej mają dostęp również osoby homoseksualne.

JPS: Dokładnie tak. I miłość nie ma nic wspólnego z seksem. Gdy identyfikuje się miłość z seksem, dochodzi do sprzeczności. Pożądanie cielesne jest nastawione na maksimum przyjemności, podczas gdy miłość – na maksimum duchowego i moralnego dobra dla drugiego.

E: To z Wojtyły?

JPS: Nie, sam to wymyśliłem :-) Ale, owszem, inspirowałem się Janem Pawłem II. Jeśli jesteśmy chrześcijanami, chodzi nam o dobro w religijnej perspektywie. Chodzi nam na przykład o zbawienie drugiego człowieka. W tym miejscu warto Karola Wojtyłę zacytować: W aksjologii personalistycznej wartość osoby jest zawsze wyższa niż wartość przyjemności.

E: „Aksjologia”, w dodatku „personalistyczna”. Matko kochana, co za słownictwo! Rozumiem, że czytelnicy twojego bloga są w tej terminologii biegli?! Ale mógłbyś to ująć własnymi słowami?

JPS: Chodzi mi o to, że świat wartości mający za punkt odniesienia osobę, nie będzie wartości osoby przyćmiewał wartością cielesnej przyjemności. Osoby, również heteroseksualne (bo nie tylko o homoseksualistach tutaj mowa), nastawione na życie hedonistycznie, są samolubne. I, oczywiście, mogą swą postawę uzasadniać dobrem wspólnym – na przykład, że chcą swojej i czyjejś przyjemności – ale taka filozofia życia to tylko kamuflaż dla egoizmu i z czasem okazuje się, że osoby takie są w gruncie rzeczy egoistyczne, a ich deklarowany altero-centryzm (skupienie na dobru drugiego człowieka), był niepełny, słaby i powierzchowny, a skrywał zwyczajny egoizm. Miłość to ciągła walka z egoizmem. Egoizm za to wyklucza miłość, ale dopuszcza pewną kalkulację i kompromis.

E: Ale czy Twój altero-centryzm nie może mieć miejsca w relacji między dwiema osobami jednej płci?

JPS: Może. I powinien. Przy czym, podkreślmy, jeśli dany homoseksualista jest wierzący, to będzie starał się o dobro duchowe dla drugiej osoby. Znając Bożą wolę wobec seksualności człowieka, nie będzie realizował jej w sposób sprzeczny z Bożym planem. A altero-centryzm jest typowy dla licznych relacji dwóch osób jednej płci. Jest on obecny w relacji brat-brat, siostra-siostra, przyjaciel-przyjaciel i może być obecny w relacji homoseksualista-homoseksualista. Tyle że w tej ostatniej, jeśli jej podmioty są na drodze katolickiej i gołym okiem widzą, że akt seksualny jest czymś właściwym małżeństwu otwartemu na wydanie potomstwa, ograniczą ekspresję swoich uczuć.

E: Janek, jak można „ograniczyć ekspresję swoich uczuć”?! Czy do reszty cię pogięło?!

JPS: Spokojnie, spokojnie, wyszliśmy od miłości. Jeśli kocham daną osobę i kocham Boga i wiem, że Bóg nie chce, by osoby jednej płci ze sobą współżyły, to jeśli ten drugi („moja dziewczyna”, „mój chłopak”) jest też wierzący (wierząca), nie zrobię w tej relacji nic sprzecznego z Bożą wolą.

E: To co?! Pozbyć się czułości?!

JPS: Absolutnie nie! Czułość to zakomunikowanie bliskości i życzliwości (Karol Wojtyła) I jak pisał cytowany tu na potęgę autor, do czułości każdy ma prawo. Czułość jest potrzebna! Czułość istnieje w licznych przyjaźniach i jest ich komponentem. Ponieważ czułość wyraża bliskość i troskę, sprzeciwia się pożądliwości i zmysłowości. Czułość nie może sprzeciwiać się trosce o dobro drugiego człowieka, również duchowe. Miłość (w której czułość się zawiera) to komunikat: nie pragnę ciebie jako dobra, ale pragnę twojego dobra. Stąd osoby homoseksualne (jeśli są katolikami) unikają niektórych zbliżeń, a heteroseksualni narzeczeni stronią „póki co” od seksu. Jednak w żadnym wypadku czułości unikać nie można. A jak zauważa Wojtyła prawdziwa czułość ma za cel zakomunikowanie bliskości i troski i sprzeciwia się pożądliwości i popędom.

