Kiedy przystępowałem w pełni do Kościoła (w którego teologii i doktrynie kochałem się przez całe lata zanim przyjąłem chrzest) wierzyłem, że wchodzę w społeczność, która „jest inna” – jak mówią anglojęzyczni, makes a difference (dosł. robi różnicę). Zasadniczo – nie zawiodłem się! Odkrywałem, że w Kościele moją duchowość mogę rozwijać swobodnie, poczuć się umocniony i wartościowy w oczach Boga, który jest troskliwym i odpowiedzialnym Rodzicem moje własne refleksje i wnioski nie są Mu obojętne (bez względu na ich treść). Cały czas widzę Kościół jako przestrzeń rozmów i przemyśleń – budujących duchowo i prowokujących do rozważań. Zasadniczo! Bo Święci – i ja – jesteśmy tylko ludźmi. Również w Kościele spotkałem się z podejściem rzekomo „wolnościowym” i „niezależnym”, które zamyka się w wezwaniu: bądź inny, nie idź za tłumem, nie idź za światem, miej swoje zdanie, czyli (na koniec dnia) masz tak myśleć – jak MY myślimy.
Ktoś postronny mógłby mnie zapytać: Po co być w grupie religijnej, która uwodzi duchową radością, wolnością i budującymi naukami tylko po to, aby (na koniec dnia) miała ona zaoferować mi przyziemną żałobę, podporządkowanie się innym wyznawcom i zdemontowanie mnie jako osoby zdolnej myśleć niezależnie? Czy jako tzw. „mormon” jestem zatem masochistą? Hm... czasami tak sobie myślę – i naprawdę się zastawiam czy z moją głową jest wszystko OK! Pytam się też czy w ogóle wszystkie religie (jak i wszystkie na świecie światopoglądy) nie są wyłącznie różnorodnymi dążeniami ludzkości do poukładania sobie rzeczywistości i uproszczenia obrazu świata. Jeśli tak, to religia (ta czy inna) jest odpowiedzią na zwierzęce pragnienie – a mianowicie osiągnięcie homeostazy (równowagi cielesnej oraz umysłowej).
Religia – źródło równowagi (niestety!)
To żadna nowomowa z mojej strony. Istnieje bowiem termin „homeostaza” i rozumiem go słownikowo: utrzymywanie na optymalnym poziomie relacji między osobnikiem (człowiekiem) i środowiskiem, np. przebywanie w najkorzystniejszych warunkach fizycznych, biologicznych i społecznych, posiadanie odpowiedniego schronienia i terytorium oraz – najbardziej niepokojące! – dążenie do odpowiedniego poziomu informacji (tzw. sensoristaza).[1]
W powyższym świetle nawsuwają się dwa wnioski dotyczące religii:
Wniosek nr 1: Jeśli BÓG chce, by istniała religia, wiara i doktryna, a celem określenia doktryny miałoby być wyłącznie osiągnięcie powyższego stanu (równowagi), to BÓG ten jest po prostu... PODSTĘPNYM HIPOKRYTĄ. Po co łudzi nas byciem osobami („osobnymi istotami”, którymi de facto wcale nie jesteśmy), po co daje świadomość oraz chęć samostanowienia? Jak ma czelność nazywać nas dziećmi, gdy w istocie jesteśmy trybikami w maszynerii – takimi inteligentnymi i wyrośniętymi zwierzątkami (mrówkami)? Po co w ogóle ta szarada z nazywaniem nas jakimiś „dziećmi”?! Nazywanie nas „dziećmi” jest sprytnym zabiegiem!
Religia jest narzędziem w rękach Boga, który jest podstępny!
Wniosek nr 2: Jeśli BÓG w istocie ma do nas taki stosunek, jak naucza Doktryna Kościoła, jeśli Syn Boży z miłości i troski stał się człowiekiem, by pociągnąć ku Bóstwu całą ludzkość – to wobec dążeń wpływowych głosicieli naszej religii (zmierzających do zapewnienia równowagi w Kościele), jaki jest cel przekonywania wyznawców do identycznej interpretacji Pism i jaki jest cel przekonywania do bezwarunkowego podporządkowania się zasadom, skoro dążenia takie (na koniec dnia) zmierzają do uczynienia z wyznawców (mormonów) członków systemu totalitarnego (choć może jakoś tam oryginalnego)? Kościół jest zorganizowaniem ludzi łatwowiernych wobec osób wpływowych – ci ostatni sprytnie wykorzystują Boskie Objawienie!
Religia jest narzędziem kontroli w rękach ludzi, którzy są podstępni!
