KARTKA
Z PAMIĘTNIKA
[NAFPLION,
Grecja]
List
do Efezjan znów otwiera się na rozdziale 4. Balkon wychodzi na
rozłożyste drzewo cytrusowe. Z wielką radością czytam Almę 33 i
34 (na dniach napiszę o tych rozdziałach na blogu
mormonologicznym).
K.
dziękuje, że nauczyłem go w cerkwii biznatyjskiego znaku krzyża.
Efezjan
4,29 – oby nasza mowa była zawsze kojąca. Synek F. cierpi i nic
się z tym nie da zrobić. Ale F. walczy. I słusznie.
Nie
znamy sensu cierpienia, ale czy ono musi mieć sens? Pisma mormońskie
uczą, że ofiara Jezusa była potrzebna, aby dokonał się wielki
plan pociągnięcia przez Ojca w Niebie do Siebie całej ludzkości,
przebóstwienie jej. Ofiara Jezusa daje nadzieję na to, że wszystko
znajdzie się w królestwie celestialnym. Podobnie, choć przy nieco
innych wyobrażaniach, widzą to teolodzy innych Kościołów
chrześcijańskich. Tylko że i tu i tu jest problem. Czy przyjęte
cierpienie Jezusa nadało sens cierpieniu istot? Wątpię w to! Męka
Jezusa wyraża solidarność Rodzica (Boga) z Dzieckiem (Ludzkością),
ale nie nadaje cierpieniu sensu. Cierpienie WŁASNE możemy zwasze
usensownić nadając mu rangę ekspiacji (cierpienia po coś /
cierpienia za coś). Ale nigdy PRZENIGDY nie możemy wmawiać innym.
że ich cierpienie ma sens. Naszym zadaniem jest włąsne cierpienie
przyjąć (jak uczynił to Jezus), ale (jak On) cudze cierpienie mamy
bezwzględnie zwalczać. Zwalczać, jak zwalcza je F. To zawiera się
w miłosierdziu. Usensawianie cudzego cierpienia jest okrucieństwem.
To
co piszę nie rozjaśnia tajemnicy cierpienia w ogóle. Koi natomiast
postawa Boga, który chce towarzyszyć ciepriącej ludzkości. Koi
mormońska koncepcja Boga jako inteligencji wyższego rzędu, która
wie co robi dopuszczając cierpienie i biorąc je na Siebie.