E: A jeśli dane dwie osoby nie są zdolne do tego, by nie współżyć.

JPS: To nikt ich z Kościoła nie wyprasza! Jeśli rozumieć katolicyzm jako drogę, to ci, którzy chcą wierzyć, ale nie mogą jakichś rozkoszy się wyrzec, byliby na początku tej drogi. Ci, którzy potrafią się wyrzec grzesznych zachowań na tej drodze są dalej. A ci, którzy na tej drodze wyrzekli się dla Boga wszystkiego, nawet dobra, są mistrzami duchowości. A zatem ci, co są na początku drogi powinni liczyć się z tym, że są na razie oddaleni od sakramentów, gdyż nie potrafią powstrzymać się od grzechu. Ponieważ katolicyzm jest drogą, to na tej drodze mamy wiele etapów. Ja ograniczyłem się do trzech. I czasem zdarza nam się przemieszczać na tych etapach dalej – lub wracać Na danym etapie potrafimy zrezygnować z czegoś, ale nie z czegoś innego i Kościół liczy się ze słabością człowieka. Stąd inicjatywa by osoby wierzące i homoseksualne objąć jakąś formą duszpasterstwa i przygarnąć pary niesakramentalne, dać im to, co Kościół może im dać na ich danym etapie i – być może – dalej pokierować ku temu pięknu, które promuje wiara katolicka.

E: W duszpasterstwie osób homoseksualnych jednak akcentuje się promowanie wśród nich idei rodziny. Chodzi mi o to, że zachęca się te osoby do wejścia w związek damsko-męski, zawarcia małżeństwa i do spłodzenia dzieci.

JPS: To margines. To wymysł jakichś pojedynczych duszpasterzy.

E: Nie wydaje mi się. Tymczasem omawiany przez nas kardynał Wojtyła sam zauważa: wola nie znosi narzucania sobie przedmiotu jako dobra. Chce sama wybrać i sama zaafirmować, wybór jest bowiem zawsze afirmacją wartości przedmiotu, który się wybiera. Czy osobie homoseksualnej można narzucić: „afirmuj osobę płci przeciwnej a nie twojej własnej”?

JPS: Nie. Nie można. Jak nie można oczekiwać od heteroseksualisty (mężczyzny) by zakochał się w koledze. Ludzie nie są robotami, które dowolnie można przeprogramować. Ale – powtarzam – jeśli najpierw odkryło się piękno drogi chrześcijańskiej (życia zgodnie z Ewangelią) to następstwem jest to, że nie będzie się chciało robić czegoś wbrew tej drodze i wbrew Bogu. Jednakże, oczywiście, ludzie są tylko ludźmi, są słabi i delikatni i na tę kondycję Kościół jest otwarty, ale według słabości nie normuje się zasad duszpasterskich. Ostatecznie bowiem religia to pewne wyzwanie, którego piękna nie mamy podpowiadanego przez serce i sumienie zawsze, ale które potrafimy odkryć. I zrozumieć to piękno. A zmysłowość może przeszkadzać w odkryciu i przeżyciu tego piękna.

E: Tylko że różne rzeczy są dla nas piękne.

JPS: Jeśli się wierzy, to wierzy się też w to, że Boża droga prowadzi do piękna najwyższej jakości.

E: To... „piękne” co mówisz, ale nie można tej samej wartości (tego samego piękna) imputować wszystkim. Gdy chodziłam z moim chłopakiem (potem mężem), rozumiałam to, o czym mówisz i nie zawiodłam się. Ale wszystkim relacjom heteroseksualnym – wróćmy ostatecznie do nich – właśnie tej samej wartości tego samego piękna zaimputować się nie da. Nie można od wszystkich oczekiwać, by docenili wartość drogi katolickiej.