Budowanie własnego świadectwa
Jestem wyznawcą religii tylko i wyłącznie dlatego, że ona buduje mnie. Zgłębiam religię, by być lepszym jako osoba. Lubię tę religię, bo widzę, jak sprzyja mi i moim siostrom i braciom w Kościele. Dwoma dylematami (wnioskami) – przedstawionymi wyżej – dzielę się z Ojcem w Niebie. Odkrywam „to Coś”, co ludzie nauczyli się nazywać „Bogiem”, jako Rodzica. Odrywam, że On wierzy we mnie mocniej niż ja jestem w stanie uwierzyć w Niego.
Nie jest celem mojej religijności osiągnięcie sensoristazy (równowagi w doborze informacji i – w następstwie – komfortu światopoglądowego)! Staram się wsłuchać w słowa wszystkich członków i członkiń. Ale nie za każdym ich słowem idę. Jak każde zwierzę i człowiek ograniczony jestem możliwością poznania. Nie zrozumiem innych w pełni – i nie żądam bycia w pełni zrozumianym przez innych (już nie – proszę mi wybaczyć, jeśli kiedykolwiek o to prosiłem!).
Komunikację uważam za narzędzie potrzebne doraźnie. Zrozumienie wszystkiego i wszystkich to wyłącznie postulat. Przyznaję: pragnienie osiągnięcia komfortowej równowagi poprzez dobór informacji jest częścią mnie, ale liczę się z tym, że to pragnienie – w swej istocie – moja tragedia jako dziecka Bożego! Mam jednak na uwadze moje ziemskie ograniczenia (cielesne i umysłowe).
Na podstawie tego, jak Boga odkrywam i jak zbliżam się do Chrystusa, buduję własne świadectwo. I nie chcę, by moje świadectwo było zależne w pełni:
od pomysłów modnych,
od popularnych w społeczeństwie lub
od tych wyjątkowo oryginalnych (i rzekomo innych od obu poprzednich).
Z chwilą, gdy czyjąś duchowość i poglądy religijne w 100% podziela jeszcze jedna osoba – zaczynam zachowywać dystans do takiego poglądu. Parafrazując znane porzekadło, „jeśli aż dwie osoby wierzą dokładnie tak samo – przestaje to być autentyczną wiarą (i autentyczną religią)”.[2] Należę do Kościoła, co do którego jestem przekonany, że mnie nie zje i nie ubezwłasnowolni. Chcę mieć własne świadectwo – i nie chcę mieć cudzego. Nie – i Amen! [3]
Mój prywatywny mormonizm
Równowaga (i ta cielesna i ta umysłowa, i ta duchowa) jest nam potrzeba jako organizmom ziemskim i żywym. Bez dwóch zdań! Ciężko się bez niej funkcjonuje. Jednakże, to czym różnimy się od zwierząt (zorientowanych na osiągnięcie równowagi) to działanie mimo komfortu, którego szuka ciało i umysł. Przykładem nie będzie ALTRUIZM – jest on dowodem, że człowiek potrafi nie dążyć do osiągnięcia świętego spokoju. Jeśli Chrystus nie bał się zstąpić poniżej wszystkiego, jeśli ofiarnie wszedł w samo jądro ciemności, jeśli – mimo panicznego i dotkliwego strachu (Łk 22,42) – przyjął na siebie całą mękę Świata w Gat Szemanim (pl. Ogrójcu), to i MY możemy (my, czyli Jego naśladowcy). Idziemy za Nim.
Powtórzę: pragnienie homeostazy (czyli bardziej po polsku: równowagi) jest nam potrzebne, abyśmy mogli funkcjonować. Parafrazując brazylijskiego pisarza Paula Coelho, każdy ma prawo żyć swoją „bajeczką” o tym, jak życie „ma wyglądać”.[4] Niemniej, dzięki Świętemu Duchowi i za pomocą boskich talentów – możemy starać się przestąpić granice naszych cielesnych (i umysłowych) pragnień - tak rozumiem Ga 5,16-18.
