Filip
przybył do miasta Samarii i głosił im Chrystusa. Tłumy słuchały
z uwagą i skupieniem słów Filipa, ponieważ widziały znaki, które
czynił. Z wielu bowiem opętanych wychodziły z donośnym krzykiem
duchy nieczyste, wielu też sparaliżowanych i chromych zostało
uzdrowionych. Wielka radość zapanowała w tym mieście. Kiedy
Apostołowie w Jerozolimie dowiedzieli się, że Samaria przyjęła
słowo Boże, wysłali do niej Piotra i Jana, którzy przyszli i
modlili się za nich, aby mogli otrzymać Ducha Świętego. Bo na
żadnego z nich jeszcze nie zstąpił. Byli jedynie ochrzczeni w imię
Pana Jezusa. Wtedy więc wkładali Apostołowie na nich ręce, a oni
otrzymywali Ducha Świętego.
Dzieje
Apostolskie (8,5-8.14-17)
Neofici
pierwszych wieków z wielkim entuzjazmem przyjmowali religię
chrzęscijańską i – jak pisali o nich pogańscy obserwatorzy –
byli bardzo gorliwi. Możemy przypuszczać, że istotnym czynnikiem
były liczne znaki, które widzieli, gdy poznali Apostołów. Oto
czytamy, że „z wielu bowiem opętanych wychodziły z donośnym
krzykiem duchy nieczyste, wielu też sparaliżowanych i chromych
zostało uzdrowionych. Wielka radość zapanowała w tym mieście”.
Istotne jest tu użycie słowa „bowiem” (γὰρ). To dlatego tak
wielki posłuch zyskał Filip i inni uczniowie – nie tylko w
Samarii - „tłumy słuchały z uwagą i skupieniem”.
Wiemy
czemu Słowo Boże zawdzięczało „uwagę i skupienie” wówczas.
Nie brak i nam dziś cudów i charyzmatycznych misjonarzy, ale
przecież wielu z nas nie doświadczyło tego, co mieszkańcy
Samarii. Wielu z nas na oczy nie widziało charyzmatyka, nie
rozmawiało z patriarchą, nie doświadczyło cudów. A jednak
wierzymy! W pewnym momencie do nas – jako dorosłych – przemówiła
jakaś sytuacja, czasem trywialne doświadczenie i przylgnęliśmy do
chrześcijaństwa mimo iż naturalne jest dla nas wszystkich – póki
żyjemy – lgnięcie do grzechu.
Parokrotnie
próbowałem uzasadnić moją wiarę w jakiś racjonalny sposób.
Czasami się to udawało, czasami nie. Nie mam żadnych sentymentów
związanych z wiarą, bo nikt mnie do niej w domu specjalnie nie
przekonywał, choć raz od wielkiego dzwonu do kościoła byłem
posyłany. Dopiero wycieczka na Islandię pozwoliła mi lepiej
zrozumieć istotę wiary. Zrozumiałem na czym właściwie polega jej
niewytłumaczalność, gdy z ekipą wycieczkową dotarliśmy pewnego
dnia nad Gulfoss (mowa o okolicy wodospadu na rzece Hvítá
w południowo-zachodniej części wyspy).
Doświadczenie
Boga jest tak samo niewyrażalne, jak niemożliwe jest do opisania
Europejczykowi z kontynentu widoku horyzontu i nieba nad Gullfoss
albo widoku na podnóże Hekli. Jeśli ktoś był na Islandii i
spróbuje ten widok i to doświadczenie przedstawić Polakowi,
Słowakowi, Francuzowi czy Serbowi, niechybnie zrobi z siebie
skończonego idiotę! Z mojego doświadczenia
wynika, że pokazywanie fotografii też nie ma większego sensu –
bo nikt nie uwierzy, że są zupełnie autentycznie i nieobrobione
programem graficznym (gdy są dobre). Z drugiej strony wiele zdjęć
tych okolic dostępnych w internecie (choć mają status „dobre”)
jest tak naprawdę beznadziejnej jakości. Do uroku okolic Gullfoss i
Hekli nikogo się nie przekona, jak do wiary mormońskiej mało kogo
przekona lektura tej czy innej kościelnej publikacji, którą z
uwagą przeczyta osoba już rozumiejąca to, co teksty dzisiejszych
chrześcijańskich autorów próbują wyjaśnić.
Rzecz
jasna nie będę się dziś dzielił islandzką impresją, jak i nie
mam zamiaru dzielić się wiarą. Ale o jednym muszę powiedzieć,
choć w kontekście niniejszego wpisu będzie to raczej dygresja niż
przedłużenie wywodu. Tamtego dnia nad Gullfoss doznałem lęku i
zachwytu zarazem i zrozumiałem naturę bojaźni Bożej. Wierząc, iż
to na co patrzę, było jednym z miliardów Bożych dzieł, których
nie ujrzę nigdy w życiu (a które są równie, a może nawet
bardziej zachwycające), poczułem się nieskończenie małym tworem
czegoś pięknego, przerażającego i cudownego. Momentalnie przeszła
mi chęć, by uzasadnić władzę Boga nad ludźmi. Oddałem Mu
spontanicznie wszelkie prawo do osądzania mnie i odkryłem Jego
tylko jako Tego, który może mojej naturze okazać autentyczne i
zasadne miłosierdzie. To bolesne doświadczenie i piękne zarazem, i
również... trudno je wyjaśnić.