JPS: Owszem, i wbrew temu co głoszą niektórzy apologeci chrześcijańscy to nie jest tragedią, że się to nie udaje. Piękno samego życia na ziemi polega też na tym, że SMAKUJEMY ŻYCIA, rozważamy za i przeciw. Spotykamy ludzi, którzy różnie myślą i to wszystko nas ubogaca. Ale smakowanie życia nie może być wartością samą w sobie, choć niektórzy na tym poprzestają. Zacytujmy znów Karola Wojtyłę: bardzo wiele zła płynie z subektywistycznej wizji szczęścia, w której pełnia dobra została zastąpiona przez sumę przyjemności. Myślę tu o wszelkiej przyjemności: doznań cielesnych, uniesień duchowych, magii podróży, czarowi spotkań. Na drodze rozważania za i przeciw, warto czasem jednak zatrzymać się i dojść do konkluzji.

E: To co mi się podoba w relacji małżeńskiej to właśnie spotkanie. Spotkanie dwóch osobnych bytów, podmiotów. I wzajemne pokochanie.

JPS: Myślę, że też zdrowszy jest układ, gdy z czasem poznajemy coraz więcej dobrego o osobie kochanej oraz sami coś za każdym razem nowego dobrego wnosimy. I to oczywiście dotyczy też przyjaźni. Wszystkich przyjaźni i wszystkich konfiguracji miłości. Okres oczekiwania na zbliżenie typowy dla relacji narzeczeńskich to odkrywanie nakazów zawierających się w czystości. Czystość zawiera dwa nakazy: pozytywny MIŁUJ i negatywny, WIĘC NIE UŻYWAJ. Być czystym to mieć przejrzysty stosunek do osoby. Nie używanie drugiego człowieka do zaspokojenia własnej cielesnej potrzeby jest wtórne wobec miłości i czystości i z nich wypływa.

E: I nie można mówić, że w małżeństwie w reszcie można sobie poużywać. W małżeństwie pożądanie zostaje podporządkowane miłości, bo pożądanie (posłuszne miłości) znalazło moment swego wyrazu i zawsze pozostaje sługą miłości, a nie jej panem.

JPS: Twój mąż to szczęściarz.

E: Wiem :-)

JPS: Jesteście przyjaciółmi?

E: Jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi. Zacytujmy Wojtyłę: miłość oblubieńcza musi zawierać w sobie strukturę przyjaźni. Mój mąż jest mi jak brat, kumpel, kompan, partner i kochanek. Oczywiście nie zawsze oglądam z nim mecze – ale zdarza się. Nie zawsze robię z nim zakupy, bo wiem, że on tego nie znosi. Ale jest sto różnych rzeczy, które nas łączą. I zgadzam się z Wojtyłą. Ujmę to tak: małżeństwo musi być czymś więcej niż wspólnotą łoża i stołu. Małżeństwo to nie tylko relacja, gdzie może być seks i którego clue to zarządzanie sprawami gospodarstwa domowego. Jeśli małżeństwo jest tylko „wspólnotą łoża”, to z czasem gaśnie i blednie, jeśli małżeństwo to tylko „gospodarstwo domowe”, to z czasem robi się po prostu nudne. Małżeństwo musi mieć strukturę przyjaźni. Musi być wieloaspektowe. I o to trzeba dbać. Trzeba cały czas dbać o związek i o drugą osobę.

JPS: Mężczyzna i kobieta, których miłość gruntownie nie dojrzała, nie skrystalizowała się jako pełnowartościowe zjednoczenie osób, nie powinni zawierać małżeństwa, nie są bowiem gotowi do tej próby jaką ono stanowi.

E: To Twój pomysł?

JPS: Nie, to cytat z Miłości i odpowiedzialności. Ale to mało odkrywcze zdanie w kontekście tego, o czym mówisz. To zdanie Karola Wojtyły wynika z jego trzeźwego oglądu sytuacji rodzin. A w kontekście troski o związek przychodzi mi na myśl inne zdanie, że im więcej poczucia odpowiedzialności za osobę tym więcej prawdziwej miłości.

E: Dokładnie.

JPS: Nie współżyliście przed ślubem, prawda?

E: Nie.

JPS: Nie bałaś się po ślubie, że w waszym pożyciu pójdzie coś „nie tak”.