Możemy stawić czoła komfortowi każdego światopoglądu i przez oddaną służbę wszystkim ludziom mieć wkład w Boże dzieło tworzenia – nie ulegając poglądom komfortowym, modnym i popularnym oraz tym lansującym się na oryginalne i wyjątkowe. W ten sposób składamy potężne świadectwo wiary, które innych – to znaczy konkretne osoby z naszego otoczenia – pociągnie do odkrycia piękna dziecięctwa Bożego. Te konkretne osoby (zainspirowane naszym świadectwem) będą budować swoje własne świadectwo – ale już niezależne od naszego (a takie świadectwo będzie ich własne, duchowe i czyste – będzie dowodem szczerego i niewymuszonego zawierzenia Niebiańskiemu Rodzicowi). Ucieczka od zawierzania światopoglądom ludzkim (choćby te były najpobożniejsze) pozwala przezwyciężyć wnioski 1. i 2. Przezwyciężenie tych wniosków skutkuje odkryciem pokoju, który „nie jest z tego świata” (i który wcale nie zakłada usunięcia niepokoju – a wręcz przyjmuje niepokój i raduje się nim jakby był Darem).
Nauczony doświadczeniem duchowości tej i innej, zniechęciłem się do religii liberalnej oraz tej konserwatywnej. Mimo że pokazywano mi punkty styczne między wiarą a tymi poglądami oraz ich religijne inspiracje. Gdy jakaś religia szuka pomocy osób o konkretnym poglądzie społecznym (i poparcia osó o konkretnym poglądzie politycznym), zaczynam postrzegać tę religię jako duchową prostytutkę (por. DiP 3; słowa Jezusa do Piłata: J 18,36). Zbliżanie się religii do poglądów wyjątkowych, oryginalnych (i rzekomo „nieświatowych”) to po prostu uprawianie przez tę religię prostytucji ekskluzywnej.
Nie jestem przeciwnikiem poglądów politycznych – szanuję (i bardzo lubię słuchać) wypowiedzi osób o wszelakich światopoglądach. Nie muszę we wszystkim się zgadzać – bowiem od każdej osoby uczę się czegoś wartościowego. Ale dla dobra własnego świadectwa udaję się na odludzie wiary za Abrahamem (Rdz 12,1-3; Abr 2,1-4), za Jakubem-Izraelem (Rdz 32), za Mojżeszem (Wj 3,1-5; Moj 1), za Lehim (1 Nefi 1-2) i za Jezusem (Mk 1,12-13; Mt 4,1-2; Łk 4,1-2) – i tam, na tym odludziu wiary, odnajduję taki mój „prywatny mormonizm”. Czasami bywa on taki... no właśnie – tylko mój.[5]
PRZYPISY:
[1] encyklopedia.pwn.pl/haslo/homeostaza;4008465.html (data dostępu: 9 lutego 2021).
[2] najpopularniejsza pierwotna wersja: Jeśli o czymś wiedzą dwie osoby – przestaje to być tajemnicą.
[3] Stwierdzenie „nie – i amen” zawdzięczam teolożce niemieckiej, Ucie Ranke-Heineman (ur. 1927). Jest to tytuł jej książki, Nein und Amen (wyd. niemieckie: Hamburg 1992, wyd. polskie: 1994, tłum. Karol Toeplitz). Zasadniczo nie zgadzam się z poglądami wyrażonymi przez autorkę w Nein und Amen – wykorzystuję po prostu frazę użytą w tytule jej publikacji.
[4] oryginalnie: Każdy ma prawo żyć swoją legendą. Jest to jedna z myśli przewodnich powieści P. Coelho, Alchemik (wyd. polskie 1995, tłum. Barbara Stępień i Andrzej Kowalski).
[5] Powiem tak: może ten „mój mormonizm” jest błędny – czas pokaże. Przecież nadal się uczę. Zawsze będę się uczył. Niemniej, „mój mormonizm” oznacza wiarę autentyczną (szczerą i niecudzą). Na tę chwilę wątpię, by w materii uautentycznienia mojej wiary zmieniło się cokolwiek. Będąc wierny Doktrynie wyznawanej przeze mnie religii, biorę sobie do serca słowa z Księgi Mormona: Zaufałem Tobie, Panie, i będę Ci zawsze ufał. Nie będę polegał na potędze ludzkiej, bo wiem, że przeklęty jest taki człowiek. Przeklęty jest, kto polega na potędze ludzkiej i który w ciele upatruje swą siłę (2 Nefi 4,34). Przypominam, że „w ciele” to także „w głowie”.
SKRÓTY ODSYŁAJĄCE DO PISM KOŚCIOŁA JChŚwDO:
Moj – Księga Mojżeszowa (pierwsza część Perły Wielkiej Wartości).
Abr – Księga Abrahama (druga część Perły Wielkiej Wartości).
1 Nefi – Pierwsza Księga Nefiego (pierwsza kronika Księgi Mormona).
2 Nefi – Druga Księga Nefiego (druga kronika Księgi Mormona).
DiP 3 – Doktryna i Przymierza, sekcja 3.