I w tamtej chwili moje życie podjęło decyzję za mnie jak się będzie kończyć. Jaggy umarł? – pomyślałem. Spacerowi do hotelu towarzyszyło przerażenie, które rozpraszałem głośnym, teatralnym entuzjazmem: śmiechem z przepony, żartami pełnymi gromkich bluzgów i gestami demonstrującymi radość życia – wszystko udawane, wszystko to były działa wymierzone przeciwko Rzeczywistości (wrednemu babsztylowi!), którą chciałem rozkosznie unicestwić. Ale ona wygrywała... Chciałem się obudzić, by móc się zorientować, że Jaggy był tam, gdzie go widziałem ostatnio. A przede wszystkim – że był Jaggim. MOIM JAGGIM! Takim prawdziwym – no bo moim. Takim jak go poznałem i ostatnio zostawiłem. NAJLEPSZYM I NAJBARDZIEJ AUTENTYCZNYM FACETEM WSZECHŚWIATA. W samo południe Pospieszne pakowanie na wyjazd do Miasta, spotkanie sakramentalne w kaplicy, uprzejmości przed i po. Radość – autentyczna, bo oto Pandemia ma się ku końcowi, widzę moje kochane mordki w Kościele, a jest ich tak dużo! Wyprzytulałem się za w
święci o świętych