E: Ależ oczywiście i to dodawało miłej pikanterii. I dochodziło do zabawnych sytuacji, które przemilczę :-) I to było piękne. Takie poznawanie się, zgrywanie, badanie się nawzajem i odkrywanie. O tym właśnie pisał Wojtyła, gdy mówił, że we współżyciu jest subiektywność. Czyli, że współżycie to spotkanie dwóch podmiotów, dwojga osób, które tworzą swoją własną wyłączną przestrzeń. I w małżeństwie dwoje osób czyni to na takiej samej zasadzie, jak każdy z nas tworzy przestrzeń swoją, swoją osobność, indywidualność. To jest właśnie typowe dla małżeństw, że są przestrzenią wyłączności, w której powstaje bardzo oryginalna synchronizacja dwóch osób.

JPS: Czyli chcesz przez to powiedzieć, że nie ma dwóch takich samych związków damsko-męskich?

E: To chyba jasne. Małżeństwa są co najwyżej podobne. Jak różni ludzie są do siebie podobni. Ja widzę, że jesteśmy bardzo podobni do małżeństwa moich teściów. Ale tylko podobni. Mój mąż nie stworzył ze mną kalki związku swoich rodziców. To niemożliwe.

JPS: Ale wróćmy do kwestii współżycia. Karol Wojtyła pisał, że wstyd seksualny nie jest ucieczką przed miłością – jest otwieraniem sobie drogi do niej. A „wstyd” to czasem nie „blokada”?

E: Nie! Wstyd to cnota, a blokada to zaburzenie. Wstyd jest czymś świadomym. Dlatego wstyd nie jest zwykle domeną małych dzieci. One muszą nauczyć się wstydu, poznać swoją wartość i o to powinni zadbać rodzice. A w kontekście wstydu jako pewnej świadomej funkcji warto przypomnieć, iż Jan Paweł II – i nie tylko on – pisał, że człowiek czysty to człowiek opanowany. To człowiek, który wierzy w Boga, zna wartość swojego ciała i swojej duszy i broni jej świadomie przed tym, co Bogu niemiłe. Niestety często wśród wierzących są ludzie seksualnie zablokowani. Oczywiście nie potępiam ich, ale ich problem polega na tym, że im wydaje się, że są wstydliwi, podczas gdy są zwyczajnie seksualnie niedojrzali. I nad tym też trzeba popracować, by odblokować się, poznać swoje ciało, poznać wartość swojej duszy i nauczyć się wstydliwości.

JPS: No właśnie: poznać swoje ciało... Czy to nie furtka dla eksperymentów seksualnych?

E: Dla osoby niewierzącej pewnie tak. Ale eksperymenty seksualne nie są jakimś warunkiem poznania siebie, nie są też gwarantem poznania siebie. To wierutne kłamstwo. Osoba wierząca tymczasem zna duchową wartość swojego ciała oraz wie, iż każdy fakt współżycia płciowego mężczyzny i kobiety z natury rzeczy staje w orbicie celowości tego współżycia. Chodzi o wydanie potomstwa. Toteż chrześcijańscy małżonkowie nie będą robić nic wbrew naturze swego współżycia. Dostosują je też do warunków, które natura tworzy.

JPS: Panować nad popędem seksualnym to właśnie przyjmować do wiadomości jego celowość w stosunku małżeńskim.

E: A to był który Jan Paweł? :-)

JPS: Jan Paweł II ;-) Jedno co mi się nie podoba, to takie wyłącznie „prokreacyjne” myślenie o małżeństwie. Gdy o nim słyszę, od razu czuję jak budzi się we mnie feminista. Mam ochotę krzyczeć, że kobiety traktuje się w katolicyzmie jak inkubatory.

E: Tak nie jest. Ale, owszem, wielu duszpasterzy o tym zapomina i gdy piszą coś o małżeństwie to cały czas mówią o płodności i dzieciach. Dlatego cenne jest to co powiedział jakiś czas temu żartem papież Franciszek, by z małżeństwa nie robić „królikarni”. Sakramentalny związek mężczyzny i kobiety to też rozrodczość. Tymczasem jak pisał Jan Paweł II małżeństwo jest instytucją miłości a nie tylko płodności.

JPS: I chyba często też zapominamy o tym, jakiej miłości instytucją jest małżeństwo sakramentalne. Ja trzymam się swojej koncepcji katolicyzmu jako drogi. Otóż, będąc na tej drodze chcemy wstąpić w związek małżeński, który zobowiązuje nas niekiedy do układu heroicznego i mistycznego. Sakramentalne małżeństwo zobowiązuje do praktykowania wielkich chrześcijańskich cnót, włączenia w związek damsko-męski Boga, odkrywanie natury relacji między Chrystusem a Kościołem, której to relacji znak sakramentalny jest symbolem – i tymi rzeczami małżeństwo sakramentalne różni się od małżeństwa po prostu.

E: I pewnie coś w tym jest. Ostatecznie, gdybym tylko chciała założyć spółkę cywilną z moim życiowym partnerem w różnych przyziemnych celach, nie wstępowałabym w małżeństwo kościelne... A wstąpiłam. Czyli zależało nam na religii.

Popularne posty z tego bloga

Znani „mormoni”, czyli ośmioro najsłynniejszych Świętych

Dziś trochę z innej beczki i trochę dla rozrywki. Ach, kimże są i gdzie są ci „mormoni”? To pytanie ciśnie się na usta wielu osobom uważającym, że jesteśmy dziwną podziemną sektą, która w tajemnicy przed światem kryje swych wyznawców. Tak – spotkałem się z tym poglądem! No cóż, mylenie nas równocześnie ze Świadkami Jehowy, Amiszami i Scjentologiami daje takie właśnie efekty. Tymczasem nie ma po naszej stronie nic tajemniczego. Otwarcie przyznajemy się do swej przynależności do świętych w dniach ostatnich, prowadzimy intensywne życie rodzinne, towarzyskie i zawodowe, a wielu z nas zrobiło międzynarodową karierę. Dziś chciałbym przedstawić Czytelnikom ośmioro znanych świętych. Jest ich więcej, ale skoncentrowałem się na tych postaciach, których sława dotarła do Polski. A oto oni: 1. Bill Marriott (ur. 1932) Znamy Hotele Marriott? ZNAMY! J ako dyrektor wykonawczy Marriott International, Bill Marriott kierował jedną z największych sieci hoteli na świecie do czasu p

Jesteś osobą LGBT, zgadza się? ROZMOWA Z PAWŁEM

Pawle, powiedz nam coś o sobie. Paweł (imię zostało zmienione): Mam na imię Paweł. Mieszkam w Polsce. Pracuję dla dużej firmy i realizuję liczne zlecenia. Jestem co dnia mocno zajęty. W wolnych chwilach uprawiam sport. Jesteś osobą LGBT, zgadza się? Można tak powiedzieć, choć nie pod każdą literką bym się podpisał ( śmiech ). Jesteś zatem „G” – gejem. Jestem orientacji homoseksualnej. Ale to nie jest moja tożsamość! Należę do Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich. W Kościele uczymy się, że przede wszystkim jesteśmy ukochanymi dziećmi Ojca Niebieskiego. Tym jestem – jestem Dzieckiem Boga. Oto kim jestem. Odcinasz się od organizacji LGBT? Nie. Mam tam licznych przyjaciół. Ale do żadnej nie należę. Należysz do Kościoła Jezusa Chrystusa. W środowiskach religijnych modne jest doszukiwanie się społecznej genezy orientacji homoseksualnej. Podejmowałeś kiedyś nad tym refleksję w odniesieniu do swojej sytuacji? Tak! Wielokrotnie

Jak prowadzić dziennik duchowy?

Wezwani jesteśmy do tego, by doskonalić się każdego dnia! Uff... Orka na ugorze! Być może. Każdy z nas ma inny temperament, inną historię, problemy i radości. By temu wszystkiemu się przyjrzeć, a zarazem złapać do życia trochę twórczego dystansu w sukurs przyjść nam może prowadzenie Dziennika Duchowego. Ja swój prowadzę od 2015 roku. Moje „Ja” z początku w niczym nie przypomina mojego obecnego „Ja”. I to jest właśnie super! Miło jest przyjrzeć się swojej ewolucji i nabrać nadziei, że kiedyś będzie się deczko lepszym niż dziś. W samorozwoju o niebo lepiej niż nie jedna auto-psychoanaliza pomóc może szczery notatnik uczuć, refleksji i Bożych podszeptów. Dzisiaj chciałbym podzielić się praktyką duchową jaką jest prowadzenie dziennika uczuć – lub jak kto woli „dziennika duchowego”. Zainteresowanym chciałbym przedstawić siedem rad na dobry początek realizowania takiej praktyki. Rada 1. Staraj się pisać codziennie (i odręcznie) Dobry dziennik duchowy prowadzony jest systematyc